Jak poinformowała Maria Turska, przewodnicząca rady miasta w Lipnie, w opinii radnych w sprawie lustracyjnej burmistrza "nie została wykorzystana prawomocna droga prawna". Dopiero - jak mówiła - po decyzji Sądu Najwyższego radni będą mieli "obowiązek wrócić do sprawy i podjąć działania". - Chociaż mam nadzieję, że do tego nie dojdzie - dodała Turska. Stanowisko radnych jest zbieżne z opinią samego Janusza Dobrosia, który po przegranej w sądzie drugiej instancji zapowiedział, że nie zamierza składać mandatu burmistrza i złoży kasację do Sądu Najwyższego. Burmistrz powołał się wówczas na przepisy ustawy lustracyjnej, które - w jego opinii - wymagają opuszczenia stanowiska tylko w sytuacji, gdyby nie wystąpił o kasację wyroku. Opinia radnych nie przesądza ostatecznie tego, że burmistrz pozostanie na stanowisku. Ostateczną decyzję po tym, jak oficjalnie otrzyma dokumenty z Lipna, podejmie wojewoda kujawsko-pomorska. Przysługuje jej prawo wydania tzw. decyzji zastępczej o wygaszeniu mandatu Dobrosia. Za kłamcę lustracyjnego, w nieprawomocnym wyroku, uznał burmistrza w październiku minionego roku Sąd Okręgowy w Toruniu. Sąd pozbawił go wówczas prawa do startu w wyborach oraz zakazał mu pełnienia funkcji publicznych przez trzy lata. Samorządowiec odwołał się od tego orzeczenia, ale tydzień temu Sąd Apelacyjny w Gdańsku podtrzymał wcześniejsze orzeczenie. Tym samym uznał za dowiedzione, że burmistrz od 1985 roku był tajnym i świadomym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie Kuba. Orzeczenie jest prawomocne i stąd oczekiwanie dymisji burmistrza. Samorządowiec w 1985 roku pracował w Wojewódzkim Zakładzie Gospodarki Materiałowej w Skępem koło Lipna i miał spotykać się kilkakrotnie z oficerami SB, by przekazywać raporty i przyjmować zadania do wykonania. Sprawa wyszła na jaw, gdy obecny burmistrz wystartował w wyborach do parlamentu w 2007 roku z listy PiS. Złożone wówczas oświadczenie lustracyjne zakwestionowane zostało przez IPN. Burmistrz, znany w Lipnie działacz NSZZ "S", od początku zaprzeczał prawdziwości dokumentów zachowanych w archiwach SB. Sąd przekonała jednak ekspertyza grafologa, potwierdzająca autentyczność jego pisma na dokumentach archiwalnych, a także zeznania byłego funkcjonariusza SB, który potwierdził fakt współpracy samorządowca z tą służbą w latach 80.