1 czerwca do myśliwych Koła Łowieckiego nr 60 Szarak w Mogilnie z Sosnówca (gm. Janikowo) Renaty i Jacka Kozłów przyniesiono małą sarenkę, którą po burzy osamotnioną w zaroślach złapały dzieci z pobliskiego Kołodziejewa. Po tygodniu do państwa Kozłów trafiła druga mała sarenka. Tym razem znalazł ją sąsiad myśliwych, który opryskiwał pole przeciwko chwastom. W związku z tym, że sarenki zostały najprawdopodobniej porzucone przez matkę, myśliwi zaopiekowali się zwierzętami. Pierwszą z sarenek małżeństwo nazwało Niania. Sarenka dość szybko nauczyła się pić mleko, które specjalnie dla niej pani Renata kupowała w sklepie dla niemowląt. Druga sarenka była już bardziej oporna. Nie chciała jeść z ludzkiej ręki. Sprawiała nawet wrażenie, jakby mleko, które połykała, sprawiało jej ból. Kiedy pani Renata rozwierała jej szczękę, piszczała i strasznie kopała. - Przez to na swoim ciele miałam różne kolory zasinień, ale opłacało się - mówi Renata Kozioł. Myśliwi konsultowali się z dwoma weterynarzami, którzy doradzali jak mają leczyć zwierzęta, gdy np. miały biegunkę. Okazało się, że najlepsze były sposoby wykorzystywane przy chorobach niemowląt. - Każda z sarenek musiała mieć na siłę rozwierane szczęki, by włożyć smoczek i nauczyć się pić mleko. Z początku po kilka mililitrów, później już po 240 ml za jednym karmieniem. Od początku dostawały co 2 godziny mleko - opowiada pani Renata. W październiku sarenki potrafiły już wypijać podczas jednego karmienia pełną butelkę mleka. Renata Kozioł opowiada, że pierwszą z sarenek wraz mężem trzymali w domu. Zwierzę dzieliło z nimi pokój. Po jakimś czasie sarenka tak się nauczyła, że w nocy wskakiwała do łóżka domowników i spała między nimi. Kiedy doszła druga sarenka, nie było innego wyjścia jak zabrać obie do kojca. - Nie mieliśmy warunków, żeby zrobić im wybieg. Zrywałam im codziennie trawę, lucernę, buraki i różnego rodzaju chwasty. Dlatego dla wszystkich dziko żyjących zwierząt tak wielkie znaczenie odgrywają rowy i granice między polami, które dostarczają im niezbędnych lekarstw. W naszym języku są to "apteki dla zwierząt" - opowiada Renata Kozioł. Jednak przygoda z sarenkami mogła okazać się dla myśliwych nieciekawa. Otóż, jak opowiada pani Renata konsekwencje prawne dla niej, a zwłaszcza dla jej męża, który jest łowczym mogły mieć opłakany skutek. W związku z tym myśliwi zabezpieczyli się i pobyt saren u nich w gospodarstwie zgłosili do inspektora Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu Gminy i Miasta Janikowo Zbigniewa Pokorskiego. - Nie ganialiśmy za tymi sarenkami po polach, by je złapać. Ten zbieg okoliczności sprawił, że je mieliśmy, a ja zrobiłam wszystko, by przeżyły i wróciły do naturalnego środowiska - dodaje pani Renata. Po czterech miesiącach, w październiku, gdy sarenki podrosły pani Renata obdzwoniła ogrody zoologiczne w Bydgoszczy i Toruniu, myślała, że będą zainteresowani opieką nad sarenkami. Jednak żaden z ogrodów zoologicznych nie chciał wziąć do siebie sarenek, ale Renata Kozioł otrzymała od nich adres do Ośrodka Rehabilitacyjnego Zwierząt Łownych i Prawnie Chronionych w Leśnictwie Napromek, Nadleśnictwa Olsztynek. Okazało się, że tamtejszy ośrodek z własnych funduszy prowadzi Lech Serwotka. W tym ośrodku zwierzęta przystosowane są do życia na wolności, a teren poza ośrodkiem jest wyłączony z polowań. Tam też w niedzielę, 23 października trafiły dwie sarenki z Sosnówca. - Ta historia nie musiała się wydarzyć. Te zwierzęta mogły żyć w środowisku naturalnym, gdyby człowiek ich nie dotykał i nie ingerował w ich życie. Ich matki były zapewne w pobliżu, choć ludzie ich nie dostrzegają - mówi Renata Kozioł. Ludzie powinni pamiętać, że zwierzęta łowne, takie jak sarny, czy jelenie bardzo często zostawiają swoje młode potomstwo w zaroślach. Ale zawsze po nie wracają. Dotyk lub każda inna ingerencja człowieka może sprawić, że starsze osobniki odrzucą potomstwo, od którego wyczują zapach człowieka. Innym przypadkiem są już stworzenia ranne lub chore. Wtedy należy powiadomić najbliższe nadleśnictwo. Magdalena Lachowicz