Prezes Rodziny Katyńskiej Ziemi Mogileńskiej Adam Kowalski ze Stawisk w Katyniu był po raz ósmy. Zginął tam jego dziadek kapitan Władysław Kowalski. Do Katynia pierwszy raz pojechał w 1990 r. Później w 1995 r. - Byłem wówczas przy ekshumacjach - mówi. Potem jeździł tam jeszcze wielokrotnie. W 2000 r., 2001 r., później w 2005 r., 2007 r. i 2009 r. odwiedzał Katyński Cmentarz Oficerów Polskich. Żyje dzięki mamie Gdy ostatnio rozmawiałem z Adamem przypadkowo na ulicy, wiedziałem, że miał lecieć w sobotę do Katynia prezydenckim samolotem. Gdy informacje o tragedii dotarły po 9.00 w sobotę do Polski, przez myśl od razu przeszło mi, co z Adamem. Próbowałem dodzwonić się do niego, ale w telefonie uparcie głos powtarzał, że abonent jest nieosiągalny. Chwilę później zadzwoniła przewodnicząca Rady Miejskiej Elżbieta Sarnowska. Spytałem, czy wiadomo coś o Adamie. Wówczas okazało się, że Adam w ostatniej chwili zrezygnował z lotu samolotem i pojechał do Katynia pociągiem. Jednak całą sobotę trwała niepewność. Dopiero w niedzielę 11 kwietnia około 7.00 rano Adam dał sygnał na komórkę. Zrobił to w momencie, jak przekroczył granicę Polski. Jednak nadal nie odbierał telefonu, gdy do niego dzwoniliśmy. Skontaktowaliśmy się wieczorem, gdy przyjechał szczęśliwie do Mogilna. Wówczas opowiedział, dlaczego zrezygnował z lotu samolotem. - Lot do Katynia był planowany już kilka tygodni temu i była ustalona wstępna lista, na którą udało mi się zapisać. Jednak nim doszło do wyjazdu lista zmieniała się kilkakrotnie. W rezultacie moja mama również wyraziła chęć wyjazdu do Katynia, ponieważ jeszcze nigdy tam nie była. W związku z tym, że nie może ona latać samolotem, zrezygnowałem z miejsca w samolocie i pojechałem z mamą pociągiem. Okazuje się teraz, że dzięki mamie żyję - mówi Adam Kowalski. Zobacz listę osób, które były na pokładzie samolotu Zmiana kół Adam Kowalski opowiada o drodze do Katynia: - O 21.30 w piątek wyjeżdżaliśmy pociągiem z Torunia w kierunku Warszawy, gdzie dotarliśmy przed 5.00 rano. Z Warszawy mieliśmy specjalnie podstawiony pociąg o 10.30 do Smoleńska, skąd około 15 km trzeba było dojechać autobusem. Krótko przed wyjazdem w Warszawie pożegnaliśmy się z panem ministrem Andrzejem Przewoźnikiem. Rozmawialiśmy, że spotkamy się w Smoleńsku, a później na uroczystościach w Katyniu. W drodze do Smoleńska czekała nas zmiana kół, ponieważ tam są o 12 cm szersze tory. W pociągu jechało około 200 osób. Byli to różni ludzie - poczynając od członków Rodzin Katyńskich po ministrów. Powitała ich mgła Do Smoleńska dojechali o 4.00 rano czasu polskiego (różnica czasowa między Warszawą a Smoleńskiem wynosi 3 godziny). - Gdy wysiedliśmy z pociągu, była mgła i bardzo zimno. Jak byłem już w Smoleńsku, ksiądz Andrzej Kwaśnik zadzwonił do mnie. Rozmawialiśmy przez chwilę. Mówiliśmy, że się spotkamy na miejscu. Ksiądz Andrzej mówił mi, że on jak wróci do Polski pojedzie do Częstochowy - opowiada Adam Kowalski. To była ostatnia rozmowa Adama z kapelanem Rodzin Katyńskich ks. Andrzejem Kwaśnikiem. Doły śmierci - W Smoleńsku wsiedliśmy do autobusu o 9.00 rano czasu rosyjskiego. W Polsce była 6.00. Gdy dojechaliśmy do Katynia, poszliśmy od razu na cmentarz, aby zapalić znicze i zostawić kwiaty przy tabliczkach znajdujących się na katyńskim cmentarzu i zmówiliśmy krótką modlitwę. Później udaliśmy się na tzw. "doły śmierci" - dodaje Adam Kowalski. Tam znajduje się 6 dużych mogił, gdzie obecnie spoczywają szczątki pomordowanych polskich oficerów. - Mój dziadek prawdopodobnie leży w dole czwartym. Odwiedziliśmy również grób Stanisława Radomskiego - brata ks. Edmunda Radomskiego z Mogilna. Gdy dotarliśmy na miejsce, gdzie miała odbyć się uroczystość, posadziłem mamę na krześle, a sam poszedłem się jeszcze przejść. W drodze