Patryk Vega: Baum miał dużo kochanek? Jarosław Pieczonka, pseudonim Majami: - Tak, między innymi dwie znane piosenkarki. Z jedną z nich wiąże się ciekawa historia. Swojego czasu zbliżyła się do niej Igrekowa – poprzez takiego swojego kolegę, Bigosa, który wyszedł z pudła, a potem miał romans z Igrekową. Ten Bigos był z kolei kolegą faceta tej piosenkarki. No i Igrekowa zapoznała piosenkarkę z Baumem, a następnie uknuła intrygę, żeby doprowadzić do jej rozstania ze swoim chłopem awanturnikiem. Na czym polegała ta intryga? - Najpierw zaczęła opowiadać tej piosenkarce, że kolesie to ciągle obracają jakieś baby na boku i są chronicznie niewierni. Ciągle ją tak urabiała – a wiesz, Igrekowa na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie niewinnej, dobrej osoby. No i pewnego dnia była na spotkaniu z tą piosenkarką i powiedziała, że ten jej facet to jest niezły jebaka. Piosenkarka na to:– Nigdy w życiu, to jest bardzo porządny chłopak.– Udowodnię ci, jaki on jest, i się z nim umówię.A ona miała naturalny kontakt z nim przez Bigosa. Sięgnęła więc po telefon i dzwoni do faceta przy tej piosenkarce:.– Cześć, no co tam słychać? Wszystko w porządku? Słuchaj, bo chciałabym się z tobą umówić na bzykanie.A ten koleś na to:– Dobra.Jakiej ta piosenkarka dostała, kurwa, piany. Oczywiście wszystko mu potem przytoczyła. A ten facet tak się wkurzył, że zlecił gdyńskiej ekipie kiboli, żeby dojechali Igrekową i jej łeb opierdolili na łyso. Gdyby nie ja, faktycznie by do tego doszło. Ale temu zapobiegłem. Dlaczego? - Bo wiedziałem, że Igrekowa cały czas się dyma z Baumem, a ja robiłem zabezpieczenie nie tylko dla niego, ale też między innymi dla jego kochanek. Zresztą, chłopie, co tam odchodziło między nimi wszystkimi… To znaczy? - Na przykład trójkąciki – Baum, Igrekowa i piosenkarka. Albo kazał się dziewczynom ruchać przy sobie. Generalnie Igrekowa miała niesamowitą łatwość w urabianiu facetów. Kiedyś mówi do mnie: – Wiesz co, któregoś dnia leciałam do Warszawy i wiesz, kto koło mnie siedział? – I podaje nazwisko znanego polityka. – Patrz, wizytówkę mi swoją dał. Nie wiedział nawet, głupi, z kim gada. Ale nie umówię się z nim, bo nie jest w moim typie. - Rozumiesz? Miała wtedy Bauma i traktowała go wyżej, za jego kasę i układy. Ale powiedziała, że gdyby chciała, toby urobiła też tego szefa partii w samolocie. - Oni wszyscy byli siebie warci. Gangster Igrek, jak żył, to miał kochankę – taką Ulę z Gniezna. Małolatę. Igrekowa o tym wiedziała i najprawdopodobniej doszłoby do rozwodu. Gangster zostałby z tą kochanką. Po jego zabójstwie pojechałem na przeszukanie do tej Uli. No i Igrekowa mi powiedziała, żebym zabrał młodej futro, które dał jej Igrek, i pamiętniki, które ona pisała. Skąd o tym wiedziała? - Bo ta Ula się tym chwaliła. A Igrekowa miała swoją siatkę wywiadowczą – była bardzo dobrze zorganizowana, jeśli chodzi o zbieranie informacji. Śledziła gangstera Igreka, wszystko o nim wiedziała. No i jak pojechałem do Uli, to zapytałem ją wprost o futro i pamiętniki. Chłopaki, którzy ze mną byli, pytali: – No jak to, kurwa, futro jej zabierzesz? Jak to będzie wyglądało.– Nie zabiorę, tylko zapytam grzecznie. - Potem dziewczyna przeinaczyła całą sprawę i mówiła, że chciałem jej to futro zabrać. - Z nią się zresztą wiąże jeszcze jedna mocna historia. Kiedyś dostałem sygnał, że Baum chce ją poznać. No i ona trafiła do niego na bankiet. Przyjechała zresztą do Trójmiasta razem z koleżanką – nie miały gdzie nocować, więc spały u mnie, a ja przy okazji bzyknąłem tę jej koleżankę. Ale co się okazało? Ula powiedziała mi, że na bankiecie był jeden znany sportowiec. No i on jej zaproponował, żeby poszła do konkretnego pokoju w Grand Hotelu, gdzie pozna pewnego biznesmena. Okazało się, że na miejscu zastała Bauma, który chciał ją przelecieć – ona się nie zgodziła, bo jej się nie spodobał. Potem wpadła w histerię i powiedziała mi, że on chciał ją