Nikt nie chce powiedzieć, kto organizował skoki, do kogo należała lina, kto wynajmował dźwig. Powiązania i zawierane ustnie umowy urywają się i pękają, jak ta lina. Daniel W. ubrany był w uprząż, został zważony, a na ręce miał zapisaną wagę. To był już drugi jego skok. Na komendę instruktora skoczył w dół. Lina napięła się raz, odbiła w górę, napięła się drugi raz i kiedy Daniel był ok. 10 metrów nad ziemią - pękła. Chłopak zaczął spadać na ziemię głową w dół. Robert Wiewióra miał skakać na bungee jako następny. - Aż tak dobrze tego upadku nie widziałem, bo akurat byłem ubierany w uprząż. Słychać było pęknięcie liny, a potem upadek. Upadł na klatkę piersiową. Na początku wszyscy stali w szoku i nikt nie zareagował. Dopiero po chwili ludzie podeszli. Zjawili się koledzy z WOPR-u. Po 3-4 minutach pojawiła się karetka - relacjonuje. Pękła lina - trafił do szpitala Daniel W. zaraz po upadku stracił przytomność, ale wkrótce ją odzyskał. Zaczął się poruszać, ale ratownicy nie pozwolili mu na gwałtowne ruchy ze względu na podejrzenie urazu kręgosłupa. Poszkodowany chłopak został zabrany do szpitala. Teraz przebywa w szpitalu w Bydgoszczy. Ma złamaną szczękę oraz ogólne potłuczenia ciała. Policja pod nadzorem żnińskiej prokuratury wszczęła śledztwo w tej sprawie. Prokuratura ustaliła, że 9 lipca o godz. 21.30 Daniel W. podczas skoku na bungee w wyniku pęknięcia liny doznał ciężkich obrażeń ciała. Prokuratura ustala, która z firm (lub osób) była formalnie odpowiedzialna za organizację skoków. Niezależnie od tego instruktorowi Zdzisławowi Ch. postawiono zarzut w oparciu o art. 160 §1 Kodeksu Karnego, który mówi, że kto naraża człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Zdzisław Ch. został zatrzymany, a po przesłuchaniu wypuszczony za poręczeniem majątkowym. Skoki nad Czaplą Skoki na bungee były dodatkową atrakcją nowej żnińskiej dyskoteki Midori, która rozpoczęła działalność w dawnej restauracji Pod Czaplą. O dodatkowej atrakcji informowały mieszkańców Żnina plakaty, z których wynikało, że skoki przeprowadza profesjonalna firma Gul-Active ze Szczytna. 8 lipca można było nie tylko potańczyć, ale także skosztować innego rodzaju emocji. Za 15 zł można było kupić bilet na dyskotekę i - w cenie wejścia na dyskotekę - skoczyć na bungee. Było to odbierane jako atrakcja niebywała, bo w innych miastach skok na bungee kosztuje ponad 100 zł. Nie dziwi więc, że niektórzy skakali po kilka razy. Daniel W. skakał dwa razy. Tyle samo skoków wykonała Martyna, jedna z nielicznych dziewczyn, które zaaplikowały sobie dawkę adrenaliny. Zatrudnili znajomego instruktora Firmę zamawiał Rafał K., który prowadzi dyskotekę oraz sprzedaż lodów nad małym jeziorem. To on skontaktował się z Bogdanem Kopką, odpowiedzialnym w firmie Gul-Active za skoki na bungee. - Zwrócił się do mnie z pytaniem, czy nasza firma może zorganizować skoki w Żninie. Wstępnie przyjęliśmy zlecenie, ale potem okazało się, że jednocześnie mamy skoki na Nocy Kupały w Kruklankach pod Węgorzewem. Zaproponowałem, aby zrobił to człowiek, który dla nas kiedyś pracował, zaprzyjaźniony z nami instruktor, ale nigdy przez nas nie zatrudniony. Jeśli coś dla nas robił, to tylko na umowę zlecenie albo na umowę o dzieło - informuje nas Bogdan Kopka. - My jako firma nie obsługiwaliśmy tego. Bogdan Kopka zadzwonił więc do swojego dobrego znajomego Zdzisława Ch. z Koszalina i zapytał, czy ten nie zorganizowałby skoków na bungee w Żninie. Ten się zgodził, a Bogdan Kopka oddzwonił do Rafała K. w Żninie z informacją, że jest instruktor, który skoki w Żninie przeprowadzi. Ponadto Bogdan Kopka podał swój numer konta, aby prowadzący dyskotekę Midori wpłacił mu 500 zł zaliczki. W sobotę Zdzisław Ch. przyjechał do Żnina z własną ekipą i w koszulce firmy Gul-Active prowadził skoki na bungee. Dał się poznać z dobrej strony - Ubrany był w strój firmowy, bo niejednokrotnie prowadził dla nas skoki na bungee. Nie powinien jednak ubierać ludzi, których nie znamy. Miał swoich ludzi, których my