Krewni zmarłego Krystiana Łazińskiego zarzucają GDDKiA, że nie zadbała dostatecznie o bezpieczeństwo. Rodzina przyniosła ze sobą urnę i zdjęcie 37-latka. Łazińscy nie wierzą w przedstawione im przyczyny wypadku. Prywatne śledztwo w tej sprawie prowadzi brat zmarłego, mieszkający na stałe w Australii prawnik Marcin Łaziński. "Było powiedziane, że Krystian wyprzedzał trzy samochody. Właściwie jechał pod prąd. Jak to usłyszałem to wiedziałem, że jest jakaś inna przyczyna wypadku. Krystiana bardzo dobrze znałem, był rozsądnym, bardzo dobrym kierowcą" - mówił w rozmowie z reporterem UWAGI!TVN. W brawurę syna nie wierzą także rodzice zmarłego. - Pojechaliśmy na miejsce wypadku. Droga wyglądała dziwnie. Właściwie wyglądała jak autostrada. Kierowcy zachowywali się dziwnie, wyprzedzali, nie wiedzieli, że to nie jest autostrada - przekonywała w UWADZE! Beata Łazińska, matka Krystiana. - Więcej samochodów jechało po lewym niż po prawym pasie. Strach tu było stać. Sfilmowałem sytuacje, gdzie samochody prawie się zderzały - dodał Marcin Łaziński. Marcin Łaziński, jako adwokat szybko ustalił, że do tragedii w okolicach Gniezna doszło w nietypowym miejscu, na tymczasowo oddanym do użytku fragmencie nowej drogi. - Na początku października doszło do przełożenia ruchu z drogi krajowej numer pięć na budowaną drogę ekspresową. Ona jeszcze nie ma parametrów drogi ekspresowej. Kierowcy na tym odcinku mogli poruszać się jednym pasem w obu kierunkach. Było oznakowanie zgodne z organizacją ruchu, przygotowaną zgodnie z przepisami i zasadami ruchu drogowego. Niestety kierowcy na tym odcinku, dzięki temu, że droga była szeroka, przekraczali dozwoloną prędkość i nie stosowali się do oznakowania - twierdzi Tomasz Okoński, rzecznik prasowy Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad w Bydgoszczy. Obserwacja miejsca tragedii dała adwokatowi z Australii powód do przypuszczeń, że prawdziwą przyczyną śmierci brata było fatalne oznakowanie drogi. Kierowcy nagminne jechali pod prąd dwukierunkowej jezdni przekonani, że mają do dyspozycji dwa pasy ruchu. Wjeżdżających na szosę mylił m.in. znak pozwalający na wyprzedzanie i przerywana linia pośrodku, a parę znaków informujących o ruchu dwukierunkowym często zasłaniały sunące prawym pasem ciężarówki. - Zawiozłem materiał do prokuratury w Żninie i na policję. Powiedziałem, że tam dojdzie do kolejnego śmiertelnego wypadku. Jak wróciłem z obiadu, chciałem jeszcze raz to raz nagrać, dojeżdżam, a tu okazało się, że droga jest zamknięta - opowiada Marcin Łaziński. Kolejna śmierć powoduje reakcję drogowców Tydzień po śmierci Krystiana doszło do jeszcze jednego śmiertelnego wypadku. Dopiero kolejna śmierć spowodowała reakcję drogowców, kilka godzin później zabezpieczyli drogę ustawiając na feralnym odcinku słupki oddzielające ruch aut w przeciwnych kierunkach. - Mówimy o wypadkach, a to nie są wypadki. Tutaj winni są ludzie. Ci, którzy dopuścili ruch na tej drodze, zanim została porządnie zabezpieczona. To nie był wypadek, to jest w najlepszym przypadku lekkomyślność. Ale tak naprawdę jest to zabójstwo - mówił reporterowi UWAGI! Marcin Łaziński.Śmiertelne wypadki nie były jedynymi, do których doszło na feralnym odcinku S5. Według policyjnych danych w ciągu kilku tygodni od otwarcia, na drodze doszło do trzech innych zderzeń, a okoliczności, co najmniej jednego były takie jak śmierci Krystiana.