zgwałcić. Wiesz, to była taka gówniara, trochę niestabilna psychicznie. Zacząłem ją uspokajać, łagodzić całą sytuację. Potem zawiozłem Ulę na pociąg i pojechałem do Bauma. Powiedziałem mu, jak wyglądała sytuacja, i żeby na tę dziewczynę uważał. A on się wszystkiego wyparł. A z tą znaną piosenkarką były jeszcze jakieś przeboje? - Baum miewał też trójkąty z nią i jej agentką. Zresztą ta piosenkarka bardzo baby lubiła. Nie mógł sobie z tym poradzić jej facet. Bo jak się próbował z nią ruchać, to ona zawsze chciała jeszcze jakąś babę do tego. Najczęściej była to jej agentka. I on się czuł trochę jak piąte koło u wozu. A Baum tę piosenkarkę bardzo promował. Wypasione auto jej kupił, zapewnił występ na festiwalu. Zdjęcia w telewizji, wszystko. Ale wtedy akurat Bauma wyjątkowo przy niej nie było, bo on w tym czasie był już poważnie uzależniony od wszelakich wróżb. I regularnie chodził do jednego takiego wróżbity. Poważnie? To może on go nakierował na interesy za wschodnią granicą, które go ostatecznie zgubiły? - Dokładnie tak! On mu napierdolił, że tam znajdzie skarby. Kim był ten wróżbita? - Facet był psychoterapeutą i miał swój gabinet w jednym ze szpitali w Gdyni. Baum jeździł tam do niego na masaże i porady psychologiczne. Przy okazji zwierzał mu się z różnych spraw, między innymi biznesowych. Mało tego, ten psychoterapeuta zbierał sobie wcześniej informacje na jego temat i jak mu udzielał porad, mówił mu to, co ten chciał usłyszeć. I co najciekawsze, jak wyszła afera, po której Baum musiał spierdalać z Polski, to ten wróżbita uciekł w tym czasie do Rosji. Czyli co? Był powiązany ze służbami rosyjskimi? - Zapewne tak. Rozpłynął się i do dzisiaj nie wrócił. A on był Polakiem czy Rosjaninem? - Zruszczonym Polakiem. Kształcił się w Rosji, więc tam go już mogli puknąć. - Ale powiem ci jeszcze taką ciekawostkę, że ojciec Igrekowej też jeździł do Bauma odprawiać czary-mary. Jak to? - Jej ojciec otwierał mu czakramy. A w praktyce było to wszystko sterowane przez „Igrekową”. Dzięki temu wiedziała, czy Baum ma dobry humor, jak się zachowuje, jakie ma problemy, kim są jego znajomi. Mało tego: manipulowała nim poprzez ojca. Mówiła, kogo ma się słuchać, kogo ma odrzucić. Eliminowała w ten sposób wszelką konkurencję – i damską, i męską, która jej po prostu nie pasowała. W końcu powiedziałem Baumowi: – Panie prezesie, zanim jej ojciec przyjeżdża do pana, to zbiera sobie wszystkie potrzebne informacje na pana temat. Potem panem manipuluje, mówi to, co chciałby pan usłyszeć. - Takie historie były. Ale ty dalej miałeś u niego dostatnie życie? - Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że niepotrzebnie obnosiłem się z pieniędzmi, które zarabiałem u Bauma. Zamiast je gdzieś odkładać, inwestować, to kupowałem sobie właśnie motocykle, samochody, zegarki. Żyłem, po prostu. Korzystałem z tego. I to był błąd, bo koledzy z policji to widzieli i zaczęła się pojawiać zazdrość, zawiść. Zaczęto wymyślać bujdy, że mam te pieniądze z handlu narkotykami, porwań i kradzieży samochodów. A prawda była inna.Tymczasem tych dwóch moich kolegów, Pąk i Samara – o czym się później dowiedziałem – zainwestowało te pieniądze w lichwę. Tak się rozkręcili, że w pewnym momencie stali się w Trójmieście potentatami w tej branży. Ale zostawmy na razie wątek Bauma i pogadajmy o innej twojej robocie. Bo to nie Baum uczynił cię sławnym, tylko krótkotrwała praca u Krauzego. W pewnym momencie stał się on bohaterem afery, o której mówiła cała Polska. Jak to wyglądało z twojej perspektywy? - No, to była gruba sprawa. Z Baumem miałem już wtedy luźniejszy kontakt i więcej robiłem dla Krauzego. Zresztą równolegle pracowałem też dla jeszcze jednej osoby... powiedzmy Iksińskiego. Nie ukrywam, że mi te wielorakie kontakty bardzo pomagały. Jak nie u jednego, to u drugiego. - Dla mnie nie było tajemnicą, że z Krauzem kontakty miał ówczesny komendant główny policji, a także szef MSW. Wcześniej - jeszcze przed wybuchem tej afery - doszły mnie słuchy, że zaczynają wokół nich węszyć dziennikarze. A skąd dziennikarze mogą mieć informacje o tym, wokół kogo węszyć? Oczywiście, że od służb. No i w końcu to wszystko jebło. A jeszcze cała ta ekipa czuła się totalnie bezkarnie - gadali ze sobą normalnie przez komórki. Nagranie ich nie stanowiło żadnego problemu. A jak to się w ogóle wszystko rozegrało z tą aferą? - Promotorem szefa MSW był ówczesny prezydent. No i doszło kiedyś między nimi do takiej rozmowy: - Słuchaj - mówił prezydent - docierają do mnie informacje, że ty znasz dobrze Krauzego.- Nie, nie znam go - odpowiedział szef MSW.- Na pewno? Znasz go czy nie?- Nie, nie znam.- Bo mam tutaj informacje, że szef naszego koalicjanta chce przejąć duże pieniądze za odrolnienie i będziemy go kręcić. - A partia rządząca miała już wtedy duże podejrzenia wobec komendanta głównego i szefa MSW. Czyli mówiąc konkretniej - byli pod obserwacją. No i okazało się, że szef MSW po spotkaniu z prezydentem pojechał się spotkać z Krauzem i jednym z polityków koalicyjnej partii. Oczywiście szef MSW ostrzegł tego polityka, że partia rządząca szykuje prowokację. No i wszystko się wysypało. A jaki wpływ na nich miał Krauze? - Miałem wrażenie, że on się w pewnym momencie zaczął bawić w ustawianie polityków i ministrów. Chciał rządzić państwem, kurwa. A cała akcja przeciwko niemu była prowadzona przez CBA. Zarówno Krauze, jak i cały ówczesny establishment nienawidzili szefa CBA. Bo on chciał z nimi walczyć. Problem w tym, że źle to wszystko rozegrali. - Zamierzałem nawiązać kontakt z grupą, która robiła tę operację, żeby im pomóc w rozpracowaniu Krauzego. Jak zobaczyłem konferencję prasową w telewizji po całej akcji, to zrozumiałem, że grupa, która go rozpracowywała, nie miała wcale dużej wiedzy na temat środowiska Krauzego, szefa MSW czy komendanta głównego. Oni całą akcję po prostu spierdzielili, bo nie mieli tego dobrze rozpracowanego operacyjnie. Szef MSW po rozmowie z prezydentem wiedział, że będzie operacja wymierzona przeciwko wicepremierowi, i po tej rozmowie pojechał bezpośrednio na spotkanie. A nie wiedział, że ma założoną obserwację. Tam spotkał się z Krauzem, który z kolei przekazał informacje jednemu z posłów, a ten poseł wicepremierowi. No i cała operacja przez to nie wypaliła. - Teraz ci powiem jeszcze jedną ciekawostkę à propos tej sprawy. Przyszedł do mnie kiedyś wysoki rangą policjant i zapytał, czy nie chciałbym pracować dla Krauzego. Nie wiedział, że ja już dla niego robię. Mnie było na rękę, że policjant składa mi taką propozycję, bo jeżeli kiedykolwiek wyszłoby, że naprawdę robię osłonę kontrwywiadowczą dla Krauzego, to ów funkcjonariusz czułby w mojej osobie zagrożenie, bo wiedziałby, że odgrywam u Krauzego ważniejszą rolę aniżeli on. - Jak wybuchła afera, o której rozmawialiśmy, i aresztowano szefa MSW i komendanta głównego, to ujawniono całą sieć billingów. Wtedy też wyszło na jaw, że w tym układzie działał też ten wysoki rangą policjant. Pomyślałem, że w takim razie trzeba się z nim spotkać. A on był wtedy na ważnym stanowisku w Warszawie. I okazało się, że gość położył się w psychiatryku. Czyli był idealnym celem dla służb, bo nie wytrzymywał tego wszystkiego psychicznie. - Pojechałem do niego do szpitala i jak go zobaczyłem, stwierdziłem, że jak go przycisną, to ze wszystkim się wygada. On naprawdę był taki rozhisteryzowany? - Był przerażony. Mówię mu: - Jak brałeś pieniądze, to było fajnie, ale jak przyjdzie do jakiejś odpowiedzialności, to co?- Co teraz będzie? Co ja mam zrobić? Zacząłem go uspokajać i pracować nad nim psychologicznie. Automatycznie powiedziałem też Krauzemu, jaką ma przy sobie ekipę i co to są za ludzie. Facet był załamany, bo płacił im pieniądze, a oni go nie ostrzegli przed całą prowokacją. * * Patryk Vega, "Służby specjalne. Podwójna przykrywka", Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2016