Prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich Jacek Bromski alarmował, że niskie płace obniżają jakość pracy scenarzystów. - Jest nadprodukcja niedobrych, nieinteresujących scenariuszy - ocenił Bromski. Jak tłumaczył, scenarzyści filmowi z powodu braku pieniędzy często decydują się na przechodzenie do telewizji i pisanie scenariuszy seriali; tymczasem taka praca, wykonywana przez dłuższy czas, zubaża ich warsztat jako scenarzystów filmów kinowych. - Rynek jest duży. Powstaje masa telenowel, seriali. Bardzo wielu młodych scenarzystów, często zdolnych, idzie do telewizji "na zarobek". Decydują się to wszystko pisać, bo chcą utrzymać się ze swojego zawodu - mówił Bromski. - W praktyce wybierają więc zawód scenarzysty telewizyjnego. A jest to już zawód zupełnie inny niż scenarzysta filmowy. Istnieje realne niebezpieczeństwo, że przestawienie się na pisanie scenariuszy telewizyjnych w sposób poważny zuboży warsztat autora. Scenarzysta i dramaturg Wojciech Tomczyk zaznaczył podczas Forum, że to właśnie scenarzyści znajdują pomysły na filmy, a następnie rozwijają je w to, co widz zobaczy później na ekranie - a mimo to ostatecznie nie są traktowani jak autorzy filmów. - Widz nie wie, kto wymyślił historię, którą pokazano na ekranie. To umyka także uwadze mediów. Za głównego twórcę filmu uważa się reżysera. Myśli scenarzysty, twory jego wyobraźni, dialogi postaci, które napisał - to wszystko przypisywane jest wyobraźni reżysera - ubolewał Tomczyk. Także Joanna Kos-Krauze, która razem z Krzysztofem Krauze napisała scenariusze "Placu Zbawiciela" i "Mojego Nikifora", wskazywała na złe warunki pracy nisko opłacanego scenarzysty. Podkreśliła, że chociaż dobry scenariusz stanowi fundament filmowego dzieła - które mogłoby walczyć o najważniejsze nagrody w Cannes czy Berlinie, w Polsce nad takimi tekstami pracuje się zbyt krótko; z kolei w USA czy Wielkiej Brytanii scenariusz filmu poprawiany jest kilkanaście razy. Żeby polskie scenariusze zyskiwały na jakości, producenci muszą inwestować w pracę scenarzystów - podkreśliła Kos-Krauze. Jej zdaniem, w polskim kinie brakuje obecnie instytucji kierownika literackiego, który czuwałby nad pracą scenarzystów i nad jakością ich tekstów. Przypomniała, że przed laty, w słynnych Zespołach Filmowych, instytucja ta pełniła bardzo ważną rolę, zespoły zatrudniały wybitnych kierowników literackich. Przykładowo w zespole "Kadr", gdzie takim kierownikiem był Tadeusz Konwicki (w latach 1956-1968), powstały polskie arcydzieła: "Kanał" i "Popiół i diament" Andrzeja Wajdy, "Eroica" Andrzeja Munka, "Pociąg" i "Faraon" Jerzego Kawalerowicza, "Do widzenia, do jutra" Janusza Morgensterna. W zespole "X" kierownikiem literackim był z kolei Bolesław Michałek (1973-1983); tam zrealizowano m.in. filmy Wajdy "Ziemia obiecana", "Człowiek z marmuru", "Człowiek z żelaza", a także "Wodzireja" Feliksa Falka oraz seriale "Czterdziestolatek" i "Jan Serce". - Kiedyś rozmowy nad scenariuszem trwały dziesiątki godzin. Tekst ewoluował, niezwykle starannie nad nim pracowano - zwróciła uwagę Kos-Krauze. - Dziś polski scenarzysta jest samotny. Po rozwiązaniu Zespołów Filmowych producenci nie powołali niczego lub nikogo innego w miejsce kierownika literackiego. Ja to niewypełnione miejsce nieustannie widzę na ekranie. Według Kos-Krauze brak też praktycznie w Polsce tzw. producentów kreatywnych, czyli takich, którzy byliby dla scenarzysty nie tylko partnerem finansowym, ale też intelektualnym. - Producent kreatywny nie sprowadza swojej roli wyłącznie do rozmów o pieniądzach, ma dużą wiedzę o literaturze, sztuce - tłumaczyła.