- Bił dwuletnią, słabą, bezbronną dziewczynkę, więc każdy cios mógł być śmiertelny - komentował przed budynkiem sądu jeden ze zgromadzonych, zdziwiony, iż prokurator może się zastanawiać, czy ojciec bił dziecko ze świadomością zabicia, czy bez. Sebastian Sz. dziewięć lat temu odpowiadał za pobicie syna. Było to dziecko, które miał z inną partnerką. Wówczas sąd uznał winę dziś już 28-letniego mieszkańca Żnina. Sebastian Sz. trafił do więzienia. Odebrano mu też prawa rodzicielskie do chłopca, którego maltretował. Obecnie nie utrzymuje z chłopcem żadnych kontaktów, a mama chłopca podkreśla, że dziecko jest teraz szczęśliwe i nie chce, ażeby kojarzono osobę syna z tragedią, do której doszło w tym tygodniu, w nocy z poniedziałku na wtorek. Przyrodnia siostra chłopca, którego przed laty pobił Sebastian S. miała mniej szczęścia, niż brat. O szczebel łóżeczka... Po wyjściu z więzienia, Sebastian Sz. stworzył związek z inną kobietą, Joanną. Zamieszkali przy ul. Podgórnej w Żninie. W lutym 2009 r. na świat przyszła Wiktoria. W tamtym czasie rodziną zainteresował się Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Zastępca dyrektora Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Żninie Małgorzata Kociołkowska mówi, że wprawdzie rodzina, którą założył z konkubiną Sebastian Sz. nie korzystała z pomocy finansowej z MOPS, jednak zainteresowanie tej instytucji sytuacją w rodzinie było spowodowane przeszłością Sebastiana Sz. Dlatego MOPS uczulał sąsiadów, lekarza pediatrę, pielęgniarkę środowiskową, żeby zwracali uwagę na to, co się dzieje w rodzinie. W październiku 2009 r. policja otrzymała zgłoszenie od świadków, że dziewczynka - wówczas ośmiomiesięczna - ma na twarzy ślady pobicia. Lekarz skierował Wiktorię na badania do jednego ze szpitali w Bydgoszczy. Wprawdzie dziecko nosiło na ciele (na klatce piersiowej i twarzy) ślady, które mogły być efektem pobicia, jednak obydwoje rodzice niemowlaka tłumaczyli, że doznało ono tych obrażeń przypadkowo, poprzez uderzenie o szczebel łóżeczka. W Komendzie Powiatowej Policji w Żninie dziennikarze dowiedzieli się, że wtedy na wniosek prokuratury powołano biegłego. Ostatecznie sprawę podejrzenia maltretowania przez ojca umorzono z braku dowodów. Niemniej jednak policja wysłała 12 października 2009 r. powiadomienie do MOPS, ażeby objęto szczególnym zainteresowaniem rodzinę Sebastiana Sz. Uśmiechnęła się i pomachała rączką Latem ubiegłego roku przez jakiś czas Sebastian Sz., jego partnerka i córeczka koczowali w namiocie w pobliżu kościoła, gdyż wypowiedziano im umowę najmu w mieszkaniu przy ul. Podgórnej. Ostatecznie jednak rodzina znalazła lokum w kamienicy przy ul. 700-lecia. Było to pod koniec wakacji. Rencista Jan Kaczmarek mieszka w tej samej klatce schodowej, gdzie mieszkała rodzina Sebastiana Sz. - Ja tych ludzi widywałem naprawdę rzadko. Wydaje mi się, że kobieta z dzieckiem większość czasu spędzała na spacerach, czy też u swoich rodziców. Rzadko widywałem na klatce przy zejściu do piwnicy wózeczek spacerowy dziewczynki. A gdy nie było tego wózeczka, to wiedziałem też, że nie ma matki z dziewczynką w domu. Natomiast ojca tej dziewczynki widywałem chyba jeszcze rzadziej. Bo ja wiem, czy z 10 razy go widziałem przez ten czas? Żadne hałasy, albo płacz do mnie stamtąd nie dobiegały. Ten mężczyzna zachowywał się poprawnie w przypadkowych kontaktach ze mną. Zawsze mówił dzień dobry. Z kolei dziewczynka to było takiej drobnej budowy dzieciątko. - Blondyneczka, proste włosy. Nigdy nie słyszałem, żeby się odzywała, więc nawet nie wiem, czy nauczyła się mówić. Pamiętam, jakoś jesienią, raz niosłem zakupy do domu i spotkałem tę młodą kobietę z córeczką. Dałem tej Wiktorii banana. Mama zabrała owoc, by dać dziecku w domu. Pamiętam tylko, że dziewczynka się uśmiechnęła i pomachała rączką, ale nic nie powiedziała. Pamiętam również, że zawsze, gdy widziałem dziewczynkę, to albo była w wózeczku, albo na rękach rodziców, więc nawet nie wiem, czy chodziła na własnych nogach. W każdym razie była drobniutka - opowiada Jan Kaczmarek. Dodaje, że pracownik MOPS rzeczywiście uczulał go, aby obserwował, czy nie dostrzega jakichś niepokojących sytuacji w rodzinie sąsiadów, ale niczego takiego nie dostrzegał. Niemniej raz był świadkiem, że bezskutecznie pracowniczka opieki społecznej puka do drzwi, a kiedy już poszła, to po chwili z mieszkania wyszedł jego lokator. Małgorzata Kociołkowska mówi, że pracownicy odwiedzają rodziny objęte monitoringiem w godzinach pracy i popołudniami. Niestety, zdarza się często, że nie są wpuszczani do domów. Zastępca dyrektora MOPS