Wyrok może mieć znaczenie dla prawdziwości zeznań oficerów tajnych służb PRL w procesach lustracyjnych - mówią historycy czasów PRL. Informując o niedawnej decyzji toruńskiego Sądu Rejonowego, szef jego wydziału karnego Marek Tyciński wyjaśnił, że "okoliczności sprawy nie uzasadniały wymierzenia kary powyżej dwóch lat więzienia, a w takich przypadkach ustawa o amnestii z 1989 r. nakazuje umorzenie". Za poświadczenie nieprawdy grozi do 5 lat więzienia. Pion śledczy IPN z Gdańska, który oskarżał Marka K., ustalił, że w 1983 r., jako oficer zwalczającego Kościół Katolicki osławionego IV wydziału SB, sfałszował kwestionariusz ewidencyjny i raport z pozyskania tajnego współpracownika, wpisując, że zwerbował jezuitę o. Władysława Wołoszyna. Napisał, że duchowny zgodził się na współpracę i nadał mu pseudonim - "co stanowiło podstawę do dokonania rejestracji pokrzywdzonego w ewidencji operacyjnej tajnych współpracowników prowadzonej przez jednostki SB". Było to przestępstwo także według Kodeksu karnego obowiązującego w 1983 r. O. Wołoszyn w latach 1963-88 kierował toruńskim duszpasterstwem akademickim. W stanie wojennym zaangażował się we współpracę z władzami Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w celu ochrony pracowników i studentów, oskarżanych o "działalność antypaństwową". W latach 1981-1988 "opiekował" się nim właśnie Marek K. Sprawę założenia o. Wołoszynowi teczki tajnego współpracownika bez jego wiedzy i zgody jako pierwszy nagłośnił w 2006 r. dr Wojciech Polak z UMK. Marek K. już przeszłości odpowiadał za przestępstwa z czasu pracy w SB. W 1991 r. został skazany przez Sąd Wojewódzki w Toruniu na 5 lat więzienia za udział w tzw. porwaniach toruńskich. Wraz z pięcioma innymi oficerami SB w marcu 1984 r. porwał i więził czterech działaczy podziemnej "Solidarności", a także znęcał się na nimi psychicznie i fizycznie. Jedną z jego ofiar był obecny poseł Antoni Mężydło (PO). W marcu 2007 r. Sąd Rejonowy w Toruniu na podstawie amnestii umorzył zaś sprawę, w której Marek K. był oskarżony o psychiczne znęcanie się nad o. Wołoszynem w latach 1981-86. - To pierwszy taki przypadek, udokumentowany i stwierdzony przez sąd, że zarejestrowanie kogoś przez SB nie jest stuprocentowo pewne - powiedział doradca prezesa IPN, historyk czasów PRL Antoni Dudek. - Na tle miliona rejestracji jest to jednak margines; pytanie jak szeroki - dodał. Dudek przypomniał, że pod rządami poprzedniej ustawy lustracyjnej esbecy zeznający jako świadkowie na procesach lustracyjnych mogli bezkarnie zeznawać, że fałszowali dane operacyjne, bezpodstawnie rejestrując kogoś jako agenta. Nie groziła za to wtedy żadna kara, bo karalność takiego "poświadczenia nieprawdy" była przedawniona. Nowa ustawa lustracyjna, obowiązująca od 15 marca tego roku, wprowadziła do katalogu nieprzedawniających się, a ściganych przez IPN zbrodni komunistycznych, także fałszowanie akt służb PRL przez ich oficerów - co umożliwia dziś ściganie tych czynów. - Ktoś, kto w ten sposób jak oficer z Torunia, przyczynił się do dzisiejszego bezpodstawnego oskarżenia kogoś o agenturalność, musi odpowiadać karnie - dodał Dudek. Podkreślił, że liczy się uznanie winy, a nie wymiar kary. - Ten precedens potwierdza, że trzeba uważać z oceną wiarygodności wpisów ewidencyjnych SB, bo mogło dochodzić do różnego rodzaju nadużyć; trudno ocenić w jakim procencie - powiedział prof. historii Andrzej Friszke, opozycjonista z PRL i b. członek kolegium IPN. Według niego, wyrok zmniejszy "gotowość oficerów SB do składania w procesach lustracyjnych fałszywych zeznań, które de facto były nieweryfikowalne". Zarazem dodał, że umorzenie sprawy Marka K. sprawia, że "ten hamulec może nie być tak silny". Friszke wyraził przekonanie, że wyrok niewiele zmieni w stanowiskach "dwóch przeciwstawnych a silnych obozów: jednego, który uważa wszystkie zapisy SB za wiarygodne i drugiego, według którego wszystkie informacje SB to +fałszywki+". Już w 1999 r. ówczesny Rzecznik Interesu Publicznego Bogusław Nizieński mówił PAP, że zeznając przed Sądem Lustracyjnym jako świadkowie niektórzy esbecy twierdzą, że wytwarzali fikcyjne materiały operacyjne wobec osoby lustrowanej. - Jest to dziwnie zbieżne z jej linią obrony; ona też twierdzi, że nigdy nie miała nic wspólnego ze służbami specjalnymi - mówił. Nizieński nie wierzył w możliwość tych fałszerstw. - To wymagałoby przecież ogromnego wysiłku, bo trzeba byłoby wytwarzać teczkę pracy, tworzyć raporty - dodał. Sąd Lustracyjny w swych wyrokach kilka razy stwierdzał różnego rodzaju fałszerstwa oficerów SB.