Inscenizacja "Łowicz 1945 - uwolnić Cyfrę - łowickie drogi ku wolności" przygotowana została przez 60 rekonstruktorów z Polski i Czech. Pokaz poprzedzony były patriotyczną uroczystością rocznicową, która w miejscu tym odbywa się co roku. Pod tablicą upamiętniającą łowicka akcję odbicia więźniów z więzienia NKWD, złożono kwiaty. Najważniejsze było to, że wśród widzów nie zabrakło świadków i bohaterów tych wydarzeń - Zbigniewa Fereta ps. Cyfra - harcerza, którego koledzy chcieli uwolnić, a także tych, którzy się tego podjęli: Jerzego Miecznikowskiego ps. Więciądz, Wojciecha Tomczyka ps. Kmicic, Eugeniusza Nowakowskiego ps. Jeż i ks. Stefana Wysockiego ps. Ignac. Z powodu choroby nie przyjechał Marian Szymański ps. Wędzidło. Historia widziana na Kurkowej Rekonstrukcja rozpoczęła się sceną okupacyjną, w której zaatakowany został niemiecki żołnierz. Polacy zabijają go, dochodzi do strzelaniny. Po krótkim czasie na ulicach pojawiają się patrole na motocyklach. Najbardziej widowiskowa była część przedstawiająca walki o wyzwolenie Łowicza, w której wojska radzieckie nacierały od strony kościoła św. Ducha. Było kilka detonacji, a uliczną barykadę symbolizował przewrócony motocykl z koszem i budka strażnika. W pewnym momencie na miejscu rekonstrukcji interweniowali strażacy, bo słoma będąca elementem scenografii, po detonacji zaczęła się tlić. Strażacy sprawdzili dach i nie przerwali inscenizacji. Ta część zakończyła się aresztowaniem niemieckich jeńców, zdjęciem flagi ze swastyką i umieszczeniem w tym miejscu biało-czerwonej. W kolejnej odsłonie pokazano, jak do więzienia trafia ludność cywilna, niekiedy młodzież (w tek roli wystąpiła młodzież z I i II LO w Łowiczu). Więźniowie wykorzystywani byli do pracy, co zobrazowano zamiataniem ulic. Pokazano też próbę ucieczki młodego mężczyzny, który ginie od kul strażnika NKWD. Ostatnia, tytułowa scena odbicia Cyfry, była może najskromniejsza, ale nie o efekty specjalne w niej chodziło. Pokazano w niej, jak pięcioosobowa grupa podstępem dostają się do środka więzienia. Dwaj mężczyźni (Jan Kopałka "Antek" i Mieczysław Grzybowski "Kora") przebrani za milicjantów, prowadzą trzech aresztowanych volksdeutschów (Bogdan Józewicz "Grom", Jerzy Miecznikowski "Więciądz" oraz Marian Szymański "Wędzidło"). Udaje im się wejść do środka, po paru chwilach niespodziewanie pod bramą więzienna pojawia się dwóch ubeków, których muszą wpuścić do środka, aby nie zawiadomili innych służb. Reszta rozgrywa się za bramą wiezienia, a na ul. Kurkowej widać tylko, jak z bramy wiezienia uciekają uwolnieni osadzeni. Miał trzymać się z tyłu Wspominając akcję sprzed 63 lat Zbigniew Feret mówi, że odbyła się ona w czasie ciszy nocnej. W więzieniu zgaszone były światła, on próbował usnąć. Nic nie wiedział o akcji. Słyszał łomot do drzwi i myślał, że przywiezieni zostali nowi więźniowie, właśnie aresztowani. W pewnym momencie zrobiło się jakieś zamieszanie, zapalono światła. Usłyszał takie słowa: Polacy wychodzić, Niemcy pozostają. Ubierając się przypomniał sobie gryps, który niedawno otrzymał. Było w nim napisane, że ma trzymać się zawsze na końcu. Wtedy nie wiedział, o co chodzi. W momencie akcji to zrozumiał i wyszedł na końcu. Najpierw zobaczył Kazika Chmielewskiego, potem innych kolegów, z którymi się krótko przywitał. W więzieniu przy ul. Kurkowej przebywał około 2 tygodni. Została zatrzymany pod zarzutem współpracy z Gestapo oraz za posiadanie radioodbiornika. Gdy usłyszał pierwszy zarzut, był przerażony. W duchu myślał, że za tak poważne i nieprawdziwe oskarżenie drogo powinien zapłacić ten, który je wysnuł. Spawa druga - czyli radio, wyglądała nieco inaczej. Tuż przed wyzwoleniem lub może tuż po "Cyfra" pokazywał wielu osobom, jako ciekawostkę, radio z alianckich zrzutów, które nie miało zasilania. Mieszkaniec Łowicza, którego znał, po raz pierwszy szukał u niego odbiornika, gdy Feret pojechał do Warszawy zobaczyć, jak miasto wygląda po walkach styczniowych. Gdy spotkał tego człowieka na ulicy, spytał o co chodzi. Ten mu powiedział, że ma rozkaz i zaprowadził na NKWD. Tam go zatrzymano. Opatrzność nad nimi czuwała Jerzy Miecznikowski, jeden z bohaterów akcji podkreślał kolejny raz, że przyczynkiem do akcji było wychowanie harcerskie wyniesione z Szarych Szeregów. Na tym polegało braterstwo broni, że nie pozostawiało się w rękach wroga przyjaciół. Wtedy, w marcu 1945 roku, miał 20 lat. Przed akcją i w czasie jej trwania czuł wielką odpowiedzialność. Pamiętał też rozkaz komendanta Jana Kopałki "Antka", żeby w miarę możliwości nie używać broni, jedynie w obronie. Ma do dziś świadomość, że gdyby jej użył, akcja skończyłaby się sią jatką. "Antek" mówił, że "Więciądz" miał najwięcej okazji, aby akcję zepsuć. - Nie wszyscy w to wierzą, ale ja uważam, że jakaś opatrzność nad nami czuwała - mówił na spotkaniu w ratuszu, zorganizowanym przed pokazem. Przypomniał też, że w czasie akcji uwolniono w sumie 83 osoby, jednak "władza ludowa" 16 z nich ponownie zatrzymała. Rodziny organizatorów akcji nie ominęły represje, rozpoznanych i aresztowanych harcerzy skazano na karę śmierci, zamienioną na długoletnie więzienie. Akcja na ubeckie więzienie w Łowiczu była wielokrotnie w naszym mieście wspominana. W sobotę po raz pierwszy próbowano pokazać, jak mogła wyglądać. Dobrze, że choć niektórzy jej bohaterowie dożyli tego dnia. mwk