Do wypadku doszło w ubiegły wtorek. Sprawą zajmuje się toruńska żandarmeria pod nadzorem Prokuratury Wojskowej w Poznaniu. Jak na razie śledczy podają tylko, że prowadzą postępowanie karne pod kątem nieostrożnego obchodzenia się z materiałami wybuchowymi. Grozi za to nawet 8 lat więzienia, ale nikomu nie postawiono jeszcze zarzutów. Według nieoficjalnych informacji, w skrzynce, w której miały być granaty ćwiczebne, znajdowały się prawdziwe, o czym żołnierze nie wiedzieli. Jeden z wojskowych chciał sfilmować efekt, więc poprosił kolegów, by ci nie rzucali zbyt daleko. Śledczy na razie nie potwierdzają tych doniesień. Nie wiadomo też, czy rzucający był odpowiednio przeszkolony. Sprawę skomentował Tomasz Kisiel, oficer prasowy Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia w Toruniu, który zaprzeczył tym informacjom. - Zajęcia zostały przeprowadzone zgodnie z procedurami. Nie może być mowy o żadnej pomyłce, ani tym bardziej filmowaniu - wyjaśnia. Dodaje też, że żołnierze najpierw rzucali granatami ćwiczebnymi, a dopiero później przeszli do części z użyciem granatów bojowych i nie robili tego pierwszy raz. Ranny żołnierz trafił do toruńskiego szpitala. Nie został jeszcze przesłuchany. Jego stan jest ciężki. MRod