Jednak po roku został z niego wyrzucony... Po dwóch latach mama Grzesia odważyła się o tym opowiedzieć. Dyrektor przedszkola w Piotrkowie Trybunalskim w tej sprawie milczy. Sprawą zajęło się kuratorium. Grześ poszedł do przedszkola Grześ poszedł do przedszkola, gdy miał 3,5 roku. Od zawsze był dzieckiem nieśmiałym. Jego rodzice, by zapewnić mu odpowiedni rozwój i możliwość spędzania czasu w środowisku rówieśników, posłali go do Przedszkola Samorządowego nr 8 w Piotrkowie Trybunalskim. Dlaczego właśnie tam? Ze względów technicznych. Placówka położona jest blisko miejsca zamieszkania chłopca. Jego mama nie posiada auta, ma drugie, maleńkie dziecko. - Po miesiącu chodzenia mojego syna do przedszkola dowiedziałam się, że Grześ najpierw przez miesiąc płakał, a później zaczął bić dzieci. Natychmiast chciałam coś z tym zrobić. Udałam się prywatnie do psychologa, żeby nie czekać w kolejce. Chciałam natychmiastowej porady, bo nie akceptowałam zachowania mojego dziecka. Jego zachowanie uważałam wtedy za naganne, ale też nigdy nie zapomnę, jak zostaliśmy potraktowani przez przedszkole - mówi mama Grzesia, pani Renata. - Codziennie byłam w przedszkolu, codziennie pytałam o zachowanie syna, starałam się wpłynąć na niego i usilnie szukałam przyczyny tej sytuacji. Nieraz słyszałam i widziałam, przychodząc do przedszkola po dziecko, jak mój syn był traktowany przez dzieci, np. przezywano go od szczura i nikt w przedszkolu na to nie reagował. Pani powiedziała, że nic takiego nie zauważyła, ale pewnego dnia poparła mnie niania. Potwierdziła, że tak rzeczywiście było. Grześ schodził komuś z drogi jak mu dokuczano do momentu, kiedy już nie wytrzymał (inny chłopiec mu dokuczał). O tym, że zauważyłam takie zachowania innych dzieci wobec mojego syna, postanowiłam porozmawiać z wychowawczynią. Ale nie na zasadzie skargi, tylko szukania przyczyny i rozwiązania. Uważałam, że po to moje dziecko poszło do przedszkola, żeby zetknęło się z różnymi zachowaniami - mówi pani Renata. Sama przyznaje, że jej syn bywa impulsywny. Ale według opinii wystawionej przez psychologa z piotrkowskiej Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, którego z własnej inicjatywy poprosiła o przebadanie dziecka - "istniejące zachowania należy wiązać z typową omawianego etapu rozwojowego impulsywnością, która może być poprawnie kanalizowana w toku właściwych oddziaływań dydaktyczno-wychowawczych". Według matki syn zachowuje się tak tylko w środowisku przedszkolnym, ale nie był nigdy agresywny ani w stosunku do przedmiotów, ani do ludzi. - Poprosiłam wychowawczynię syna o numer telefonu, by być z nią w stałym kontakcie. Rozmawiałam potem z panią dyrektor, wręcz prosiłam, by ktoś zajął się moim dzieckiem, bo ono jest tam bardzo nieszczęśliwe. W przedszkolu powiedziano, że panie nie mają czasu zająć się moim dzieckiem. To było ważne, ale nie chodzi o to, by pani poświęcała mojemu dziecku czas, który należy poświęcić innym dzieciom, ale są przecież dzieci, które wymagają trochę innego podejścia. Psycholog w swojej opinii napisał, że żeby mieć poprawne relacje z Grzesiem, trzeba włożyć w to trochę wysiłku. Pani dyrektor powiedziała, że ona jest rozliczana przez innych rodziców z przerobionego materiału i nie ma czasu zająć się moim synem. Tak było przez pierwszy rok - relacjonuje pani