Do tragedii doszło w czwartek w Skierniewicach (woj. łódzkie). Matka zostawiła dwóch braci w samochodzie i poszła odebrać ze szkoły córkę. Dzieci - jak twierdzi matka - były same zaledwie pięć minut. Niestety w tym czasie w aucie wybuchł pożar, wskutek którego chłopcy zostali bardzo ciężko poparzeni. Nieprzytomne dzieci z objawami zaczadzenia i poparzeniami przetransportowano śmigłowcami do łódzkiego szpitala przy ul. Spornej. - Chłopcy mają dotkliwie poparzone głowy, dłonie i ręce. Dotkliwie, bo na skórę działał bezpośrednio płomień. Najtrudniej jest jednak leczyć oparzenia płuc, których doznały dzieci. Ciężki stan Kuby i Bartka Gorące powietrze spowodowało, że bracia nie mogą samodzielnie oddychać i - jak przewiduje profesor Piotrowski, który opiekuje się chłopcami - tak stan będzie się utrzymywał przez co najmniej kilka tygodni. Od feralnego czwartku obaj chłopcy utrzymywani są w stanie śpiączki farmakologicznej. Ostateczną decyzję w sprawie wybudzenia dwuletniego Kuby lekarze podejmą we wtorek, po zmianie opatrunku. Stan chłopców, przynajmniej do tej pory niewiele się zmienił - nadal określany jest jako stabilny, ale ciężki. Młodszy z braci ma być wyprowadzony ze śpiączki wcześniej, ponieważ ma mniej poparzone płuca. Tragedia pod lupą prokuratury Okoliczności pożaru, w którym poważnie poparzona została dwójka dzieci wyjaśniają śledczy z Łodzi. W aucie, które w czwartek zapaliło się w Skierniewicach, strażacy znaleźli zapalniczkę. Leżała na podłodze samochodu pomiędzy przednimi a tylnymi siedzeniami. - Zapalniczka będzie szczegółowo badana, podobnie jak odzież dzieci - poinformował rzecznik prokuratury w Łodzi Krzysztof Kopania. Biegły ds. pożarnictwa i mechaniki samochodowej szczegółowo zbada także samochód. Według wstępnych ustaleń policji, doszło do zaprószenia ognia w środku samochodu. W jaki sposób, tego jeszcze nie wiadomo. Policja nie wyklucza, że mógł to być niedopałek. Prokuratura nadal przesłuchuje świadków. Matka dzieci została już przesłuchana. - Kobieta twierdzi, że w samochodzie nigdy nie paliła. Auto należało do dziadka dzieci, więc mężczyzna na pewno zostanie przez nas przesłuchany - informuje Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. Matka dzieci była w szoku - Zamknęłam samochód, żeby były bezpieczne i niestety okazało się, że było wręcz przeciwnie. Jeszcze żeby moje dzieci miały coś w rączkach, ale one spały. To jest niemożliwe, żeby one cokolwiek zrobiły w tym samochodzie, to jest po prostu niemożliwe! - mówiła zrozpaczona matka. Jak mówiła policjantom nie pamięta, czy zostawiła w samochodzie coś, co mogło wywołać pożar. Reporter RMF FM rozmawiał ze świadkiem tej tragedii. To nauczyciel WF-u. Kiedy Adam Mostowski usłyszał, że coś wydarzyło się przed szkołą, od razu wybiegł udzielić pomocy. - Przy samochodzie był już egzaminator WORD-u. Krzyknął: "Ratuj drugie dziecko". Było całe poparzone. Sprawdziłem - nie oddychał, krążenie też było niewyczuwalne - opowiada. Adam Mostowski podtrzymywał życie Kuby aż do przejazdu karetki. Posłuchaj relacji reportera RMF: