Anna Bernat: "Katyń" to najdłużej, najbardziej oczekiwany przez Polaków film. Czy oczekiwania te będą spełnione? Andrzej Wajda: Tak długo, jak film nie skonfrontuje się z publicznością, nie można powiedzieć, czy te oczekiwania zostały spełnione. 17 września mamy premierę, 21 września film w 190 kopiach wchodzi na ekrany kin w całym kraju. Mam nadzieję, że ten pierwszy film o "Katyniu" trafi do widzów. Pierwsza konfrontacja już nastąpiła. Po przedpremierowym pokazie w warszawskim Multikinie 12 września na sali zapanowała długotrwała, martwa cisza. Jak Pan odebrał tę ciszę? Podobne skupienie panowało podczas realizacji tego filmu. Aktorzy, i cała ekipa; wszyscy pracowali w jakimś niesłychanym natężeniu emocji i jednocześnie skupieniu. Sama praca na planie wyglądała inaczej niż przy innych moich filmach; nikt, o co prosiliśmy na początku realizacji, nie przyjeżdżał, by robić reportaże z planu, rozmawiać, nie było żadnych zewnętrznych presji. To pozwalało rzeczywiście się skoncentrować na tym trudnym z wielu powodów filmie. Myślę, że ten klimat pracy, sposób w jaki film powstawał, w jakiś sposób zaistnieje na ekranie. Wprowadzeniem do tej ciszy była muzyka Pendereckiego. Kiedy, po ostatnich strasznych scenach z "fabryki śmierci", bo tak metodycznie mordowano polskich oficerów, pozostał już tylko czarny ekran, jeszcze długo słychać było poruszające brzmienie muzyki. Jak to się stało, że zdecydował się Pan właśnie na kompozycje Pendereckiego? Przed laty Krzysztof Penderecki powiedział mi: "jeżeli będziesz kiedyś robił film o Katyniu, to pamiętaj, dam ci do niego muzykę". I teraz pozwolił ją nam wykorzystać. To przecież Penderecki w swoim "Polskim Requiem" jeszcze w stanie wojennym jedną część poświęcił zbrodni katyńskiej. Kiedy to usłyszałem, zrozumiałem, że jego muzyka jest szansą dla tego filmu. Co ona daje filmowi? Nie jest to muzyka ilustracyjna, napisana do scen, które zostały nakręcone. Gdyby tak było, gdybyśmy zlecili skomponowanie utworu do gotowego filmu, pewnie jego twórca skierowałby się w stronę muzyki religijnej albo patriotycznej i film zrobiłby się płaski. A tak muzyka Pendereckiego dodaje się do filmu, przychodzi jemu z pomocą, a nie jest jego ilustracją. Zachowuje swoją niezależność i otwiera dodatkowe przestrzenie w wyobraźni widza. Trudno wyobrazić sobie teraz inne zamknięcie filmu. Nie chciałem, aby po tych strasznych końcowych scenach filmu na ekranie od razu pojawiły się napisy. Miałem jeszcze jeden pomysł, który bardzo chciałem zrealizować, ale okazał się niemożliwy. Na końcu miały pojawić się nazwiska oficerów zamordowanych w Katyniu. Niestety było to ze względów technicznych niemożliwe. Jest oczywiste, że o realizacji takiego filmu nie można było myśleć w PRL-u. Ale, jaka była Pana osobista, prywatna droga odkrywania prawdy o Katyniu? Oprócz dwóch listów wysłanych z Kozielska i wcześniej listu z Szepietówki, które dostarczył do nas do Radomia, żołnierz zwolniony z niewoli sowieckiej, o ojcu Jakubie Wajdzie, który jako kapitan Wojska Polskiego wyruszył na wojnę nie wiedzieliśmy nic. Potem, w 1943 r. z wydawanego przez Niemców "Dziennika Radomskiego" po raz pierwszy dowiedzieliśmy się o Katyniu. Było tam też nazwisko Karol Wajda. Matka natychmiast uczepiła się tej nadziei, że to nie jest nasz ojciec. Co okazało się być prawdą. My nigdy nie dowiedzieliśmy się, jak i gdzie został zamordowany ojciec, jego ciało nie zostało odnalezione. Tak że matka bardzo długo łudziła się, szukała przez brytyjski i szwajcarski Czerwony Krzyż. I stale czekała. Nie znaliśmy żadnych szczegółów, nic przecież na ten temat nie przenikało do Polski. Dopiero, kiedy zacząłem wyjeżdżać zagranicę i udało mi się zdobyć książkę ?Katyń? ze wstępem gen. Andersa, zorientowałem się