Renata. Po pewnym czasie, kiedy nie było poprawy w zachowaniu Grzesia, jego mama po raz kolejny postanowiła zasięgnąć płatnej porady psychologa, by pomóc swojemu dziecku. Ma żal, że w placówce nie powiedziano jej, że w takiej sytuacji powinna pójść do Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej i stamtąd zaczerpnąć dla siebie i wychowawców wytyczne, jak pracować z jej dzieckiem. - Mnie nikt nie pokierował. Ja nie mam oporów przed szukaniem rady u różnych specjalistów, żeby pomóc dziecku. Pani dyrektor powiedziała, że w przyszłym roku będzie miała zajęcia w tej grupie i będzie starała się zająć Grzesiem. Zachowanie syna w przedszkolu nie zmieniło się, więc ja w nowym roku przedszkolnym znów poszłam do psychologa, a ten powiedział, że nie widzi współpracy między wychowawcą a Grzesiem - mówi pani Renata. "Chłopiec zachowuje się niegrzecznie wobec innych dzieci: bije, gryzie, rzuca w nich (pisownia oryginalna - przyp. red.) klockami i zabawkami. Robi to z uśmiechem. Sprawia mu przyjemność, że krzywdzi dzieci" - oto fragment jednej z opinii wychowawczyni Grzesia. - Próbowałam dowiedzieć się, dlaczego Grześ bił dzieci. Myślę że został odrzucony przez rówieśników, stąd taka reakcja. Syn jest nieśmiały, wrażliwy (to jest w opinii psychologa). On po to poszedł do przedszkola, by nauczyć się żyć w grupie, ale wymagał - być może - trochę większej pomocy, przynajmniej na początku. W nowym roku przedszkolnym, według opinii z przedszkola, zachowania Grzesia nadal były bardzo złe. Zaznaczam, że w tym czasie w innym środowisku takie zachowania w ogóle się nie zdarzały - mówi mama Grzesia. Kropla przepełniła czarę - Któregoś razu Grześ postanowił, że zabierze do przedszkola swoją ulubioną zabawkę, pająka Teklę, którego nazywał przyjacielem. Nigdy wcześniej nie chciał zabierać zabawek do przedszkola. Ucieszyłam się, bo pomyślałam, że może wreszcie zaczął traktować to miejsce przyjaźnie. Zabierał pająka przez trzy dni. Pewnego dnia pani postanowiła Grzesiowi zabrać zabawkę, bo on nią straszył inne dzieci. Grześ bardzo płakał. Zdenerwowane panie zadzwoniły do mnie, żebym zabrała dziecko, bo pani dyrektor ma nadciśnienie, a pani wychowawczyni ma problemy osobiste i nie życzą sobie takiego zachowania. Chciały, żebym je zrozumiała, ale one nie chciały zrozumieć mnie i mojego czterolatka, który po prostu wymagał pomocy. Po tym incydencie chciałam dać dziecku kilka dni wolnych, bo to za dużo przeżyć. Zadzwoniłam do pani dyrektor, czy nie udostępni mi materiałów, bo chciałam popracować z dzieckiem w domu. Pani dyrektor - przy okazji!!! - poinformowała mnie, że dla mojego dziecka nie ma miejsca w przedszkolu. Poprosiłam o to na piśmie. Odmówiła mi i powiedziała: "to będzie tak, jakby pani miała zrezygnować". Dodała, że uzgadniała to z kuratorium. Zanim Grześ został wyrzucony, dzwoniłam do kuratorium z pytaniem, co mam zrobić z dzieckiem, które według mnie i psychologów, którzy udzielali mi porad, nie ma zaburzeń, lecz jest agresywne w przedszkolu. Pytałam, jak mam postępować, gdzie je posłać. Chciałam jeszcze raz zbadać dziecko. W kuratorium odpowiedziano mi, że te badania robi poradnia psychologiczno-pedagogiczna. Chciałam pomóc swojemu dziecku dla dobra jego i innych dzieci, bo zdaję sobie sprawę, że jego zachowania w przedszkolu są niedopuszczalne.