W ostatni piątek w trakcie zajęć w Zespole Wychowania Przedszkolnego w Niepublicznej Szkole Podstawowej w Gorzycach w zajęciach z grupą przedszkolną dzieci w wieku 3-5 lat uczestniczył m.in pięcioletni chłopiec. Jak wynika z informacji "Tygodnika Pałuki", w pewnym momencie chłopiec zaczął grzebać w torebce należącej do wychowawczyni i wyciągnął z niej kluczyki od samochodu, a po wyjściu z klasy dostał się do wnętrza pojazdu i uruchomił go. Pojazd prowadzony przez pięciolatka miał się zatrzymać na pobliskim płocie. Dyrektor szkoły w Gorzycach Maria Błońska potwierdziła, że taka sytuacja faktycznie w ostatni piątek miała miejsce, przy czym chłopiec nie uderzył samochodem w płot, a po prostu zatrzymał się po kilku metrach. Nikt wskutek tego zdarzenia nie ucierpiał. Zapytaliśmy nauczycielkę w oddziale przedszkolnym w Gorzycach, jak do tego doszło, że w ogóle samochód był w zasięgu dziecka, na terenie szkoły i przedszkola, a nie na parkingu od ulicy? - Ja przyjeżdżam zwykle do pracy na godz. 9.00. Wówczas nie ma już miejsca na parkingu przed budynkiem. Dlatego wjeżdżam na teren za budynkiem i tam zostawiam samochód. Tamtego dnia była ładna pogoda i postanowiłam część zajęć przeprowadzić na placu zabaw na terenie szkolnym. Tego chłopca miałam na oku, tak jak wszystkie czternaścioro dzieci. Stałam na podwyższeniu terenu i obserwowałam dzieci. Jedno z dzieci było pod opieką stażystki i huśtało się na huśtawce. Chłopiec, który dostał się do mojego samochodu, był ubrany w bordową bluzkę i wyróżniał się w grupie tym kolorem. Jest to tzw. żywe dziecko. W pewnym momencie pytał o możliwość skoczenia w dal, na piasku, na co mu pozwoliłam. Później odszedł w kierunku huśtawek. Nie wiem, jak do tego doszło, nagle zniknął - opowiada nauczycielka pięciolatka. Wychowawczyni chłopca sądzi, że malec przez chwilę po oddaleniu się z placu zabaw mógł obserwować zza rogu budynku, czy już zauważone zostało jego zniknięcie. Następnie wbiegł do budynku, gdyż drzwi od podwórza szkoły są otwarte, gdy dzieci przebywają na placu zabaw. Z niezabezpieczonej szafki w biurku nauczycielki wyciągnął jej torebkę, a z niej kluczyki do samochodu. Wyszedł na zewnątrz, dostał się do pojazdu i udało mu się uruchomić silnik. Nauczycielka nie jest w stanie przypomnieć sobie, w jakim stanie zostawiła samochód: czy miał zaciągnięty hamulec ręczny, czy był na jałowym biegu - tego nie pamięta. Zaniepokojona brakiem ucznia wybiegła z placu zabaw zostawiając dziatwę pod opieką stażystki i od razu zauważyła, że jej samochód znajduje się w ruchu. Silnik był uruchomiony, ale prędkość znikoma, a maszyna zgasła, nim pojazd zatrzymał się na pierwszej przeszkodzie. Gdy nauczycielka podbiegła do samochodu, ten już stał. Za kierownicą pojazdu siedział poszukiwany od kilku chwil pięciolatek. - Serce niemal mi nie wyskoczyło z piersi. Będzie mi się ta sytuacja pewnie śniła w koszmarach. Teraz sobie uświadamiam, że od początku roku szkolnego - a ten chłopiec był w przedszkolu nowym uczniem, jak i ja nową tutaj nauczycielką - musiał obserwować moje zwyczaje. Teraz wiem, że patrzył na to, gdzie wkładam kluczyki. Od pięciu lat pracuję w zawodzie i coś takiego mi się zdarzyło po raz pierwszy - opowiada opiekunka przedszkolaków w Gorzycach. Dodajmy, że nauczycielka poprzednio pracowała w innych placówkach. Według dyrektor Marii Błońskiej tego zdarzenia nie można było przewidzieć. - O takiej sytuacji, by pięciolatek umiał uruchomić samochód to nie słyszałam nie tylko w Polsce. Chyba na świecie czegoś takiego nie