jak to wyglądało. Wiele też dowiedziałem się z sowieckiego filmu, którego fragment znalazł się też w naszym filmie. Był tam raport Burdenki, (jest on też przytoczony w książce "Katyń"). Otóż ten raport Burdenki ma tak wielką pogardę dla jakiejkolwiek prawdy, że to mnie najbardziej przekonało, iż to była sowiecka zbrodnia. Przecież w 1943 r. więcej wiedzieliśmy o zbrodniach niemieckich niż sowieckich, więc mogło być prawdopodobne, że Polacy uwierzą, iż za zbrodnią katyńską stoją Niemcy. Jednak rażące kłamstwa Sowietów na nich właśnie wskazywały. A w jakim momencie swojej biografii artystycznej postanowił Pan zrobić film o Katyniu? Nigdy nie przypuszczałem, że będę żył w wolnej Polsce, że tego dożyję i taki film będzie mógł powstać. W ogóle nie brałem tego pod uwagę. Sądziłem, że tego filmu nigdy nie zrobię. Ale, tak jak zdążył Pan wykorzystać szesnaście miesięcy wolności po 1980 r. robiąc "Człowieka żelaza", tak musiało upłynąć osiemnaście lat od 1989 r., by powstał "Katyń". To dwie różne historie. "Człowiek z żelaza" powstał równolegle z toczącymi się w kraju wypadkami i na zamówienie robotników z gdańskiej Solidarności, a "Katyń" to rekonstrukcja rzeczywistości historycznej, rzecz o czasach już dość odległych, o których po raz pierwszy miał zostać nakręcony film. Potrzebne było wsparcie ze strony literatury. Cała polska szkoła filmowa, której czuję się współtwórcą, swe główne filmy wywodziła z literatury. Tak więc i teraz byłem przekonany, że podstawę filmu o "Katyniu" mogłaby stanowić duża epicka powieść. Ale takiej powieści nie było. W kraju ze względów oczywistych przed 1989 r. ona powstać nie mogła. Ale też nie napisali jej pisarze żyjący na emigracji. Widocznie jest jakaś ogromna trudność w ujęciu tego tematu, skoro sprawa tak mocno istniejąca w polskiej historii, jest tak słabo obecna w naszej literaturze. Czy wielkie emocje, jakie się wiążą z tematem Katynia, te prywatne, jakie są np. udziałem rodzin katyńskich, ale i społeczne, polityczne, bo sprawa jest straszliwie nabrzmiała od lat, nie stanowiły dla Pana dodatkowych trudności w zmierzeniu się z tym tematem? Z tych właśnie względów ciągle ten film odkładałem. Zastanawiałem się, czy już nadszedł ten właściwy moment, czy jeszcze nie. Te wahania jednak dotyczyły decyzji. Kiedy zaczęliśmy realizować film skończyły się jakiekolwiek wątpliwości, gdyż to ja musiałem tchnąć w aktorów i ekipę wiarę w ten film. Co było momentem przełomowym? Sprawę Katynia można widzieć w dwóch perspektywach: historycznej - i to się wypełniło faktami, świadectwami, pamiętnikami. Tu jest ogromny materiał dotyczący zbrodni katyńskiej. Wiemy, co się wydarzyło, potrafimy zinterpretować tamte wydarzenia. Na tej podstawie mógłby powstać film historyczny, polityczny. Ale istnieje jeszcze druga perspektywa: świadka, osoby, której tamte doświadczenia bezpośrednio dotyczą. Losy poszczególnych ludzi mogły by być kanwą filmu psychologicznego. Takich filmów nie chciałem robić. Dopiero, gdy w swoim myśleniu o Katyniu te dwie perspektywy połączyłem, gdy wiedziałem, że oba te wątki będzie można fabularnie połączyć, poczułem się gotowy do rozpoczęcia filmu. Perspektywa historyczna - to zbrodnia katyńska, w niej zawarta jest też historia mojego ojca, a losy żon, sióstr, córek, żon oficerów, takich jak na przykład moja matka - ukazywały kłamstwo katyńskie. Ale nim to nastąpiło otrzymałem tekst Andrzeja Mularczyka "Post Mortem", a w nim opowieść i postacie dające szansę na film. Ten fakt pozwolił mi na rozpoczęcie przygotowań do realizacji "Katynia". Dopiero później postanowiłem że film będzie się składał z czterech opowieści. Doszedłem do wniosku, że im większa liczba bohaterów i postaci, tym większa jest szansa na szersze objęcie tego tematu i