Jacy są Amerykanie? (...) Pod wieloma względami Amerykanie przypominają Brytyjczyków - są uprzejmi, mili i skorzy do pomocy. Ale podobieństwo na tym się kończy. Nie dajmy się też zwieść wyglądem Amerykanów, Ameryka zdecydowanie różni się od Europy. Najbardziej zaskoczyła mnie otwartość Amerykanów. Zagadują i rozmawiają z każdym. Każdy - od barmana, kasjera, taksówkarza, po kierowcę autobusu - zagada do ciebie i opowie historię swojego życia. Z nowo poznanymi znajomymi (już na drugim spotkaniu) będziesz omawiać ich wizyty zarówno u psychoterapeuty, jak i ginekologa, problemy z dziećmi, pracę, zarobki, ceny mieszkań, a nawet problemy w sypialni. Z drugiej strony nie zakładaj, że ta otwartość oznacza, iż już nawiązałeś przyjaźń na całe życie. Nie, nic z tego. Amerykanie to tylko mistrzowie konwersacji z bardzo dużym dystansem do siebie samych - taka rozmowa, postrzegana przez nas jako dość osobista, będzie tylko rozmową i niczym więcej. W zasadzie słowo "nie wypada" nie funkcjonuje w języku Amerykanów. Na weselu koleżanki jej druhna, przyjaciółka z dzieciństwa, w ramach weselnego toastu przez pół godziny (w obecności nie tylko przyszłego męża, ale i przyszłych teściów) opisywała seksualne podboje panny młodej. Opowiadała, jaka to była z niej latawica. Patrzyłam ze szczerym współczuciem na mamę pana młodego, jednak poza mną nikt się tym specjalnie nie przejął. Wynikało to trochę z tego, że Amerykanie potrafią się śmiać z siebie samych. I mają do siebie naprawdę duży dystans. W Polsce częściej muszę uważać, żeby czegoś nie palnąć, nie powiedzieć za dużo bądź nie zadać złych pytań. Pod tym względem życie w Stanach jest łatwiejsze. Dużo więcej potrzeba, aby obrazić Amerykanina, i to on sam pierwszy będzie z siebie żartował. Pisząc tę notkę, uświadomiłam sobie, że w żadnej innej pracy nie śmiałam się tak dużo, jak właśnie pracując w Nowym Jorku. (...) Kolejna charakterystyczna cecha Amerykanów to przestrzeganie zasad. Im dłużej mieszkam w Nowym Jorku, doceniam tę cechę coraz bardziej. Zdecydowanie mniej osób tutaj próbuje znaleźć drogę naokoło czy na skróty. Pamiętam, jak na początku irytował mnie mój mąż, który za nic nie chciał wcisnąć się w kolejkę (chociaż stali tam nasi znajomi!) albo zaparkować samochodu w zabronionym miejscu, chociaż nie groziło to mandatem. My, Polacy, przyzwyczajeni do głupich postkomunistycznych przepisów, często je ignorujemy, jeżeli rozsądek podpowiada nam coś innego. Amerykanie przestrzegają przepisów - "nie wolno" oznacza tutaj "nie wolno". O, choćby przykład z dzisiaj: w Prospect Parku, koło którego mieszkam, można rano wyprowadzać psy bez smyczy. Każdego ranka park jest pełen zwierzaków, a jednak później mogą bawić się tu dzieci bez ryzyka, że któreś wdepnie w kupę. Wszystkie kupy są bowiem zbierane. Przestrzeganie zasad przez społeczeństwo jako całość sprawia, że życie jest łatwiejsze, a Amerykanie nie lubią utrudniać sobie życia. Z drugiej strony ta amerykańska wiara w przepisy i zdecydowanie mniejsze kwestionowanie reguł mają też negatywne konsekwencje. Amerykanie rzadziej strajkują czy protestują niż Europejczycy, godząc się przykładowo na znacznie gorsze warunki pracy (brak urlopów wychowawczych, ubezpieczeń itp.). My nie tylko częściej protestujemy, ale też często zastanawiamy się i sprawdzamy, czy aby na pewno nikt nas nie chce oszukać. Sprawdzamy nawet instytucje publiczne czy finansowe. Amerykanie zbytnio im ufają. Jeżeli większość przestrzega zasad społecznych, to niestety jednostkom łamiącym takie zasady łatwiej jest oszukiwać. Nie wiem, czy pamiętacie skandal sprzed kilku lat związany z funduszem inwestycyjnym Bernarda Madoffa. Jego fundusz rokrocznie oferował stałe zyski - ponad 10 proc. bez względu na wyniki rynków, giełd czy innych funduszy. Oczywiście okazało się, że fundusz był piramidą finansową, oszustwem i wielu Amerykanów straciło oszczędności życia. Jak więc doszło do tego, że przez tyle lat funkcjonowania funduszu Madoffa nikt nie zainteresował się fenomenalnymi wynikami? Wśród pewno wielu innych powodów jeden z nich jest właśnie taki, że Amerykanie w większości przestrzegają zasad i zakładają, że inni też to robią. Moim zdaniem taki Madoff miałby o wiele mniejsze szanse w Polsce. Czy Amerykanie są inteligentni? Bardzo często spotykam się z opinią, zwłaszcza w Europie, że Amerykanie nie są inteligentni. Amerykanie z kolei - zupełnie błędnie zresztą - zakładają, że wszyscy Europejczycy są inteligentni, zwłaszcza gdy pochodzą z byłego socjalistycznego