Mieszkańcy i pasażerowie obawiają się, że na psychicznie chorego mężczyznę nie ma rady. - Biorą go albo na policję, albo do szpitala, badają go, trzymają kilka dni, wychodzi i znowu idzie na kładkę - mówią na dworcu. Za każdym razem mężczyzna jest źródłem ogromnego zamieszania. Pełno policji, straż pożarna, ściągają trampoliny, żeby mógł skoczyć - opowiada nastolatek, który widział już jedno zajście. Prawdziwy problem mają jednak pasażerowie PKP. Za każdym razem kolej ma obowiązek wstrzymać ruch pociągów. Ostatnim razem podróżni mieli cztery godziny opóźnienia. Wszystko przez jednego człowieka. Powinien go ktoś popchnąć raz i byłby spokój! - nie kryją gniewu. Na mężczyznę na razie nie ma sposobu. Po piątej interwencji cierpliwość skończyła się nawet policjantom i zamiast odwozić desperata do domu czy do szpitala, zawieźli go na posterunek. Postawiono mu zarzut "wprowadzania w błąd organów bezpieczeństwa, porządku publicznego i zdrowia". Akta sprawy zostały przekazane do sądu - mówi rzeczniczka aleksandrowskiej policji, Marta Kulpa. Dodaje jednak, że policja nie dysponuje narzędziami do walki z podobnymi przypadkami.