Jeżeli nie przyniosą one efektów, to około 200 tysięcy osób z Włocławka i okolic nie będzie mogło za darmo leczyć się w jedynym szpitalu w mieście. Już wczoraj zdarzało się, że pacjenci, którzy zgłosili się na planowe badania, nie zostali przyjęci. Dyrektor włocławskiej lecznicy dotąd nie podpisał kontraktu z kasą chorych. Jego zdaniem zaproponowane przez kasę warunki doprowadzą, i tak już zadłużony szpital, do bankructwa. Jeśli dzisiejsze rozmowy w kasie chorych nie dadzą rezultatu, to włocławski szpital będzie przyjmował tylko tych pacjentów, których życie będzie zagrożone. - Pacjent będzie musiał zdecydować, albo otrzyma rachunek za leczenie i z tym rachunkiem pójdzie do kasy chorych, albo będzie musiał się zwrócić do innego szpitala - grozi dyrektor Bronisław Dzięgielewski. Popierają go wszystkie związki zawodowe działające w szpitalu. Wczoraj kilkudziesięciu związkowców przez kilka godzin okupowało włocławską delegaturę regionalnej kasy chorych. Szanse na porozumienie są jednak nikłe. Szef kasy chorych stanowczo twierdzi: - Nie widzę żadnego powodu, aby w jakiś sposób faworyzować szpital we Włocławku. Liczy on jednak, że dyrektor włocławskiej lecznicy złagodzi swoje żądania. Mieszkańcy Włocławka mają zaś nadzieję, że obaj panowie pamiętają, że to oni - pacjenci - są tak na prawdę najważniejsi.