Pierwsze wejście W poniedziałek wieczorem bywalcy baru 10,5 w Mogilnie i jego personel przeżyli ciężkie momenty. 1 grudnia około 2130 do baru przy ul. Moniuszki wszedł mieszkaniec Mogilna Marcin G. Od pracownika baru Pawła P. zażądał 2 kebaby "na kreskę". Kucharz oznajmił mu, że po pierwsze kebabów nie prowadzą, a po drugie nie ma on upoważnienia do dawania "na kreskę" komukolwiek czegokolwiek bez zgody właściciela. - Znam właściciela i on na pewno by mi dał - usłyszał od Marcina G. kucharz. - Jeżeli chcesz, to zadzwoń do właściciela i załatw to po swojemu - odpowiedział kucharz. Mogilnianin oburzony tym, co usłyszał, zażądał od pracownika telefonu do właściciela, jednak kucharz mu go nie podał, ponieważ również nie był upoważniony do dawania nieznajomym telefonu bez zgody właściciela. To rozzłościło Marcina G., który rzucił w Pawła P. papierosem, a następnie ruszył w jego stronę (w stronę kuchni), gdyż tam właśnie znajdował się kucharz. Przy tym przewrócił stolik oraz krzesło, które znajdowały się przy barze i tarasowały mu drogę. Doszło między nimi do szarpaniny. Kucharz zaczął pchać napastnika w stronę wyjścia i po chwili otrzymał cios z pięści, która trafiła go pod oko. Na szczęście zdenerwowanemu pracownikowi udało się wyprowadzić natrętnego klienta w stronę wyjścia. Krzyknął przy tym, że jeżeli dobrowolnie nie opuści lokalu, to zaraz zadzwoni na policję. Te słowa jeszcze bardziej zdenerwowały napastnika, ale poskutkowały. Jak się później okazało na chwilę, ponieważ puścił kucharza i udając się w kierunku wyjścia zaczął obrzucać go wyzwiskami: - Zarżnę cię. Poczekam za tobą i cię dopadnę po pracy - usłyszał pod swoim adresem pracownik. Po czym Marcin G. opuścił lokal. Przyjechał właściciel Cała akcja rozgrywała się na oczach klientów i również drugiego pracownika baru. Po całym zajściu pracownicy zadzwonili po szefostwo z obawy, że napastnik wróci i spełni swoje groźby. Kiedy na miejsce przybyła właścicielka Wioleta L. z Maciejem P., pojawili się też inni klienci. - Zebrało się nas kilka osób. Gdy weszliśmy do lokalu, od razu zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak, ponieważ Paweł P. trzymał butelkę zimnego piwa na oku, co świadczyło o jakimś zajściu. W związku z tym, że wszyscy się znamy, wspólnie usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać o tym zdarzeniu - mówi nam jeden z klientów baru, który pojawił się w lokalu parę minut po wyjściu napastnika. Było to około 2140. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że trzeba coś z tym zrobić. I oczywiście trzeba przypilnować baru, bo napastnik przecież może tu wrócić. Drugie wejście Dokładnie o 2200 osoby znajdujące się w barze usłyszały, że ktoś kopnął w drzwi wejściowe. - Odwróciliśmy się do tyłu i zobaczyliśmy, jak do lokalu wbiega ten sam napastnik, który był w lokalu pół godziny wcześniej. Krzyczał: "pozabijam, pozabijam" - relacjonuje nam świadek zdarzenia. Na widok rozjuszonego napastnika, który zdaniem klientów baru ewidentnie znajdował się pod wpływem środków odurzających, znajdujące się w lokalu panie przestraszyły się i wstając podbiegły w stronę baru, natomiast chłopak właścicielki postanowił go obezwładnić, zanim komuś coś się stanie. W pierwszej chwili nikt nie zorientował się, że mężczyzna trzyma w dłoni nóż około 30 cm długości. - Chłopak właścicielki lokalu złapał go za rękę i wtedy jego dziewczyna zobaczyła, że on trzyma w dłoni nóż i krzyknęła. My wcześniej nie zauważyliśmy tego noża. Trzymał go ostrzem do góry i krzyczał, że wszystkich nas tu pozarzyna, pozabija. Bar spali i raz na zawsze zrobi porządek. Gdyby koleżanka nie zauważyła w porę noża, to