Te pięć milionów złotych, to kwota za jaką samorząd kupił w 2007 roku nieruchomość, w której mieszczą się m.in. sale obrad Rady Miejskiej i gabinety prezydentów. Przed wojną, budynki przy ul. Piotrkowskiej 104a i 106 należały do prywatnych właścicieli. W 1952 r. prezydium Rady Narodowej wywłaszczyło ich, a budynki przeszły w ręce Skarbu Państwa. W 1990 r. ówczesny wojewoda przeprowadził komunalizację i przekazał je samorządowi. W 2004 roku o majątek upomniała się mieszkająca na stałe w Londynie córka dawnych właścicieli. W 2006 r. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie przyznał jej prawo własności. Negocjacje w sprawie warunków odkupienia przez miasto zajmowanych pomieszczeń trwały kilka miesięcy. W tym czasie za wynajem użytkowanych pomieszczeń z kasy miasta płacono jej 56 tys. miesięcznie. Opłata była tak wysoka, że rozważano nawet przeprowadzkę magistratu do innego budynku lub budowę nowego Urzędu Miasta. Ostatecznie strony doszły do porozumienia i w 2007 roku samorząd kupił budynki. Jednak tuż po sprzedaży była właścicielka złożyła w sądzie pozew domagając się odszkodowania za zajmowanie budynku bez umowy. Chce, aby miasto zapłaciło jej za niespełna dziesięć lat użytkowania obiektu - do 2006 roku; za lata wcześniejsze nastąpiło już przedawnienie. Początkowo zażądała od gminy 5,6 mln zł. Ostatecznie rozszerzyła jednak powództwo. Pozwała także Skarb Państwa reprezentowany przez prezydenta Łodzi, który jest jednocześnie starostą łódzkim. Sumę roszczeń zwiększyła do ponad 11,6 mln zł. Sprawa trafiła do sądu. W czwartek podczas konferencji prasowej prezydent Kropiwnicki poinformował, iż "nastąpił niespodziewany zwrot w sprawie". Jak przyznał, jeden z zatrudnionych przez magistrat radców prawnych ustalił, że Polska ponad 40 lat temu podpisała m.in. z Wlk. Brytanią umowę, na mocy której, "PRL już wtedy wypłacał rekompensaty za utracone mienie". Według prezydenta kobieta takie odszkodowanie dostała. Kropiwnicki przyznał, że jest za zwrotem zagrabionego przez państwo majątku, ale jest także zdecydowanym przeciwnikiem próby "wyłudzania pieniędzy". A właśnie taka próba - jego zdaniem - została podjęta. Dlatego - jak powiedział - miasto nie tylko nie zamierza płacić kolejnych ponad 11 mln zł, ale będzie również domagać się zwrotu pięciu milionów zł, które zapłaciło za nieruchomość.