Czerwiec tego roku. Ktoś podłożył w sądzie przy ul. Zielonej w Łodzi bombę. Nieznany sprawca prawdopodobnie wszedł bocznym wejściem, gdzie nie ma ochrony. Wniósł na ostatnie piętro dwie butle gazowe. Ustawił jedną na drugiej, podpalił palnik i odszedł niezauważony. Na szczęście ładunek w porę znalazł jeden z pracowników i zawołał ochroniarza. Okazał się nim Andrzej Kapuściński. - Na początku nie wiedziałem o co chodzi - wspomina 60-latek. - Wbiegliśmy na górę i zobaczyłem butlę. Górna była rozgrzana niemal do czerwoności. Nie zastanawiałem się, za ile wybuchnie, wtedy chyba wcale nie myślałem o tym co może się zdarzyć. Wyłączyłem palnik. Krzyknąłem, żeby zawiadomiono straż pożarną i policję, a sam zacząłem przeszukiwać budynek sądu. Przecież w innych miejscach także mogły być podobne "niespodzianki". Butla była ustawiona na czwartym piętrze, gdzie jest stary drewniany dach. Łatwo mógł się zapalić. To cud, że nie wybuchł pożar. Dzięki szybkiej reakcji nie trzeba było ewakuować ludzi z budynku. - Zapobiegłem tragedii, ale jaki ze mnie bohater. Spełniłem tylko swój obowiązek. Pracownicy teraz czują się bezpieczniej, bo mówili mi o tym. Tą interwencją udowodniłem, że sześćdziesięciolatek może nadal pracować i wiele zdziałać - cieszy się pan Andrzej. Kapuściński za swój czyn został wybrany w Łodzi na "Bohatera sierpnia". Otrzymał podziękowania od komendanta policji i straży pożarnej. Gratulacje przekazał także prezydent Jerzy Kropiwnicki. Pielęgniarka strażakiem Trochę inną historię przeżyła Mirosława Pietrasik, pielęgniarka środowiskowa z ul. Marysińskiej w Łodzi. W październiku ubiegłego roku, kiedy szła do swoich pacjentów, usłyszała wołanie dziecka. Chłopiec stał w oknie na czwartym piętrze i krzyczał, że się pali. Kobieta wbiegła do klatki. Na drugim piętrze zobaczyła przerażone dziecko, które zbiegało po schodach z psem na rękach. - To było wzruszające, chłopiec ratował nie tylko siebie, ale także swojego zwierzaka - wspomina pani Mirosława. - Otworzyłam drzwi zadymionego mieszkania i weszłam do kuchni. Na gazie stał garnek z olejem, który się zapalił. Ogień zajął także zawieszone wyżej szafki. Zakryłam garnek, odkręciłam wodę i zaczęłam moczyć ścierki, by nimi ugasić meble. Nie wiem, ile to trwało, ale najważniejsze, że udało się wszystko ugasić. Trochę poparzyłam rękę, ale nie była to groźna rana. Najważniejsze, że nikt nie ucierpiał i ta rodzina nie straciła w pożarze dorobku życia. Maleństwo za oknem Pewnego czerwcowego ranka nigdy nie zapomni 32-letni Dariusz Siemoński z Pabianic. Mężczyzna pracuje w miejscowym Zakładzie Wodociągów i Kanalizacji. Kiedy dwa lata temu wraz z kolegami pojechał na rutynowe zlecenie, usłyszał przeraźliwy wrzask kobiety. Krzyczała, że z okna wypadło dziecko. - Rzuciłem narzędzia i ruszyłem w tym kierunku. Zobaczyłem leżące na trawniku dziecko. Zadzwoniłem po pogotowie. Maleństwo leżało twarzą do ziemi i nie ruszało się. Delikatnie je odwróciłem, zrobiłem masaż serca i sztuczne oddychanie. Dzięki Bogu odzyskało przytomność, a po chwili zjawili się lekarze. Wiedziałem jak udzielić pierwszej pomocy, bo jestem w Ochotniczej Straży Pożarnej. Później przeczytałem w gazetach, że dziewczynka miała poważny uraz głowy i że uratowałem jej życie - wspomina Dariusz Siemoński. Życie lub korona Znany łódzki himalaista Piotr Pustelnik w ubiegłym roku podczas realizacji śmiałego projektu "Tryptyk himalajski" dwukrotnie w górach ratował życie innym. Kiedy wchodził na Annapurnę (jedyną górę, której brakuje mu do zdobycia korony Himalajów) zachorował jeden z jego towarzyszy. - Gdyby Lotse nie stracił wzroku, to w ciągu trzech godzin bylibyśmy na szczycie. Mogliśmy go zastawić i jeśliby przeżył, zabrać w drodze powrotnej. Ale to nie w naszym stylu. Zdecydowałem, że sprowadzimy go do obozu. Nawet gdybym zdobył Annapurnę, to nie mógłbym się cieszyć z sukcesu, bo na mojej wyprawie zginął człowiek - mówi Piotr Pustelnik. Nieco inna sytuacja zdarzyła się w czasie tej samej wyprawy, ale na szczycie Broad Peak. - Słyszeliśmy o kryzysowej sytuacji wyprawy austriackiej. Jednego z jej uczestników udało nam się żywego sprowadzić w dół. Drugiego odnaleźliśmy martwego. Ciało leżało jakieś 15 minut drogi od szczytu - kończy, zawieszając głos, Piotr Pustelnik. Dariusz Gabryelski dariusz.gabryelski@echomiasta.pl