To ogólnie przyjęty stereotyp człowieka bez dachu nad głową. Bezdomność jest powszechna i dotyczy również Piotrkowa. Tragiczne położenie bezdomnych rodzi najróżniejsze pytania. Jak to się stało, że nie mają domu? Jak dają sobie radę? Kto im pomaga? I jakie są historie ich życia? Lucyna z dworca Godzina pierwsza w nocy. Piotrków od dłuższego czasu pogrążony we śnie. Na ulicach pustki. Odwiedzam dworzec PKP, stałe schronienie dla bezdomnych. Pustki. Na peronie drugim, na ławce nieruchoma, dziwna postać. Nie ulega wątpliwości, że to osoba idealnie pasująca do stereotypu człowieka bezdomnego. Podchodzę do niej. Śpi z głową na kolanach. Biała chustka na głowie, warstwy brudnych szmat na ciele, nogi zawinięte bandażem. Przy stopach sześć par starych butów i brudny, wełniany, pomarańczowy tobołek z wystającą butelką po wodzie mineralnej. Okazuje się, że starsza kobieta ma problemy ze słuchem. Boi się obcych, ale z czasem zaczyna odpowiadać na pytania. Lucyna. Tak brzmi jej imię. Twierdzi, że jest z Wrocławia. Tam ma siostrę. Jednym zdaniem odpowiada, że nie ma domu. Tej nocy będzie spała tu, na dworcu. Wygląda na to, że to nie pierwszy i nie ostatni nocleg w takim miejscu. Nie jest zbyt rozmowna. W kilku zdaniach wypowiadanych rzadko i obojętnie padło kluczowe: bezdomność to cierpienie, to straszne cierpienie. Oprócz biszkoptów nie przyjęła innej pomocy... Ludzie bezdomni nikogo nie obchodzą Dla pana Waldka nie było miejsca w rodzinie. Ma ponad 50 lat. Jest stałym bywalcem schroniska dla bezdomnych. Twierdzi, że 32 lata temu miał wypadek w pracy. Ciężki sprzęt zniekształcił mu rękę. Osiem lat temu przeżył, poważnie potrącony przez samochód. Jest starym kawalerem. - A kto by mnie tam chciał - mówi. Przez wiele lat pił, mył się w lokalnych kąpieliskach i całe dnie spędzał, leżąc półprzytomny w parku na ławce lub w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Chwali się, że od 18 lipca tego roku nie pije i chociaż bardzo go kusi, nie chce wrócić do nałogu. - Namawiają mnie czasem koledzy, ale nie chcę. Jak mnie czasem ciągnie do napicia się, to wypalam papierosa. Ludzie bezdomni nikogo nie obchodzą. To pani Ela mnie uratowała. Pan Waldek z niecierpliwością czeka na mieszkanie z TBS-u. Nie chce wracać do poprzedniego życia. Nawet wymyślił hobby dla siebie: - Będę zbierał małe samochodziki. Kiedy otwieram furtkę do schroniska dla bezdomnych, wita mnie właśnie on. Sprawia wrażenie spokojnego mężczyzny, który w życiu wiele przeżył. Chętnie rozmawia i nie wstydzi się swojej przeszłości. Każdy ma swoją historię - W naszej placówce mieszkali bardzo różni bezdomni. Każdy z nich ma swoją własną historię. Są to ludzie, którzy się pogubili, nie radzą sobie w życiu, piją. Schodzą się, żeby spać na dworcu ok. 12:00 w nocy. Moi bezdomni, którzy nadużywają alkoholu, też koczują na stacji. Chodzę po dworcu PKP, rozglądam się, nierzadko sprowadzam ich z powrotem. Ostatnio zabrałam stamtąd takiego trzydziestolatka. Był w strasznym stanie. Zanim przekroczył próg ośrodka, odwiedził fryzjera, osobiście wylałam mu na głowę półtora litra denaturatu by zlikwidować wszy - zaczyna swoja opowieść Elżbieta Gańczak, specjalista-koordynator Schroniska dla Bezdomnych Polskiego Czerwonego Krzyża. W placówce pracuje już jedenaście lat i życiorys każdego pensjonariusza zna bardzo dobrze.