Na naszych oczach sztuka współczesna, a przynajmniej te jej kierunki, które odrzucają klasyczną, grecką jeszcze triadę: piękno - prawda - dobro, umiera. Kolejne "izmy", które miały przesłonić postępujący brak treści i formy, nikogo już nie interesują, a wystawy, które mogą istnieć jedynie dzięki publicznym pieniądzom, przyciągają nielicznych koneserów. Tylko oni oglądając puste pudełka, żółte fosforyzujące toalety czy zgrabne kajaki - a wszystko to są eksponaty, jakie zobaczyć można obecnie w Centrum Sztuki Współczesnej - zachwycają się przekazem artysty, którego bez specjalnych wyjaśnień nie da się zrozumieć. Wszystkie te eksponaty przykryłaby jednak gruba warstwa kurzu, gdyby nie kilka (bo wcale nie jeden) otwarcie nawiązujących do religii i mogących gorszyć eksponatów, z których najbardziej znanym stało się w ostatnich dniach "dzieło" Adoracja, przedstawiające autora "obmacującego" (ładnie określa się to "adorowaniem") ogromny krucyfiks. To właśnie to "dziełko" przyciąga do CSW kolejnych gości. Takich, którzy chcą zobaczyć "skandal", takich, którzy są zgorszeni, i wreszcietakich, którzy spieszą się, by zobaczyć "instalację", którą zapewne - już za chwilę - "sprzątną" katoliccy fundamentaliści. Niewątpliwe profanacje Dla kogoś, kto widział to dziełko, a pozostaje osobą wierzącą, nie ulega wątpliwości, że ma ono wszystkie cechy profanacji. Przedstawia bowiem mężczyznę, ewidentnie w trakcie czynności seksualnych z wielkim krucyfiksem. A żeby to zobaczyć, wystarczy wyobrazić sobie, że zamiast krzyża znajduje się tam jakikolwiek inny przedmiot użytkowy, i zastanowić się, jakie wywołuje to w nas skojarzenia. Są one jednoznacznie erotyczne. I właśnie takie połączenie erotyki, dodajmy erotyki homoseksualnej z przedmiotem kultu, a dokładnie z realistycznym wizerunkiem Chrystusa Ukrzyżowanego, stanowi istotę tego "dzieła sztuki", które tym samym staje się profanacją czy bluźnierstwem. Nie jest to zresztą jedyne na wystawie dzieło nawiązujące do religii i religijności. Innym, nie mniej kontrowersyjnym "dziełem" jest cykl zdjęć Katarzyny Górnej pt. Madonny przedstawiający nagie kobiety (i dziewczęta w wieku przed dojrzewaniem) w pozach znanych nam z tradycyjnych przedstawień Matki Bożej (Pieta, Matka Boża z Dzieciątkiem i Maryja jako dziecko). W tym przypadku profanacja nie jest tak jednoznaczna, ale nie ulega wątpliwości, że artystka celowo nawiązuje do przedstawień ważnych dla katolików, by zaszokować nagością i jakoś połączyć ją z religijnością rozumianą jako system opresji, prześladowania, który "krytyczna sztuka" ma rozsadzać poprzez zmianę kontekstów czy szokowanie. Pustka sztuki współczesnej Tę chęć dekonstrukcji, zmiany znaczenia, rozbijania symboli religijnych czy wręcz profanowania ich (artyści pochodzą przecież z katolickiego środowiska i doskonale wiedzą, co oznaczają ich działania) najprościej wpisać tylko w schemat wrogości (być może wynikającej z rozmaitych zranień) wobec chrześcijaństwa i Kościoła. I niewątpliwie u części z "krytycznych artystów" takie są źródła buntu i bluźnierstw. Ale nie wydaje mi się, by był to jedyny możliwy schemat interpretacyjny. O wiele bardziej interesująca, i umożliwiająca pozytywne dla Kościoła i religii wnioski, jest inna próba wyjaśnienia wyraźnej nadreprezentacji wątków religijnych w kulturze współczesnej. Wynikać ona może ze świadomości albo odczucia, że sama kultura współczesna jest znaczeniowo pusta. Brak w niej sensów, mitów, przedstawień, które nie tylko by coś znaczyły, ale też odsyłały do czegoś poza sobą, do czegoś, co byłoby ważniejsze, wyższe niż kultura. Współczesna przestrzeń kulturowa pełna jest przedstawień, które nie odsyłają już do niczego poza samymi sobą i które nie budzą najmniejszych emocji w nikim. Artyści mogą je sobie dekonstruować do woli, ale niczego to nie zmienia. Dekonstrukcji uległy już także fakty