Maciej mógłby otrzymać cios w plecy - kontynuuje nasz rozmówca. G. obezwładniony Na szczęście chłopakowi właścicielki Maciejowi P. szybko udało się obezwładnić rozwścieczonego mężczyznę. Trzymając go za rękę oraz kurtkę, uderzył jego dłonią w blat od stołu, w wyniku czego napastnik wypuścił nóż z ręki. W tym samym momencie znajdujący się w barze mężczyźni czym prędzej podnieśli nóż z podłogi, a następnie, zawijając w serwetkę, zabezpieczyli go dla potrzeb policji i położyli za ladę. - Kolega odepchnął napastnika i popchnął w stronę jednego ze stolików w sam narożnik. Potem przysunął stół, żeby nie mógł uciec. To jeszcze bardziej rozwścieczyło mężczyznę. Zaczęły się wyzwiska. Krzyczał, że wszystkich nas tu pozabija, że jest recydywistą i nikt nie będzie tu nim rządził. Podkreślał przy tym, że spali bar. Groził nam wszystkim do momentu przyjazdu policji - usłyszeliśmy. Poszli po policję Bar oczywiście został zamknięty i próbowano dodzwonić się do dyżurnego KPP w Mogilnie. Gdy to się nie udało, jeden z pracowników baru osobiście udał się na komendę. Policja otrzymała zgłoszenie tuż po 2200, że Marcin G. w barze grozi nożem. O 2210 patrol policji, jak mówi podinsp. Marek Jankowski został skierowany do Baru 10,5. W środku było kilka osób. Policja nie musiała już obezwładnić Marcina G., gdyż wcześniej został on obezwładniony przez personel lokalu. - Bardzo zdziwiło nas postępowanie policji. Funkcjonariusze wzięli napastnika na zewnątrz i nawet nie zakuli go w kajdanki, co nas bardzo zdziwiło. Mężczyzna stał i oglądał policyjny samochód, przy czym cały czas nas wyzywał. Potem zaczął także wyzywać policjantów. Nawet nie wsadzili go do samochodu, w każdej chwili mógł podjąć próbę ucieczki. Funkcjonariusze skierowali do nas pytanie, czy coś nam zrobił, bo jeśli nic się nikomu nie stało, to oni nie są w stanie nic zrobić. Zaczęli nas po kolei wywoływać na zewnątrz i przesłuchiwać, ale to nie trwało dłużej niż 5 minut - dodał jeden ze świadków zdarzenia. Marcin G. pijany Ostatecznie mężczyzna został zabrany na policję. Tam dmuchał w alkotest i okazało się, że miał około 1,4 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Na komendę złożyć zeznania udali się też: poszkodowany, czyli Paweł P., właścicielka baru Wioleta L. oraz jej chłopak Maciej M., który obezwładnił napastnika. Napastnik po spędzeniu nocy w areszcie następnego dnia, tj. we wtorek 2 grudnia został wypuszczony do domu. - Ci którzy zeznawali, poinformowali nas po powrocie do baru, że podczas składania zeznań policjanci nie ukrywali tego, że nie wiedzą, co z tym zrobić. Najlepsze w tym wszystkim było to, że po pewnym czasie okazało się, że nie ma noża, z którym wbiegł do lokalu napastnik, czyli głównego materiału dowodowego. My przekazaliśmy go funkcjonariuszom i nie wiemy, co oni z nim zrobili. Nóż znalazł się dopiero po 1,5 godzinie - mówi nasz rozmówca. Wnioski o ściganie Na drugi dzień, 2 grudnia, w komendzie policji wnioski o ściganie sprawcy zgłosili pracownik baru Paweł P. i właścicielka baru Wioleta L. Policja postawiła Marcinowi G. zarzut gróźb karalnych: pozbawienia życia i spalenia mienia. Grozi mu do 2 lat więzienia. Pilnują baru - Po tym zajściu nie wiemy teraz czym jest prawo i jak ono jest egzekwowane i traktowane przez policję. W związku z tym całym zajściem teraz codziennie pilnujemy baru na zmianę. Jedni są od rana, drudzy po południu, a inni pojawiają się przed zamknięciem lokalu. W obawie o życie naszego kolegi eskortujemy go do samej klatki. Po tym wszystkim nie może on dojść do siebie. Żyje w ciągłym strachu - usłyszał reporter gazety od naszego rozmówcy na zakończenie. Joanna Świetnicka