Łukasz Winczura: Panie Ryszardzie, czy istnieje w ogóle coś takiego jak globalna wioska, skoro w swojej ostatniej książce "Ten inny" pisze pan, że na pierwszym miejscu w dzisiejszym świecie jest nacjonalizm? Ryszard Kapuścinski: Pojęcie globalnej wioski zostało wprowadzone przez kanadyjskiego uczonego Marshalla McLuhana, myśliciela, który sądził, że wprowadzenie nowych mediów - w tym okresie chodziło o telewizję - zbliży społeczności. On był bardzo żarliwym katolikiem i wierzył, że będzie to forma ewangelizacji, że wszyscy będą się dobrze znali, dobrze rozumieli, że będzie dialog. Jednym słowem, miał wizję taką bardzo optymistyczną. Czy jednocześnie naiwną? Tak, okazało się, że również w dużym stopniu naiwną. A może lepiej byłoby powiedzieć, że w dużym stopniu mylącą. W pojęciu McLuhana, globalna wioska miała stworzyć wielką wspólnotę, komunę. Tymczasem w jego kraju, w Kanadzie, nie było wiosek w pojęciu europejskim. On nie rozumiał i nie doceniał tego, że tradycyjne pojęcie wioski było pojęciem takiej społeczności, w której wszyscy znają się osobiście. Wiadomo, kto jest kim, kto jak wygląda, ludzie znają swoje sprawy, w każdej chwili można nawiązać rozmowę, podyskutować. On nie rozumiał tego, że te nowoczesne technologie nie pozwalają na osobiste poznanie się, tylko wystarczają na poznanie znaków czy symboli. To znaczy, wiemy, że ktoś istnieje, ale nie ma tego kontaktu, jaki ma miejsce w hinduskiej Upaniszadzie. Upaniszady znaczą tyle, co "siedzieć blisko, obok". Oznaczają kontakt fizyczny, kontakt wzrokowy, kontakt twarzy, kontakt gestu. To wszystko nie istnieje w nowoczesnych technologiach czy elektronice. Ale jakąś namiastką tego kontaktu jest może internet czy wideotelefony. No tak, tylko jaki procent ludzi z tego korzysta. Pół czy jeden procent ludzkości może się w ten sposób komunikować? Proszę zachować proporcje. Jest nas w tej chwili 6,5 miliarda ludzi na świecie. Trzeba będzie pokoleń, żeby to stało się bardziej powszechne. Ile jest jeszcze obszarów świata, gdzie nie ma telewizorów? A poza tym sama zasada. Nawet jeśli pan widzi osobę przez wideotelefon to nie jest to samo, co kontakt osobisty, fizyczny. I dlatego McLuhan w tym sensie mylił się, bo wymarzoną przez niego sytuacją był właśnie kontakt bezpośredni, fizyczny. Kiedyś Arystoteles wymyślił definicję miasta, że jest to takie miejsce zamieszkałe przez ludzi, którzy się znają przynajmniej z widzenia. Zatem jeśli mieszka pan w mieście, w którym nie wszyscy znają się przynajmniej z widzenia, jeśli spotyka pan ludzi, których twarze są panu nieznajome - to już przekracza definicję miasta według Arystotelesa. U McLuhana występuje podobna pomyłka, że ta globalna wioska, nowoczesna rewolucja elektroniczna, posłuży stworzeniu wspólnoty ludzkiej. Dziś używamy pojęcia globalnej wioski w innym rozumieniu. Dziś używamy pojęcia globalnej wioski jako takiego kontaktu może interpersonalnego, ale nieosobowego, wirtualnego. I to jest ta zasadnicza różnica. Dlatego więc stworzenie globalnej wioski w takim rozumieniu, jak mawiał McLuhan jest niemożliwe z przyczyn kulturowych i technicznych. Niemożliwością jest, żeby taka masa ludzi gdzieś mogła się spotkać, zetknąć.