Dwa tygodnie temu strażacy kilkakrotnie wyjeżdżali do pożarów ściółki w okolicach Bruchniewa (gmina Lubiewo). Czasami nawet więcej niż raz dziennie! Czy można tu mówić o przypadku, czy raczej celowym działaniu? - Potwierdzam, że było kilka takich zdarzeń. Policjanci prowadzą czynności wyjaśniające, przesłuchują świadków, ale czy mamy tu do czynienia z podpalaczem, tego powiedzieć nie można, nie mamy na to dowodów - odpowiada rzecznik tucholskiej policji Brygida Zimnoch. - Możliwości jest wiele, choćby wysokie temperatury i susza w lasach - dodaje Zimnoch. Inaczej jednak na sprawę patrzą strażacy. - Odnotowaliśmy sześć lub siedem podobnych pożarów. Paliła się głównie ściółka leśna, ale były też poważniejsze sytuacje, gdzie ogniem zagrożony był las młodnikowy - mówi dowódca Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej tucholskiej komendy straży pożarnej Krzysztof Łangowski. - Prawdopodobnie działa w tym rejonie podpalacz, bo to zbyt duży zbieg okoliczności, że na tak małym terenie, co 100 - 200 metrów mamy do czynienia z pożarem. Nie można tutaj mówić o przypadku - tłumaczy Łangowski. Słowa te potwierdza nadleśniczy Nadleśnictwa Zamrzenica, Adam Wenda. To właśnie na terenie tego nadleśnictwa dochodzi do opisywanych zdarzeń. - W wyniku tych pożarów nie odnieśliśmy większych strat, ale rzeczywiście w kilku przypadkach zagrożenie było większe. Głównie paliła się ściółka w miejscach łatwo dostępnych, przy drogach, choć narażony był też starszy drzewostan. W sumie było siedem takich pożarów w ciągu jednego tygodnia - informuje Wenda. Czy można dopuszczać możliwość przypadkowego zaprószenia ognia, np. przez nieostrożnego turystę? - Zbyt dużo jest tych przypadków. Wszystko wskazuje na to, że rzeczywiście mamy do czynienia z podpalaczem. Są już pewne wskazania, ale sprawa jest w toku - nadmienił nadleśniczy Adam Wenda. Karol Kłosowski