Na pierwszy rzut oka w wieżowcu u zbiegu Traktorowej i Aleksandrowskiej nie ma nic szczególnego. Odnowione elewacje w pastelowych kolorach. Na parterze od strony ulicy rząd sklepów i punktów usługowych: prywatna przychodnia lekarska, apteka, sklep mięsny, delikatesy, fryzjer, zakład fotograficzny. Trochę gorzej jest z tyłu, od strony klatek schodowych. Ładną, choć już nieco przykurzoną elewację, oszpecają wejścia do klatek, na których ohydne ślady zostawili wandale ze sprejami. Ale sprejowcy to utrapienie wielu łódzkich bloków. A lokatorzy mrówkowca przy Traktorowej mają inny kłopot, dużo bardziej dotkliwy... Nie milkną komentarze Do ich bloku, jak pszczoły do miodu lgną desperaci. - Nie ma roku, by nie było u nas kilku samobójstw lub prób samobójczych - mówi postawny mężczyzna w średnim wieku. - Chyba jakieś fatum zawisło nad naszym blokiem. Mieszkańcy pechowego wieżowca niechętnie mówią o tragediach burzących co jakiś czas ich spokój. Ci, którzy zgodzili się porozmawiać, pod żadnym pozorem nie chcą ujawniać nazwisk. - Po co? Przecież to żadna chluba mieszkać w bloku samobójców - mówi mężczyzna. Do ostatniej tragedii doszło tu zaledwie kilka dni temu. 69-letnia kobieta wjechała na siódme piętro. Wspięła się na okno klatki schodowej i skoczyła. Spadła na chodnik, tuż obok zsypu na śmieci. Wcześniej odbiła się jeszcze od dachu nad wejściem do klatki. Zginęła na miejscu. Do dziś nie opadły emocje związane z tragedią, do dziś nie ucichły komentarze. - A czemu się tu dziwić. Przecież znaliśmy tę kobietę z widzenia - tłumaczy jedna z lokatorek. - Była bardzo skryta. Z tego, co wiem nie miała męża ani dzieci. Chyba leczyła się psychiatrycznie. - Widywaliśmy ją na klatce schodowej. Kręciła się tu przez kilka dni. Gdybyśmy wiedzieli, że chce się zabić... - z żalem w głosie opowiada emerytka w szarej kurtce. - Ja też widywałam tę kobietę. Cicha, spokojna, ze wzrokiem skierowanym donikąd. Tuż przed tragedią spotykałam ją niemal codziennie - opowiada lokatorka z szóstego piętra. - Myślałam, że ma znajomych w naszej klatce. - Widziałam ją, jak leżała w kałuży krwi. Potem było straszne zbiegowisko. Było tyle ludzi i policji, że nie dało się wejść do klatki - opowiada kolejna mieszkanka bloku. - Do dziś nie mogą dojść do siebie. Wieczorem nie wychodzę z domu. Do apteki wysyłam męża. Jak wieża Tylko w zeszłym roku z tego wieżowca skoczyło dwóch desperatów. Największe poruszenie wywołało samobójstwo 33-letniego listonosza. - Jeden z moich klientów opowiadał później, że ten mężczyzna spadł mu tuż pod nogi - wspomina fryzjerka z salonu na parterze bloku samobójców. Niedługo później z jednego z górnych pięter chciała wyskoczyć młoda kobieta. Na szczęście udało się ją odwieść od desperackiego kroku. Podobnie jak 21-latka, który siedział na parapecie okna na dziewiątym piętrze i groził, że skoczy. - Tu już za czasów głębokiej komuny były próby samobójcze. Ja pamiętam, że w jednej z patologicznych rodzin dziewczyna skoczyła z okna. I nie wiem jakim cudem, ale przeżyła. A na dokładkę nic jej się nie stało - wspomina drobna siwowłosa kobieta, która w pechowym bloku mieszka od 1972 r., czyli od początku. - Ale wtedy było tego mniej i jakoś specjalnie się o tym nie mówiło. Generalnie blok był spokojny, wszyscy się znali. Jednak starsze pokolenie pomarło. Wprowadzili się nowi ludzie. Teraz wszyscy są anonimowi. Nie zna się nawet najbliższych sąsiadów. A szkoda, bo może wtedy byśmy wiedzieli, kto jest obcy i czasami udałoby się wcześniej zwrócić uwagę na samobójców i jakoś im pomóc. - Moim zdaniem blok przykuwa uwagę desperatów, bo wyrasta jak wieża z rzędu niższych budynków. Do tego stoi w dość ruchliwym miejscu, nieopodal przelotowej Aleksandrowskiej. Do tego przed blokiem krzyżują się trasy kilku linii autobusowych - wylicza postawny mężczyzna. - Jest na to jeden sposób. Wystarczy zapewnić blokowi większą ochronę. Co z tego, że mamy domofony, skoro wystarczy, że ktoś krzyknie ulotki i każdy otwiera drzwi. Winny jest... wiatr? Mieszkańcy feralnego bloku mają też inną teorię. Twierdzą, że winny jest... wiatr. - Tutaj są jakieś dziwne prądy powietrzne. Wokół budynku zawsze wieje silny wiatr. Nawet w bardzo pogodne bezwietrzne dni. A gdy wszędzie wieje, wokół naszego bloku chce urwać głowę - opowiada szefowa zakładu fotograficznego na parterze bloku. - A nie od dziś wiadomo, że gdy wieje, ludzi ogrania jakieś szaleństwo. Może tu należy szukać impulsu, który przyciąga samobójców... Andrzej Adamczewski andrzej.adamczewski@echomiasta.pl