W myśl nowych regulacji, każde dzieło literackie będzie musiało zostać sprawdzone i zaakceptowane przez rząd Malediwów, zanim zostanie dopuszczone do druku. Mówiąc wprost, władze zaserwowały swoim krajanom cenzurę. Dziennikarze i twórcy biją na alarm, nazywając nowe rozporządzenia "katastrofą" i "zamachem na wolność słowa". Rząd ani słowem nie wspomina o cenzurze i jakichkolwiek ograniczeniach swobód obywatelskich. Wręcz przeciwnie. Nowe przepisy, zdaniem rządzących, mają dbać o wysokie standardy literatury publikowanej na Malediwach, chroniąc przy tym społeczną etykietę i przepisy panujące w kraju. Specjalna komórka rządowa będzie troszczyć się o to, żeby dzieła wydawane na Malediwach "nie naruszały praw Islamu". Kontrolerzy będą też "minimalizować niepożądany negatywny wpływ literatury na społeczeństwo" i pilnować czystości ojczystego języka. Nowe regulacje spotkały się z falą protestów, głównie na portalach społecznościowych. "Ludzie ostrożnie podchodzą do ewentualnych protestów na ulicach, ponieważ dwa lata na próżno maszerowali, walcząc o demokrację" - "The Guardian" cytuje dr Azrę Naseema, adiunkta z Uniwersytetu w Dublinie, badającego radykalizację postaw wyznawców Islamu na Malediwach. DJ