nie szkoliliśmy. On terminował u nas 9 lat temu i dał się poznać z dobrej strony i dlatego wiele razy korzystaliśmy z jego usług. Jednak do Żnina nie pojechał jako "Gul-Active" - zapewniał Bogdan Kopka. Nasz rozmówca dodał, że nazwa i logo firmy Gul-Active znalazły się na plakacie promującym imprezę bez wiedzy i zgody firmy, którą reprezentuje. Powiedział, że prowadzący dyskotekę sam ściągnął logo i umieścił je na plakacie bez zgody właścicieli. Bogdan Kopka nie odpowiedział nam na pytanie, czy Gul-Active będzie domagało się zadośćuczynienia od osób, które bezprawnie wykorzystywały nazwę firmy. - Nie jestem właścicielem i w tej sprawie nie mogę się wypowiadać - wyjaśnił. Dochodzenie wciąż trwa Mimo iż postawiono zarzuty instruktorowi Zdzisławowi Ch., policja w Żninie nadal prowadzi dochodzenie w tej sprawie i bada różne wątki, o których rzecznik Komendanta Powiatowego Policji nadkom. Krzysztof Jaźwiński nie chce na razie mówić w szczegółach. Chodzi m.in. o umowę między prowadzącym dyskotekę a firmą, która organizowała skoki. Umowa miała być tylko ustna. I ten wątek będą policjanci wyjaśniać. Powołani zostali biegli, którzy sprawdzą też użyty do skoków sprzęt: czy spełniał wymogi, czy był atestowany. Pęknięcie nastąpiło na styku liny z karabinkiem. Policja ustala jeszcze do kogo należała lina. Skontaktowaliśmy się z instruktorem skoków na bungee, który organizuje skoki w Warszawie i w Zakopanem pod Gubałówką. Stanisław Mario Góralczyk obejrzał film w internecie z przeprowadzonych skoków w Żninie i twierdzi, że dźwig wykorzystywany do skoków na bungee powinien być sprawdzony przez Urząd Dozoru Technicznego. Jeśli tej kontroli nie było, skoki zostały przeprowadzone niezgodnie z prawem. - Gdy jestem wynajmowany na tego typu imprezy, moim obowiązkiem jest dopilnować, by dźwig był sprawdzony przez inspektora UDT w miejscu i dniu skoków. Inspektor sprawdza stan techniczny dźwigu, uprawnienia operatora dźwigu (muszą być najwyższe, do jazdy ludzi w koszu) i moje pozwolenie na użycie dźwigu do skoków na gumowej linie wydane przez Urząd Dozoru Technicznego w Warszawie. Wiele znaków zapytania Na filmikach internetowych skoków w Żninie nie widziałem na dźwigu wyłącznika krańcowego, więc myślę że nie było tam też inspektora UDT. Właściciel dyskoteki ma prawo o tych przepisach nie wiedzieć, ale operator i właściciel dźwigu tak. Każda część użyta przy skokach musi posiadać atest, za co odpowiada ich właściciel - wyjaśnia Stanisław Góralczyk. Urząd Dozoru Technicznego Oddział w Bydgoszczy nie słyszał o tym, by w Żninie były organizowane skoki. Marek Matusiak, dyrektor UDT w Bydgoszczy powiedział, że takie uzgodnienie powinno odbywać się w urzędzie w Warszawie, a dowiedział się, że w Warszawie też nikt tego nie zgłaszał. UDT w Bydgoszczy też będzie szczegółowo badać tę sprawę. Skontaktowaliśmy się z firmą Usługi Podnośnikowe Regan z Solca Kujawskiego. Dźwig tej firmy stał nad jeziorem w sobotę i to z niego skakali miłośnicy silnych wrażeń. Tak naprawdę, to nie wiadomo, kto wynajął dźwig. Nie udało się też dowiedzieć, kto za niego zapłacił. Nie żałuje, że skoczyła Martyna, która w sobotę dwa razy skoczyła (raz przodem, a raz tyłem), powiedziała, że cała procedura zaczynała się od ważenia i napisania na ręce ciężaru ciała. Wcześniej każdy podpisał oświadczenie, że nie choruje na choroby krążenia, że zapoznał się z regulaminem skoku i że jest świadomy zagrożenia. Po tych formalnościach i ważeniu zakładano uprząż, dobierano linę do wagi ciała i osoba czekała na swoją kolej. W koszu był instruktor, który tłumaczył, jakie są zasady skoku. Skok odbywał się po odliczeniu raz, dwa, trzy, bungee. Wtedy delikwent odbijał się od kosza i leciał głową w dół ponad 50 metrów. - Nie widziałam nic niepokojącego - mówi Martyna. - Nie żałuję tego, że skoczyłam - dodała. - Po tym jak ten chłopak spadł, to dużo szybciej rozebrałem się z tych szelek, niż mnie w nie ubierano - powiedział Robert Wiewióra. Remigiusz Konieczka, Pałuki nr 1013 (28/2011)