Dyżurna, która odebrała zgłoszenie "po głosie" osoby dzwoniącej oceniła, że może być to mężczyzna w wieku około 40 lat. Człowiek nie podał przez telefon swoich personaliów. Czemu na te formalności od razu zwracamy uwagę? Okazało się bowiem, co podkreślają strażacy, że zgłoszenie było fałszywe. - Od razu po informacji rozdysponowaliśmy dwa zastępy z Tucholi i jednostkę OSP Kęsowo. Strażacy najpierw udali się do siedziby szkoły w Kęsowie, gdyż teraz tam faktycznie mieści się przedszkole. Jednak bardzo możliwe, że zgłaszający wskazał na wcześniejszą siedzibę przedszkola, czyli pałac (zwyczajowo nadal nazywany przedszkolem - przyp.red.), gdzie aktualnie mieści się straż gminna. Tam następnie udali się strażacy, jednak pożaru nie zastali - relacjonuje tok wydarzeń Waldemar Kierzkowski, komendant tucholskiej straży. - O fałszywym alarmie natychmiast poinformowano policję. Przekazano numer telefonu komórkowego, który wyświetlił się w systemie straży podczas zgłaszania. Aktualnie trwa postępowanie dotyczące fałszywego powiadomienia służb - dodaje komendant. Tzw. fałszywych alarmów w złej wierze, bo do takich zaliczają wtorkowa sytuację strażacy, nie notuje się w powiecie tucholskim zbyt dużo. - W ciągu zeszłego roku pojawiły się takie 2 lub 3. Do tego dochodzą jeszcze fałszywe alarmy w dobrej wierze, których jest znacznie więcej. Takie przypadki to np. informacje o tym, że sąsiad właśnie pali śmieci - tłumaczy Kierzkowski. - Nie narzekamy więc na problemy z niepotrzebnymi wyjazdami. Według obliczeń wtorkowy pochłonął około 700 zł (..). Warto dodać, że w identyfikacja takich alarmów jest o wiele szybsza, od czasu kiedy od razu otrzymujemy numer telefonu zgłaszającego. Często już kiedy dyżurny wypytuje o dane podczas rozmowy okazuje się, że numer, który podaje jest inny niż wyświetlany w systemie - dodaje komendant straży. Piotr Paterski