Sąd uznał m.in., że nie można obciążać gminy, a więc samorządu terytorialnego za przejęcie przez państwo po II wojnie światowej prywatnego mienia; władza samorządowa nie jest władzą państwową. Odpowiedzialność gminy można by jedynie oceniać w latach 1990-1999, a więc od czasu kiedy stała się właścicielem kamienicy do chwili, kiedy budynek zwrócono właścicielowi. Według sądu nie ma jednak dowodów, że w tym okresie miasto przyczyniło się do zniszczenia budynku, pozwalając na jego użytkowanie. Kamienica trafiła w ręce rodziny mężczyzny w 1948 roku. Kupili ją od osób prywatnych. - Od samego początku budynkiem zarządzało miasto, choć w marcu 1949 roku Okręgowy Urząd Likwidacyjny wydał decyzję, na podstawie której miasto miało obowiązek oddać w zarządzanie nieruchomość właścicielom. Nie zrobiono tego przez 50 lat - mówił powód na rozpoczęciu procesu. Wspomniał, że przez cały ten okres jego rodzina walczyła o zarządzanie kamienicą; składano wnioski, ale ciągle były odmowy. Kamienicę odzyskał 1 kwietnia 1999 roku. Jak wyliczył, jego rodzina straciła przez tan czas ponad sześć milionów złotych. Dlatego zdecydował się pozwać gminę Łódź do sądu. Już wtedy pełnomocnik Urzędu Miasta Łodzi twierdził, że gmina nie może zapłacić odszkodowania, bo nie odpowiada za stan prawny, który obowiązywał w Polsce. Według niego, gmina nie może ponosić odpowiedzialności za 50 lat nieszczęść, które spotkały rodzinę mężczyzny. Przypomniał, że gminy powstały dopiero w 1990 roku, do 1994 roku obowiązywał szczególny tryb najmu i dlatego gmina nie mogła do tego czasu decydować o tej nieruchomości. Potem pozwoliła na jej zwrot. Dlatego miasto wnosiło o oddalenie powództwa. Z argumentacją miasta nie zgadzał się pełnomocnik właścicieli kamienicy. Według niego, w tym procesie należało odpowiedzieć na pytanie, kto jest zobowiązany do naprawienia szkody za okres od 1948 roku do momentu powstania gminy. Jego zdaniem, gminy stały się właścicielami tych obiektów albo zarządzającymi na mocy przepisów wprowadzających ustawę o samorządzie terytorialnym. A to spowodowało przeniesienie na nie odpowiedzialności za zdarzenia wcześniejsze. We wtorek sąd uznał inaczej. O kamieniczniku było głośno kilka lat temu, kiedy podjął działania mające zmusić lokatorów kamienicy do opuszczenia wynajmowanych przez nich mieszkań. Najpierw pozbawił mieszkańców centralnego ogrzewania, bieżącej wody, a następnie odciął dopływ gazu. Do lokatorów dotarło też pismo, w którym mężczyzna ostrzegał m.in., iż każdy mieszkaniec, który "podjął decyzję o pozostaniu w kamienicy, sam ponosi pełną odpowiedzialność za swój los i los swoich bliskich". Ci w obawie o swoje życie skierowali sprawę do prokuratury. W styczniu 2003 roku sąd pierwszej instancji uznał, że mężczyzna groził lokatorom pozbawieniem życia i zdrowia, i skazał go na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Pół roku później Sąd Okręgowy w Łodzi uniewinnił go. Od tego wyroku kasację do Sądu Najwyższego wniósł prokurator. W 2004 roku Sąd Najwyższy oddalił kasację.