uważa, że problemem jest zmowa milczenia w rodzinach i wśród sąsiadów. Najczęściej w rodzinach. O maltretowaniu dziecka członkowie rodzin muszą informować policję. Jeśli bowiem ślady na ciele dziecka nie wskazują wyraźnie, czy są efektem przypadkowego zdarzenia, czy działania osób trzecich, to później nie można postawić zarzutów. Dziecko owinięte w kocyk 12 stycznia MOPS uzyskał informację od lekarza pediatry, że dziewczynka jest w słabej kondycji fizycznej. Dziecko otrzymało skierowanie do specjalisty, jednak prawdopodobnie na nie nie trafiło. MOPS podkreśla, że możliwe były tylko ogólne badania dziecka, ponieważ nikt nie zgłaszał oficjalnie pobicia. Rodzina wykluczała możliwość bicia dziecka. Dziadkowie dziecka ze strony matki nie chcieli rozmawiać z prasą. Z matką Sebastiana Sz. nie udało się dziennikarzom skontaktować. W poniedziałek wieczorem Jan Kaczmarek spotkał Sebastiana Sz. na klatce schodowej. 28-latek był wyrzucić śmieci. Nie sprawiał wrażenia agresywnego, czy nietrzeźwego. Było przed 21:00. Wyglądał tak, jak zawsze. Około 3:30 Jana Kaczmarka i jego żonę obudził hałas na klatce schodowej. - Ta mama dziewczynki stała przy wyjściu z klatki schodowej i trzymała w rękach dziecko owinięte w kocyk. W tym czasie ojciec dziecka biegał zawrócić wezwane wcześniej pogotowie, gdyż pojechało ono kawałek dalej. Po chwili pogotowie już było na podwórku. Reanimacja dziewczynki, która ponoć nie oddychała, trwała w karetce może z 15 minut. Później dziecko zabrali do szpitala, a matka pojechała z nimi. Ojciec został. Później już go nie widziałem - opowiada Jan Kaczmarek. Wykluczona samoistna przyczyna zgonu Lekarz zmuszony był stwierdzić zgon Wiktorii. Jej ciało trafiło do Zakładu Medycyny Sądowej w Bydgoszczy. Wtorkowa sekcja wykluczyła samoistną przyczynę zgonu. We wtorek po przesłuchaniu zwolniona została matka dziecka, zaś ojciec pozostał w policyjnej izbie zatrzymań. W środę Sebastian Sz. ponownie był przesłuchiwany przez prokuratora Wojciecha Jabłońskiego, szefa żnińskiej placówki zamiejscowej Prokuratury Rejonowej w Szubinie. Nie przyznawał się do winy. Twierdził, że córeczka była bardzo żywym dzieckiem i stąd sama często ulegała obrażeniom. Jednak sekcja zwłok wskazała, że dziecko było bardzo potłuczone i jego zgon spowodowany był wielonarządowym urazem. Ponadto wyniki sekcji wskazują, że dziecko było bite w przeszłości. Prawdopodobnie cierpiało katusze przez całe swoje krótkie życie. Wczoraj jeszcze Sebastian Sz. usłyszał zarzut pobicia córeczki ze skutkiem śmiertelnym, za co grozi mu do 12 lat więzienia. Prokuratura nie wykluczała jednak, że zmieni zarzuty, jeśli okaże się, że podejrzany bił córeczkę ze świadomością, że mógł zabić. "Oddajcie go w nasze ręce" Po przesłuchaniu w prokuraturze Sebastian Sz. chroniony przez funkcjonariuszy i asekurowany przez swych bliskich, którzy starali się ukryć jego wizerunek przed kamerami telewizyjnymi i fotoreporterami, opuścił budynek przy ul. Sądowej i przewieziono go do aresztu w komendzie policji. W trakcie tego transportu kilkudziesięciu żninian zgromadziło się przy bramie wjazdu do prokuratury i było bliskich zlinczowania Sebastiana Sz. "Oddajcie go w nasze ręce. Powinien wisieć na rynku" - krzyczeli zgromadzeni. Padały głośne obelgi pod adresem oskarżonego. Nadkomisarz Krzysztof Jaźwiński, oficer prasowy w Komendzie Powiatowej Policji w Żninie poinformował, że wczorajsze popołudnie i noc Sebastian Sz. spędzić miał jeszcze w areszcie policyjnym w Żninie. Natomiast dzisiaj Sąd Rejonowy w Żninie podjął decyzję o zastosowanie wobec podejrzanego trzymiesięcznego aresztu. Jeden z mężczyzn, którzy byli w tłumie przed budynkiem prokuratury powiedział, że jest zdziwiony, iż prokurator może się zastanawiać, czy Sebastian Sz. bił ze świadomością zabicia, czy nie. - Bił dwuletnią, słabą, bezbronną dziewczynkę, więc każdy cios może być śmiertelny i on dobrze sobie musiał z tego zdawać sprawę. Znam go dość dobrze, przez może rok pracował jako stolarz u brata. Brat mu podziękował, bo z tego pracownika nie było wielkiego pożytku. Policja powinna się nim była zająć wcześniej. Nie dość, że już karany, to jeszcze nie pracował i nie miał dochodów. Więc z czego żył? - pytał retorycznie rozmówca gazety. Matka Wiktorii jest w zaawansowanej ciąży i znajduje się pod specjalistyczną opieką. Prokuratura nie zamierza postawić jej zarzutów. Prokurator uznał, że należy zrozumieć sytuację matki, która martwiła się zarówno o bezpieczeństwo dziecka, ale też i o bezpieczeństwo swojej rodziny i starała się dbać o to bezpieczeństwo najlepiej jak potrafiła. Karol Gapiński