Jerzego T. oskarżono o wyłudzenie od siedmiu pacjentów ok. 80 tys. zł za rzekome lekarstwo na raka. W sumie postawiono mu 14 zarzutów, za które groziła kara do ośmiu lat więzienia. Jak podkreśliła w uzasadnieniu wyroku sędzia Maria Lewandowska, postępowanie oskarżonego było moralnie naganne. Wymierzono mu karę bezwzględnego pozbawienia wolności, gdyż Jerzy T. nie ma polskiego obywatelstwa i kontrolowanie go w warunkach zawieszenia kary byłoby bardzo trudne. Oprócz kary więzienia naukowiec ma zapłacić za oszustwo 10 tys. zł grzywny, pokryć koszty procesu i zapłacić 10 tys. zł na rzecz jednej z poszkodowanych przez niego osób. Wyrok odpowiada oczekiwaniom prokuratury; jedynie karę więzienia orzeczono niższą o osiem miesięcy od wnioskowanych przez oskarżyciela dwóch lat. Jerzy T. konsekwentnie, przez cały proces, nie przyznawał się do winy i odrzucał wszelkie zarzuty. W wygłoszonych na sali rozpraw oświadczeniach przedstawiał się jako wybitny i znany naukowiec, ceniony przez środowisko medyczne na całym świecie. Jerzy T. do 2005 roku jako "profesor" z Francji kierował utworzonymi specjalnie dla niego katedrami genoterapii Collegium Medicum UJ w Krakowie i Collegium Medicum UMK w Bydgoszczy. Zniknął z kraju, gdy w mediach nagłośniono sprawę pobierania w jego imieniu opłat od chorych za "szczepionkę na raka", nad którą pracował naukowiec. Eksperymentalny lek genetyczny miał pomagać cierpiącym na glejaka (uznawany za niewyleczalny nowotwór złośliwy mózgu). Naukowiec otrzymał na jego tworzenie grant ministerialny i nie miał prawa pobierać za stosowanie go opłat od pacjentów. Chorzy i ich rodziny płacili jednak za "szczepionkę" autorstwa dr. Jerzego T. po 16 tys. zł. Gdy sprawa wyszła na jaw, naukowiec uciekł za granicę. Wówczas okazało się, że nie ma on habilitacji ani tytułu profesorskiego, a jedynie tytuł doktora nauk medycznych. Jerzego T. odnalazł dopiero Interpol na podstawie Europejskiego Nakazu Aresztowania.