biologiczne, rzeczywistość czy klasyczna kultura, i w efekcie nie ma niczego, co można by uznać za twardy grunt, czemu można by się sprzeciwić i z czym można by polemizować. Pozostaje więc obracanie pustką, bezsensem, absurdem. W tym współczesnym świecie pozbawionych sensu symboli jedynym dawcą Sensów pozostaje Kościół i chrześcijaństwo. Odwoływanie się, profanowanie ich, jako metoda artystyczna pokazuje to z całą mocą. Uwagi te nie mają zdejmować odpowiedzialności z artystów, i nie powinny nas usypiać. Profanacja pozostaje profanacją i należy przeciwko niej protestować, ale warto też mieć świadomość, że sam fakt, że artyści muszą profanować, żeby w ogóle ktoś o nich usłyszał, wynika z siły, a nie ze słabości chrześcijaństwa. Ono wciąż jest w naszej kulturze źródłem sensów, z którymi "inni" muszą i chcą polemizować. Ale - i to jest nasza przestrzeń odpowiedzialności - żeby chrześcijaństwo takim źródłem sensów pozostało, my musimy wypełniać je i jego symbole wciąż na nowo treścią. Musimy walczyć o to, by krzyż nie był tylko znakiem, logo czy symbolem, ale by wprowadzał nas w spotkanie z Chrystusem. Musimy walczyć, by nasze świątynie nie stały się tylko muzeami pełnymi wybitnych dzieł sztuki czy przestrzeniami, które można wykorzystać w celach estetycznych. Pokaz mody w kościele Problem polega tylko na tym, że i my, chrześcijanie, niekiedy tracimy z oczu świadomość tego, czym naprawdę są ikony, obrazy czy wreszcie przestrzeń sakralna, i zaczynamy je traktować jako przestrzenie i przedmioty jedne z wielu, co najwyżej nieco piękniejsze czy bardziej zabytkowe. Wydaje się, że takie właśnie myślenie stało za decyzjami w sprawie kościoła św. Augustyna w Warszawie, który wynajęto na pokaz mody. I tej surowej oceny nie zmienia informacja, że proboszcz (jeśli to rzeczywiście on wydawał zgodę, a trudno to ustalić, bo w momencie pokazu i w momencie pisania tego tekstu przebywał on na pielgrzymce poza Polską) wydał zgodę jedynie na pokaz mody ślubnej. A nie zmienia, bowiem pokaz mody zawsze pozostaje pokazem mody, czyli rzeczywistością, dla której nie powinno być miejsca w świątyni. Ta ostatnia jest miejscem wyłączonym dla kultu, a nie przeznaczonym do działalności marketingowo-modowej. W świątyni ma się odbywać Eucharystia, ludzie mają spotykać się z Bogiem, a nie z bożkami, idolami czy wprost bałwanami współczesnego świata. Wydarzenie z kościoła św. Augustyna ma także, o czym warto pamiętać, swój wymiar symboliczny. Jest ono świadectwem, że pogańskie, a może trzeba powiedzieć nihilistyczne rytuały, pseudoliturgie pseudoreligii, z jej kapłanami i kapłankami, wdzierają się do naszych świątyń, profanują to, co przeznaczone jest do użytku sakralnego, co zostało wyłączone ze sfery profanum i włączone w sferę sacrum. Pan Jezus zaś, czyli główny gospodarz domu, zostaje wyproszony na zewnątrz (tak przynajmniej nieoficjalnie się dowiedzieliśmy), żeby kreator mody (współczesny bożek medialny) mógł się zaprezentować od nietypowej strony. I tym razem nie bardzo jest jak to usprawiedliwić. Pokaz mody nie jest bowiem nawet dziełem sztuki, ale czystą komercją. A udostępnienie świątyni też nie odbyło się za darmo. Odpowiedzialność wierzących I dlatego tak trudno nie zastosować słów samego Jezusa Chrystusa. "Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał siedzących za stołami bankierów oraz tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie. Wówczas, sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: «Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu mego Ojca targowiska!»". A wczytując się w te słowa Jezusa warto pamiętać, że owe woły i baranki służyły celom kultycznym, zaś pokaz mody służył wyłącznie celom marketingowym, był więc tylko pustą profanacją miejsca świętego. Profanacją, którą - w może bardziej łagodnej formie - zaakceptowali pasterze tamtego miejsca. TEKST Tomasz P. Terlikowski