Do poprzedniego morderstwa w grodzie Kilińskiego doszło kilkadziesiąt lat temu, kiedy to w latach 70. w ogródku jordanowskim przy ul. Mickiewicza mieszkaniec Wymysłowa zabił mieszkańca Trzemeszna. 9 osób w pokojach Rodzina, w której w ubiegłym tygodniu doszło do tragedii, mieszkała w samym centrum Trzemeszna, w starej kamienicy przy ul. św. Jana. 38-letni Magdalena i Adam M. mieszkali w niewielkim dwupokojowym mieszkaniu komunalnym. Rodzice mieszkali razem ze swoimi 7 dziećmi. Najstarsze z nich - syn ma 19 lat, a najmłodsze - chłopiec, skończy 4 lata w styczniu przyszłego roku. Ich ósme najstarsze dziecko, 20-letnia córka wyjechała za granicę do pracy i nie mieszkała już z rodzicami. Rodzice 8 dzieci od dawna nie radzili sobie z utrzymaniem tak licznej rodziny i z wychowaniem dzieci. Jeszcze kilka lat temu zajmowali nieco większe mieszkanie komunalne przy ul. Mickiewicza. Nie opłacali jednak mieszkania i zostali przekwaterowani do mniejszego przy ul. św. Jana, za które zresztą też nie regulowali należności. Magdalena M. nigdzie nie pracowała. Jej małżonek imał się pracy tylko dorywczo. Ostatnio był zatrudniony m.in. w poznańskiej firmie Lisner oraz w jednej z firm budowlanych. Wszędzie pracował tylko do czasu pierwszej wypłaty. Często dochodziło do awantur Od 1990 r. rodzinie pomagał trzemeszeński Ośrodek Pomocy Społecznej. Otrzymywali oni świadczenia rodzinne - zasiłek rodzinny oraz dodatki do tego zasiłku. Dzieci otrzymywały w szkole obiady oraz w miarę potrzeb OPS organizował dla dzieci odzież i żywność. Nie jest tajemnicą, że w tej rodzinie od dawna działo się źle. W mieszkaniu często spożywany był alkohol. Szczególne problemy z alkoholem miał Adam M., jednak nie godził się na poddanie leczeniu antyalkoholowemu. Po alkoholu dochodziło do kłótni i rękoczynów, które nie raz kończyły się interwencjami policji. Dzieci były pozostawiane bez właściwej opieki. Dlatego też rodzinie przydzielony został kurator, który miał kontrolować sprawowanie władzy rodzicielskiej nad dziećmi. Nie przynosiło to jednak efektów i - jak udało się nieoficjalnie dowiedzieć dziennikarzom - miał być już rozpatrywany wniosek o skierowanie dzieci do placówki wychowawczej. Kłopoty rodziny M. potwierdzają sąsiedzi, z którymi rozmawiali dziennikarze. - Byli w porządku, ale czasami były tam interwencje policji. Wiadomo, jak to po alkoholu - mówi Pałukom Roman Krause. - Bywało tam dobrze i źle. Jak były u nich pieniądze, to był alkohol i było wszystko. Kłótnie były codziennie. Oni nie pracowali i nie zamierzali iść do pracy. Nie dbali o dzieci. Gdyby te dzieci były poza domem, to byłoby dla nich lepiej i państwo by lepiej o nie zadbało - twierdzi Elżbieta Kwapich. Jeden cios nożem Tragedia wydarzyła się w środę wieczorem. Dokładny przebieg zdarzenia będzie znany po zakończeniu śledztwa. Z tego co udało się ustalić, między małżonkami doszło do kłótni. Przebywali wtedy w mieszkaniu sami. Do morderstwa doszło około 21.00. Adam M. zadał małżonce cios nożem w plecy. Uderzenie było śmiertelne. Po zabójstwie sprawca schował zwłoki do tapczanu. Za ścianą mieszkania, w którym doszło do morderstwa, przebywała w tym czasie sąsiadka Elżbieta Kwapich. - Był u nich jakiś hałas, jak zawsze, więc nawet nie zwróciłam na to uwagi. Później zrobiło się cicho i coś jakby się obsunęło. Może właśnie wtedy chował zwłoki do tapczanu - opowiada Pałukom Elżbieta Kwapich. Później do mieszkania weszli dwaj najstarsi synowie. Adam M. siedział wówczas na tapczanie, w którym schował zwłoki. Jeden z synów natknął się na zakrwawioną bluzkę swojej matki. W tym momencie Adam M. uciekł z mieszkania. Synowie szybko natrafili na ciało matki i wezwali pogotowie ratunkowe. Przybyły na miejsce zdarzenia lekarz stwierdził zgon 38-letniej kobiety.