było - mówi szefowa niepublicznej szkoły w Gorzycach. Sama nauczycielka dodaje, że gdyby wiedziała, że dziecko jest nadpobudliwe, że już wcześniej sprawiało tego typu problemy wynikające z zainteresowania pojazdami, to też inaczej by podeszła do opieki nad nim. Dodaje, że wcześniej pracowała nawet z dziećmi z zespołem ADHD i radziła sobie w tej pracy. Ponieważ nauczycielka - na co wskazują fakty - nie zachowała należytej ostrożności w sprawowaniu opieki nad dziećmi, dyrektor Maria Błońska wyciągnęła wobec niej konsekwencje wynikające z kodeksu pracy. Nauczycielka, która dopuściła do tego, że chłopiec wszedł w posiadanie jej kluczyków samochodowych, a następnie dostał się do pojazdu i zdołał wprowadzić go w ruch, została ukarana, jednak dyrektor placówki nie chciała zdradzić, jakiego rodzaju to była kara. Chłopiec, który uruchomił pojazd, dopiero od września uczył się w przedszkolu w Gorzycach. Dyrektor po tym wydarzeniu przeprowadziła rozmowę z nauczycielką oraz z rodzicami pięciolatka. Wniosek był taki, że dla obrania dalszego kierunku w pracy z tym dzieckiem konieczne jest jego przebadanie w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej. Wcześniej placówka nie miała sygnałów od rodziców, że dziecko może być nadpobudliwe czy też mogą być problemy ze sprawowaniem nad nim kontroli. Wniosek w tej sprawie został przez dyrektor szkoły w Gorzycach wysłany do Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej w Żninie. Halina Rosiak, dyrektor poradni, poinformowała we wtorek, że wniosek wpłynął, ale póki co jest to jeszcze świeża sprawa i nie ma jeszcze decyzji odnośnie tego wniosku. Zostanie ona wydana w najbliższych dniach. Jak się dowiedzieliśmy od jednej z mieszkanek Gorzyc, jakiś czas temu chłopiec dał już wyraz swym ciągotom motoryzacyjnym. Kiedyś dostał się do samochodu znajomych rodziny i nawet się w nim zamknął, więc trochę trwało, nim chłopca wówczas z wozu wyciągnięto. - Dla mnie jest oczywiste, że dziecko miało już doświadczenie z uruchamianiem i kierowaniem pojazdem mechanicznym. Trudno uwierzyć, by pięciolatek był w stanie to uczynić bez wcześniejszego doświadczenia w tej dziedzinie. Co do rozwiązań na przyszłość, to zaleciłam trzymanie torebek przez nauczycieli poza zasięgiem dzieci - powiedziała dyrektor Maria Błońska. Zagadnieniami bezpieczeństwa dzieci i ich reakcjami, zachowaniami oraz przewidywalnością tych zachowań zajmie się rada pedagogiczna na swym posiedzeniu w bieżącym tygodniu. Chłopiec po piątkowym zdarzeniu normalnie uczęszcza na zajęcia z tą samą wychowawczynią, która pracowała z jego grupą od początku roku szkolnego. Zapytaliśmy też Marię Błońską, czy zostało złożone zawiadomienie na policję w związku z narażeniem niebezpieczeństwa dziecka lub dzieci w trakcie sprawowania nad nimi opieki. Dyrektor postanowiła pozostawić to pytanie bez odpowiedzi, ale dodała, że rodzice dziecka też takiego zawiadomienia nie składali. - Co do złożenia przeze mnie ewentualnego zgłoszenia tego zdarzenia policji to nie ma takiej podstawy prawnej, ponieważ zdarzenie nie było na drodze publicznej i nikt w zdarzeniu nie ucierpiał - uważa Maria Błońska. Teraz pani dyrektor czeka na opinię z poradni, która będzie podstawą do ukierunkowania dalszej pracy z pięciolatkiem, który w piątek nauczycieli i personel szkoły przyprawił o palpitacje serc. Wczoraj miało się odbyć spotkanie rodziców dzieci z dyrekcją celem omówienia tej sprawy i uspokojenia niektórych zatroskanych o swe pociechy dorosłych. Karol Gapiński Pałuki nr 1076 (39/2012)