wykorzystanie materiałów pamiętnikarskich. Wspomniał już Pan o książce "Katyń" ze wstępem gen. Andersa, jakie inne źródła, dokumenty, książki, świadectwa były dla pana ważne w pracy nad filmem? Najważniejsze były dziesiątki nieznanych szerzej książek, które ukazywały się w małych nakładach, dawniej jeszcze w drugim obiegu. To była żmudna praca: ich uważna lektura, podkreślanie tego, co jest ciekawe, inne niż w pozostałych świadectwach. Z jednej książki wybierałem jedno, dwa zdania, jakiś fragment dialogu, scenę. I później zastanawiałem się, co z tego materiału jest najbardziej wyraziste, i co daje szanse zbudować postacie przyszłego filmu. Tak np. rozbudowaliśmy postać generałowej Smorawińskiej, graną przez Danutę Stenkę. To prawda, że generałową wezwali Niemcy, aby nagrać jej wypowiedź, mającą poświadczać, że to Sowieci zamordowali polskich oficerów, na co się ona nie zgodziła. Ale już scena, w której Niemcy pokazują jej film o Katyniu, jest decyzją scenarzysty. Chodziło mi bowiem o to, by pokazać fragment dokumentu niemieckiego, z ich interpretacją wypadków. Na podobnej zasadzie dodałem scenę, w której Niemcy zwracają generałowej Krzyż Virtuti Militari jej męża. Wiosną 1943 roku Niemcy oddawali niektórym rodzinom przywiezione z Katynia przedmioty, znalezione przy pomordowanych oficerach. Nie czynili tego ze współczucia, ale, by uwiarygodnić swoją wersję, że za mord odpowiadają Sowieci. Natomiast sekwencja, w której Sowieci rozdzierają polską flagę i czerwone płótno pozostawiają na drzewcu a białe przeznaczają na onuce została odnaleziona w jednym z pamiętników, choć na ekranie robi wrażenie, jakby była pomysłem, tworem wyobraźni scenarzysty. Pełna symboliki to scena. Podobnie jak otwierające film sekwencja spotkania dwu gromad tułaczy na moście: tych, którzy uciekają przed Niemcami, i tych, którzy chronią się przed Sowietami. Często w swoich filmach stosuje Pan symbole, metafory. Sceny symboliczne dają w intensywnym skrócie to, co inaczej wymagałoby długiego opowiadania. Kiedyś Jan Nowak- Jeziorański opowiedział mi historię, której był świadkiem podczas Powstania Warszawskiego. Oto, przed szpitalem powstańczym, znajdującym się w jednym z warszawskich kościołów, leżeli pokotem umierający żołnierze. Ksiądz chodził między nimi i ich spowiadał. Jeden z przykrytych płaszczem powstańców nie podjął słów kapłana. Ksiądz odsłonił płaszcz i ukazała się duża rzeźba zdjętego z krzyża Chrystusa. Ten obraz dręczył mnie tak długo, dopóki nie przeniosłem go na ekran. Takie właśnie wydarzenia, budzące moją wyobraźnię, pomagały mi w zrobieniu tego filmu. Bardzo ciepło mówi Pan o aktorach, podkreśla ich znaczenie w tym filmie. A to przecież aktorzy zawsze Panu wiele zawdzięczają. Najważniejsze kreacje w swoich biografiach artystycznych stworzyli u Pana: Cybulski, Olbrychski, Janda. Jest na odwrót. To film wiele zawdzięcza aktorom. Tamci byli bardzo młodzi: Krystyna Janda po raz pierwszy u mnie zagrała w filmie, Daniela Olbrychskiego zabrałem do "Popiołów" ze szkoły aktorskiej. W "Katyniu" grają też młodzi aktorzy, ale już ukształtowani, lubiani, rozpoznawalni przez młodą widownię, do której, mam nadzieję, dzięki nim trafimy z filmem "Katyń". Muszę powiedzieć, że przeżyłem piękne i poruszające chwile, gdy zobaczyłem, jak ci młodzi wchodzą w role, jak starają się zrozumieć odległą dla nich historię, jak są naturalni odtwarzając postaci z pokolenia wojennej i tuż powojennej inteligencji polskiej. Zobaczyłem w nich takich samych artystów, jakimi byli ci aktorzy, z którymi rozpoczynałem, gdy powstawały pierwsze utwory polskiej szkoły filmowej. Widać jest w nich głęboko zakorzeniony etos polskiej inteligencji, ludzi wykształconych i świadomych w czym biorą udział - takich, jak moi Rodzice.