Do tragicznego zdarzenia doszło w niedzielę 12 lutego tuż przed 17 w jednym z domów mieszczących się w okolicach Szkoły Podstawowej w Jeziorach Wielkich. Krzysztof Szczepankiewicz na stałe zameldowany jest w Skulsku. Ma też dom w Jeziorach Wielkich. To właśnie tutaj, po dwudniowej nieobecności przyjechał i rozpalał w piecu centralnego ogrzewania. Niespodziewanie piec wybuchł, a siła wybuchu wyrzuciła mężczyznę z przydomowej kotłowni do garażu. Sąsiad poszkodowanego Tomasz Krasiński pierwszy przybiegł na miejsce wybuchu, gdy najpierw usłyszał huk, a później silne uderzenie w stojący na podwórku samochód. Później okazało się, że spadła na niego część eternitowego pokrycia dachowego kotłowni. Tomasz Krasiński opowiada, że siła wybuchu była tak duża, że wyrzuciła piec i mężczyznę w powietrze na odległość 8 metrów. Poszkodowany przeleciał przez drewnianą szopę razem z piecem i wypadł przez otwór w ścianie na zewnątrz. Piec wbił się w ścianę i na niej zawisł. - Krzysztof jest w stanie bardzo ciężkim. Miał operację. Wnętrze brzuszne ma uszkodzone, nogi połamane - opowiada Tomasz Krasiński. O wypadku powiadomiona została żona poszkodowanego Ewelina Szczepankiewicz, która wraz z trzema synami 10-letnim Kacprem, 5-letnim Oliwerem i 3-letnim Oskarem mieszka u rodziców w Kuśnierzu (gm. Jeziora Wielkie). W domu w Jeziorach Wielkich mieszkał sam Krzysztof Szczepankiewicz. Od Eweliny Szczepankiewicz usłyszeliśmy, że stan jej męża jest bardzo ciężki. Opowiadała, że krótko przed wybuchem Krzysztof był w Kuśnierzu odwiedzić synów. - Powiedział, że jedzie do domu napalić w piecu. Przed 18 miałam telefon od znajomych, że piec wybuchł i że mąż znajduje się pod gruzami. Ja tam pojechałam. Mąż już był w karetce, akurat przyjechała druga karetka, musieli go reanimować. Dom był już zabezpieczony i nie mogłam wejść do środka. Z tego co wiem od sąsiadów, to w sobotę Krzysztof pojechał do rodziców do Skulska i prosto od nich przyjechał do małych. Pojechał do domu i chciał napalić w piecu, a okazało się, że wszystko było pozamarzane. Tam była taka ścianka betonowa, to on podobno przez tę ściankę betonową z tym piecem przeleciał. Mąż ma miednicę złamaną, nogi potrzaskane i obrażenia wewnętrzne ciała. Jeszcze nie odzyskał przytomności. Jak pojechałam do szpitala do Inowrocławia o 21:30 go zobaczyć, to był operowany i nie odzyskał jeszcze świadomości. Teraz leży pod aparaturą i jest z nim bardzo kiepsko. Nie wiadomo, czy w ogóle to przeżyje - powiedziała Ewelina Szczepankiewicz. Z jej relacji wiemy, że Krzysztof cały czas pracował dorywczo, a dwa tygodnie temu został zatrudniony i pracował w firmie budowlanej w Jeziorach Wielkich. Państwowy Inspektor Nadzoru Budowlanego w Mogilnie Maciej Matuszkiewicz opowiada, że na miejscu zdarzenia był dwukrotnie. Najpierw w niedzielę, zaraz po wybuchu, ale wówczas, jak mówił było zbyt ciemno na wydanie decyzji. W związku z tym wizja lokalna miała miejsce następnego dnia (13 lutego). W wizji lokalnej oprócz inspektora PINB brali udział Marek Lange z PSP w Mogilnie oraz Waldemar Szczepankiewicz, ojciec poszkodowanego. - Stwierdziliśmy, że w 1/3 uszkodzony został sufit w przedpokoju. Uszkodzeniu uległy też 2 pary drzwi wejściowych, ściana zewnętrzna szopy, piec CO. Decyzją nadzoru jest dopuszczenie do użytkowania domu, po naprawie instalacji CO i naprawie sufitu w przedpokoju. Skutki wybuchu nie niosą znamion katastrofy budowlanej - powiedział Maciej Matuszkiewicz. Na miejscu zdarzenia był też wójt Zbysław Woźniakowski. W rozmowie z naszym reporterem potwierdził, że mężczyzna nie jest zameldowany w gminie Jeziora Wielkie. Dodał, że do dnia dzisiejszego nikt z rodziny nie zgłosił się do niego po pomoc. - Mimo że poszkodowany nie jest u nas zameldowany, jeżeli będzie potrzebna pomoc, to w miarę możliwości spróbujemy pomóc rodzinie - powiedział wójt. Oficer prasowy KPP w Mogilnie podkom. Tomasz Rybczyński poinformował, że na razie nie wiadomo, co było bezpośrednią przyczyną wybuchu. - Będą to badać policjanci, wspólnie z przedstawicielami innych służb - dodał. Paweł Lachowicz