Szef klubu radnych Lewicy w Radzie Miejskiej w Łodzi Dariusz Joński przypomniał na spotkaniu z dziennikarzami, że do przeprowadzenia referendum potrzebnych było trochę ponad 60 tys. podpisów. - Po sześciu tygodniach akcji jesteśmy zmęczeni, ale i bardzo szczęśliwi. Zebraliśmy ponad 95 tys. podpisów, lecz po wstępnej weryfikacji do delegatury KBW zaniesiemy listy z podpisem 88610 osób - mówił. Dodał, że cały czas ma sygnały, że wiele osób ma jeszcze listy z podpisami i wkrótce dostarczą je działaczom Sojuszu. Joński zwrócił uwagę, że łodzianie, którzy podpisywali się pod wnioskiem zarzucają prezydentowi m.in. chaos komunikacyjny, brak strategii mieszkaniowej oraz "wszechogarniający bałagan". Szef klubu radnych Lewicy ma nadzieję, że praca, którą przez sześć tygodni wykonali działacze SLD nie pójdzie na marne i w styczniu, w referendum mieszkańcy Łodzi odwołają Kropiwnickiego. Zanim to się jednak stanie, Sojusz czeka "ciężka praca przy kampanii referendalnej". B. wiceprezydent miasta i lider Łódzkiego Porozumienia Obywatelskiego (politycznego zaplecza Kropiwnickiego, który przebywa obecnie za granicą) Karol Chądzyński uważa, że referendum to awantura polityczna SLD "w celu zareklamowania tej zapomnianej partii". W rozmowie z dziennikarzami przyznał, iż sądzi, że Kropiwnicki "weźmie pod uwagę tę dużą liczbę podpisów, bo świadczą one, że jego osoba jest jednak krytycznie oceniana przez część mieszkańców Łodzi". Mimo to, Chądzyński jest przekonany, że Kropiwnicki obroni się w referendum. To druga próba odwołania w referendum prezydenta Łodzi w tej kadencji. Na początku ub. roku zorganizowała ją grupa złożona z pracowników Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Łodzi. Wtedy pod wnioskiem o referendum zebrano 21 tys. podpisów, co nie wystarczyło do jego przeprowadzenia.