Siedziba byłych Zakładów Mięsnych w Janowcu niczym nie przypomina dobrze funkcjonującego zakładu sprzed lat. Dziś zakład to puste mury, powybijane szyby, wywiewane z okien firanki w biurowcu i zarośnięte place. Nadal nie udało się odszukać właściciela zakładu, którego szukają wszyscy - od janowieckiego samorządu przez inspektora budowlanego, po policję. A z budynków wynoszone jest co się tylko da; po likwidatorze, który miał sprzedać ruchomą część zakładu, dzieło kończą miłośnicy szybkiego zarobku. Inni się tam wprowadzili. Teraz, oprócz wszelkich możliwych materiałów jak złom czy materiały budowlane z rozbiórki, z zakładów wypłynęły dokumenty. Wyniesione z zakładów zostały puszczone z nurtem rzeki. Mieszkający we Flantrowie Kazimierz Ptak, mimo że widział już wiele różności płynących rzeką, zdziwił się na widok całych ryz dokumentów. - Mieszkam jakieś 20 metrów od rzeki i widzę, co nią płynie z okna. Były już różne śmieci, plastikowe beczki i inne. W styczniu jednak płynęły papiery. Podszedłem bliżej i okazało się, że to dokumenty z zakładów mięsnych. Zapakowane, owinięte szarym sznurkiem, całe pakunki dokumentów płynęły z biegiem rzeki. To co udało się mi wyłowić, to były akurat wypełnione druki przyjęć zwierząt do zakładów. Co tam jeszcze było - nie wiem, bo popłynęło. Zaraz następnego dnia powiadomiłem Straż Miejską w Janowcu, że taki proceder ma miejsce. Byłem zdziwiony bardzo, że takich materiałów nikt nie zabezpieczył. W tych zakładach ponad 30 lat przepracował mój ojciec, a teraz co po nich zostało? Dokumenty w Wełnie - mówił Kazimierz Ptak. Sprawę podjęli strażnicy miejscy z Janowca. - Potwierdziły się informacje o dokumentach w rzece. Zostały jakieś dokumenty wyniesione z zakładu. Poinformowaliśmy prokuraturę o ujawnianiu dóbr osobistych. Nie wiemy, jakie dokumenty zostały wyniesione z terenu zakładu. Weszliśmy na teren wspólnie z policją i nieprawnie na cudzej własności dokonaliśmy zaspawania dwóch par drzwi pomieszczeń, w których znajdowały się jakieś dokumenty archiwalne tego zakładu. Policja porobiła zdjęcia. Posunęliśmy się do tego, by nie były wynoszone kolejne dokumenty. O sytuacji poinformowaliśmy prokuraturę. Kiedy likwidowane były Warsztaty Samochodowe i Gminna Spółdzielnia, to syndyk zapłacił Urzędowi i u nas zostały złożone i zarchiwizowane dokumenty. To syndyk decyduje, gdzie ulokowana zostanie dokumentacja likwidowanego zakładu - powiedział burmistrz Maciej Sobczak. - Gmina skierowała sprawę do prokuratury, a ta przekazała wszelkie materiały w tej sprawie nam. Prowadzone jest dochodzenie, ustalamy właścicieli i osoby odpowiedzialne za to, że akta zostały tak pozostawione i niezabezpieczone. Co do poszczególnych akt, nie ustalamy na chwilę obecną zgromadzonej dokumentacji, gdyż są tam akta kilkuset czy nawet kilu tysięcy osób - powiedział nam oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Żninie Krzysztof Jaźwiński. SylwiaWysocka