Duchowny i kobieta zostali w marcu uznani winnymi i skazani na cztery miesiące więzienia w zawieszeniu oraz kary finansowe. Jak poinformowano w Sądzie Okręgowym w Toruniu, oboje odwołali się od tego wyroku. Były proboszcz domagał się uniewinnienia, dowodząc że padł ofiarą spisku toruńskiej Kurii, która chciała go w ten sposób rzekomo ukarać za "nieposłuszeństwo". Kobieta domagała się powołania dodatkowego biegłego do zbadania dokumentów, których sfałszowanie jej zarzucono. Sąd Okręgowy uznał jednak, że proces przeprowadzono bez zarzutu i wina obojga nie budzi wątpliwości. Pomyłkę dostrzeżono jednak w pisemnym uzasadnieniu wyroku. W samej sentencji wyroku zapisano karę czterech miesięcy więzienia, ale już w uzasadnieniu mowa jest o karze roku pozbawienia wolności. W opinii sądu wymaga to ponownego przeprowadzenia procesu w niższej instancji. Powtórzony zostanie jednak tylko jego fragment - samo orzeczenie kary i sporządzenie jej uzasadnienia. Podczas procesu 51-letniemu wówczas Tadeuszowi P. zarzucono, iż dwa lata temu wspólnie ze swoją przyjaciółką, 46-letnią Ewą P., podrobił dokument Kurii w Toruniu. Było to zaświadczenie o jego zatrudnieniu i osiąganych zarobkach, które przedłożył w siedzibie banku, by dostać ponad 93 tys. zł kredytu. Tadeusz P. podrobił na zaświadczeniu dla banku pieczątkę Kurii, używając do tego celu swej osobistej, częściowo przysłoniętej, pieczęci służbowej. Samą treść zaświadczenia wypisała jego przyjaciółka. Sąd uznał, że dowody wskazują, iż faktycznie duchowny dopuścił się fałszerstwa i skazał go na cztery miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu oraz 2,3 tys. zł kary finansowej. Ewę P. skazano na taką samą karę pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata oraz grzywnę 4,4 tys. zł. Sprawa duchownego stała się głośna w Toruniu rok temu. Tadeusz P., wówczas proboszcz jednej z parafii na terenie miasta, zniknął nagle ze swojej plebanii. Zaginięcie duchownego zgłosiła policji Ewa P., która publicznie oskarżała kurię o uprowadzenie proboszcza, rzekomo ojca jej dzieci. Po kilku dniach policja ujawniła, że ksiądz zgłosił się na komisariat w Gdańsku i oświadczył, iż przebywa w tym mieście dobrowolnie na leczeniu i nie życzy sobie, by ujawniać jego nowy adres. Z czasem okazało się, że duchowny potrzebował pieniędzy z kredytu prawdopodobnie na inwestycje w nieruchomości, które od lat prowadził wraz z przyjaciółką. Duchowny od kilkunastu lat był blisko związany z kobietą, która nawet została przez niego formalnie zameldowana w budynku plebanii. Po zakończeniu procesu w pierwszej instancji do parafii w której P. był proboszczem dotarł dekret biskupi o usunięciu mężczyzny ze stanu duchownego.