Wydana przez "Świat Książki" rozmowa Michała Komara z Bartoszewskim to książka, która nie wymaga rekomendacji ani reklamy. Zobacz! Oto fragment książki, która właśnie trafia do księgarń: 12 sierpnia 1955 roku Służba Bezpieczeństwa założyła panu "sprawę ewidencyjno-obserwacyjną". Uzasadnienie: "Po wyzwoleniu z polecenia centrali WiN zorganizował własną siatkę wywiadowczą. Przy jej pomocy rozpracowywał Radę Ministrów, KC PPR, "Czytelnika", przemysł, stosunki handlowe z ZSRR. Brał udział w zamachach na czołowych działaczy Partii i rządu. W okresie pobytu Mikołajczyka pracował w NKW PSL jako red. tech. "Komunikatów" oraz w "Gazecie Ludowej". Był kilkakrotnie aresztowany, a następnie skazany na 8 lat więzienia. Obecnie zwolniony [...]". Ciekawe... Że wzięli mnie pod obserwację? No, wzięli... Chcę, żeby pan dobrze zrozumiał. Cieszyłem się z "odwilży". Z tego, że ludzie wychodzą z więzień. Że poszerza się zakres wolności. Że będzie można robić coś pożytecznego. Że XX Zjazd jednak coś przełamał. Że w Poznaniu klasa robotnicza wypowiedziała posłuszeństwo reżimowi pod hasłem "Chleba i wolności", świadomie, wiedząc, że jedno idzie z drugim. Życzliwie przyglądałem się działalności "Po prostu", rozumiałem nadzieje młodych socjalistów, takich jak Jan Olszewski i Jan Józef Lipski, ale po lekcji więziennej, po dogłębnym zaznajomieniu się z systemową dialektyką niewiele było we mnie entuzjazmu. Na proces wiodący ku Październikowi patrzyłem jak na serię zjawisk pożądanych, zastanawiałem się jednak, w którym momencie nastąpi kres przemian. Moje koleżanki przybiegły do mnie po wiecu pod Pałacem Kultury. - Władku, dlaczego tam nie byłeś? Ty!? - Nie byłem, bo już po obiedzie! - To było niezwykłe! - Ale już się skończyło!... A po roku, może po dwóch latach, kiedy Gomułka wyrzekł się wszystkiego, co obiecywał w Październiku, koleżanki zapytały: - Skąd wiedziałeś? Co nie znaczy, że poddałem się rezygnacji. Zacząłem się zastanawiać, czy nie pora zacząć pisać prawdę o Armii Krajowej. Ale jak się do tego zabrać? Jak działać? Nie szabelką, jak Wołodyjowski, nie męczeństwem, jak Jan Skrzetuski, ale fortelem, fortelem... Dostrzegli to oficerowie SB, bo z ich zapisów zachowanych w IPN wynika, że uważali mnie za człowieka wielkiej przebiegłości... Podobno dokumentacja Bartoszewskiego w IPN liczy kilkanaście metrów... Uzbierało się. Czytał pan donosy kolegów z celi, donosy współpracowników, znajomych, ludzi, którym pan ufał? Czytałem. I co? Ludzie zachowują się albo przyzwoicie, albo nieprzyzwoicie. I to jest podział elementarny. Nauczyło mnie życie, że ludzi nie wolno oceniać wedle ich sympatii czy poglądów politycznych, ale według kryterium prawości. Idzie o siłę oporu przed pokusami. Że ktoś był więźniem politycznym, to wcale nie znaczy, że uzyskał od losu patent na szlachetność. Siedziałem z członkami Narodowych Sił Zbrojnych, z socjalistami, z piłsudczykami, z ludowcami, z ludźmi, którzy przed wojną zajmowali poważne stanowiska, i z chłopcami, którym zdarzyło się opowiedzieć dowcip o Stalinie... Czytając moje teczki, zastanawiałem się nad motywacjami tych, którzy donosili. Był tam pewnie jakiś procent ludzi z odchyleniami psychicznymi. Byli też ludzie słabi, złamani. Byli też nikczemni... Trzeba rozróżniać. Dla przyzwoitości.