powrotnej poszedłem zobaczyć wagon, którym ofiary z Kozielska były przewożone do Katynia - opowiada Adam Kowalski. Chaos - Gdy dochodził do cmentarza polskich oficerów, usłyszał od dziennikarza Jana Pospieszalskiego, że samolot ma problemy z lądowaniem. - Idąc dalej usłyszałem z rozmów ludzi, że samolot ma awarię, że nie może wylądować. W pewnym momencie do ludzi zaczęły telefony dzwonić i zrobił się straszny chaos. Ludzie głośno rozmawiali - mówi Adam Kowalski. Jego zdaniem, przebywający w Katyniu wiedzieli o katastrofie dużo prędzej, nim ta informacja dotarła do Polski. - Nagle zrobiła się cisza. Przyszedł do nas minister z Kancelarii Prezydenta Jacek Sasin i poinformował, że samolot z prezydentem się rozbił i trwa akcja ratunkowa. Kilka minut później minister wraz z ambasadorem z Moskwy przyjechali i podali oficjalnie tę tragiczną wiadomość. Wszyscy zginęli. Powiedział, że samolot z panem prezydentem i delegacją rozbił się i nikt nie przeżył katastrofy. Znowu rozległa się cisza. Słychać było tylko szum drzew i śpiew ptaków. Dopiero po chwili rozległ się płacz i wielkie szlochanie. Ksiądz kapelan, który był z harcerzami, rozpoczął modlitwę. Wszyscy wspólnie zmówiliśmy koronkę do miłosierdzia Bożego i różaniec. Później obecni w Katyniu księża postanowili odprawić mszę żałobną za ofiary z Katynia i ofiary tej straszliwej katastrofy. Podczas mszy było słychać płacz osób - opowiada Adam Kowalski. Powrót do Polski Po uroczystości żałobnej każdy z uczestników na grobach złożył przywiezione z Polski wieńce. Adam wraz z mamą poszli jeszcze na groby swoich najbliższych i pod pamiątkowe tabliczki. Pomodlili się jeszcze i wrócili do pociągu. Powrót do Polski odbył się wcześniej niż planowano. Stało się tak dlatego, iż w związku z katastrofą odwołano zaplanowany wcześniej koncert i uroczysty obiad z prezydentem i wszystkimi delegacjami lecącymi samolotem i z tymi, którzy przyjechali do Katynia specjalnym pociągiem i autokarami. Katastrofa samolotu pod Smoleńskiem. Raport specjalny - fakty, wspomnienia, fotografie - Wszystko zostało odwołane. Jak jechaliśmy pociągiem, często zapadała w nim cisza, którą przerywał płacz i szlochanie. Gdy przekroczyliśmy granicę Polski, w pociągu zaczęły rozlegać się dźwięki telefonów i głośne rozmowy. Rodzina oraz znajomi chcieli wiedzieć bliżej, co się stało oraz czy my jesteśmy wszyscy bezpieczni - dodaje Adam Kowalski. Jestem zmęczony Podczas wyjazdów do Warszawy i Katynia Adam Kowalski często widywał się z prezydentem Lechem Kaczyńskim. - W tym roku widzieliśmy się dwa razy, w styczniu i marcu. Najwięcej rozmawialiśmy o Katyniu. Mówiłem mu, jakie uroczystości mamy w Mogilnie i co udało mi się do tej pory zrobić. Udało mi się nawet ostatecznie namówić prezydenta na przyjazd do Mogilna. Podczas ostatniego spotkania konsultowaliśmy się i już na 95 proc. byłem pewien jego przyjazdu. W rozmowie z prezydentem zawsze wyczuwałem bijące od niego ciepło. Prawie za każdym razem był z małżonką, która nie odstępowała go na krok. Ona również była ciepłą i sympatyczną osobą - mówi. W pewnym momencie dodaje: - Przepraszam, ale jestem zmęczony, ponieważ bardzo to przeżywam. Zginęło tam wiele osób, które znałem. Moich kolegów i przyjaciół. Trudno jest mi w to jeszcze uwierzyć. Oddał hołd 13 kwietnia Adam Kowalski uczestniczył w uroczystościach, które odbyły się w Warszawie. - 13 kwietnia odprawiana była msza w Katedrze Wojska Polskiego, ponieważ jest to dzień, w którym Niemcy ogłosili odnalezienie grobów pomordowanych. Gdy zajechaliśmy, akurat ulicami Warszawy wieźli ciało prezydentowej Marii Kaczyńskiej. Po mszy poszliśmy do Pałacu Prezydenckiego oddać hołd prezydentowi i jego małżonce - powiedział Adam Kowalski. Paweł Lachowicz Pałuki i Ziemia Mogileńska nr 948 (15/2010)