Mężczyzna widział na miejscu spalane strzykawki, pokrwawione bandaże, probówki z krwią oraz kości amputowanych kończyn. Całość odbywała się po zmroku. Nikt nie zwrócił na to uwagi, bowiem w pobliżu są same zakłady, a najbliższe bloki stoją co najmniej pół kilometra dalej. Posłuchaj jego opowieści. Mężczyzna nie chce ujawniać swojej tożsamości dlatego celowo zniekształciliśmy mu głos: Informacją, którą otrzymaliśmy od naszego słuchacza, reporterka radia RMF FM, Agnieszka Pietrzak podzieliła się z włocławskim Inspektoratem Ochrony Środowiska. Inspektorzy wraz z ze strażą miejską postanowili przyłapać mężczyznę na gorącym uczynku. Niestety plan się nie powiódł, bo funkcjonariusze straży niemal od razu weszli na teren budowy i wprost zapytali właściciela, czy to prawda, że spala szpitalne odpady. Ten, oczywiście, wszystkiego się wyparł. Reporterka nie dała jednak za wygraną i ukryła się wraz z informatorem w pobliżu budowy, na której do późnych godzin trwały prace. Dopiero kiedy się ściemniło podeszli bliżej. Kupka niespalonych odpadów, która - jak mówił słuchacz była tu jeszcze poprzedniego dnia - została gdzieś wywieziona. Wyraźnie było widać, że zrobiono to całkiem niedawno. Spostrzegli to nawet inspektorzy ochrony środowiska następnego dnia, gdy wybrali się na kontrolę. Nasza reporterka na miejscu budowy znalazła natomiast probówkę ze skrzepniętą krwią. Mężczyzna, który podejrzany jest o nielegalną utylizację - jak się dowiedzieliśmy - ma pozwolenie na transport odpadów i ich spalanie, ale tylko w zakładzie w Koninie. Odpady zwozi z całej Polski. Dlaczego więc ślady utylizacji zostały na terenie jego budowy? Zapytany przez inspektorów odpowiedział, że akurat we Włocławku przeładowywał swoje transporty. Nie wyjaśnił jednak, jak to możliwe by przy przeładunku zostały nadpalone. Inspektorat już zapowiedział, że gdy zbierze wszystkie materiały, skieruje sprawę do kolegium. Agnieszka Pietrzak