bloku. Jak jest naprawdę? Mnie zaskakują ciągle, i to zarówno poziomem swojej wiedzy, jak i jej brakiem. Oczywiście generalizując, przeciętny Amerykanin wie dużo więcej od nas na temat popkultury. Większość potrafi wymienić wszystkie siostry Kardashian. Ba, nawet odróżnić je od siebie! Interesujące jest też to, że znajomość takich rzeczy nie jest niczym wstydliwym, jak na przykład w Europie czy w Polsce. W Polsce nikt się nie przyzna, że czyta Pudelka, a portal ma 20 milionów stałych czytelników. No, może siostry Kardashian są tu wyjątkiem, z nich śmieją się wszyscy, i w Europie, i w Stanach. Ale Amerykanie zaskakują mnie bez przerwy swoją wiedzą o prywatnym życiu aktorów, piosenkarzy i innych celebrytów. "Jak to, nie wiedziałaś, że XY był uzależniony od narkotyków?!". "Oczywiście, że ona dostała za tę rolę Oscara, ale jej przemowa na rozdaniu nie była najlepsza. Pamiętasz, jaką sukienkę miała wtedy na sobie?". W moim przypadku trochę czasu zajmie, zanim skojarzę nazwisko z osobą, a o życiu prywatnym artystów zupełnie nic nie wiem. Ba, Amerykanie lubią się tą wiedzą szczycić i nawet grają w gry słowne, oksymorony i quizy, gdzie trzeba odgadnąć nazwisko gwiazdy. Wbrew powszechnemu przekonaniu Amerykanie są oczytani. Dotyczy to zwłaszcza nowojorczyków. Czwórka moich tutejszych przyjaciół założyła klub Marcela Prousta - przeczytali wszystkie siedem części W poszukiwaniu straconego czasu. Kluby książki stanowią tu ulubioną formę spędzania czasu i to nie tylko dla emerytów. Amerykanie czytają bardzo dużo, często są to książki ambitne i tytuły zagraniczne. Łatwo to zaobserwować w metrze - przynajmniej połowa osób czyta wtedy książki albo gazety. "New Yorker", najpopularniejszy magazyn w Nowym Jorku, nie jest bynajmniej jakąś tam pseudointelektualną papką. Z reguły ponad połowa nowojorczyków go czyta, a druga połowa prenumeruje. Skąd więc potoczna opinia, że Amerykanie nie są inteligentni? Wynika to z ich amerykańskiego egocentryzmu. Oni interesują się polityką, geografią, kulturą, ale przede wszystkim swoją własną. Przykładowo: po ataku terrorystycznym w czasie maratonu w Bostonie w 2013 roku większość Amerykanów śledziła wiadomości 24 godziny na dobę, ale na pytanie, z jakiego kraju pochodzili terroryści - albo nie umieli odpowiedzieć, albo odpowiadali, że z Rosji. Terroryści byli Czeczenami. Jestem w stanie się założyć, że żadna osoba ode mnie z pracy (a średnio wszyscy skończyli jakiś tam college) nie potrafiłaby wskazać Czeczenii na mapie. Większość w ogóle nie wiedziała, że taka republika istnieje, nie mówiąc już ani o jej próbach uzyskania niepodległości, ani o konflikcie z Rosją. Nie wiem, czy w Polsce było głośno o sprostowaniu ambasadora Czech - tłumaczył, że Czeczenia to nie Czechy, chociaż obie nazwy brzmią baaardzo podobnie. Większość Amerykanów ponoć tweetowała pogróżki w stronę Czechów... Inny przykład: ostatnio koleżanka z pracy, absolwentka grafiki, komentując zdjęcie z Turcji, napisała, że wszystko jest tam do góry nogami - myślała, że Turcja leży na drugiej półkuli. Inny znajomy sądził, że Majorka znajduje się w tej samej strefie czasowej co Stany Zjednoczone - zakładając, że wszystkie wyspy to Karaiby. Drugim czynnikiem wpływającym na powszechną opinię, że Amerykanie nie są zbyt inteligentni, jest ich specjalistyczne wykształcenie. Oni wiedzą bardzo dużo, ale z bardzo wąskiej dziedziny. W Polsce nasza wiedza o wszystkim bądź rozległe doświadczenie zawodowe działają na naszą korzyść, a w Stanach budzą wątpliwość. Czy aby na pewno taka wiedza o wszystkim nie jest wiedzą o niczym dogłębnie? Niczym nieskrępowana amerykańska pewność siebie też nie pomaga w ogólnej opinii o nich. W filmie Czekając na Supermana opowiadającym o amerykańskim systemie edukacyjnym pada taka wypowiedź: "Mimo że amerykańscy studenci mają bardzo słabe wyniki z matematyki w porównaniu do ich rówieśników z zagranicy, nasze dzieci są bardzo pewne siebie. Sądzą, że są świetne w matematyce. Ba, amerykańskie dzieci mają więcej zaufania do swoich umiejętności matematycznych niż studenci z innych krajów". Z jednym muszę się zgodzić: znajomość matematyki jest u Amerykanów rzeczywiście dość kiepska. Ale cóż z tego, że ja wiem, jak obliczać całki, skoro to mi się w życiu w żaden sposób nie przydaje, a rozległa ogólna wiedza z biologii czy chemii co najwyżej przy rozwiązywaniu krzyżówek.* * Fragment książki "Z Nowym Jorkiem na NY. Zwiedzaj z autorką bloga Little Town Shoes", Magdalena Muszyńska-Chafitz, Wydawnictwo Czerwone i Czarne