Nie wiadomo, dlaczego 50-letni Jan K zdecydował się na tak desperacki krok. Wiadomo jedynie tyle, że mężczyzna kilka godzin wcześniej był już w brodnickim komisariacie. Został tu przyprowadzony przez policję po awanturze rodzinnej. O pomoc funkcjonariuszy poprosiła jego żona, której Jan K nie chciał wypuścić z domu. Po kilkudziesięciu minutach mężczyzna został zwolniony. Wieczorem wrócił do komisariatu. Stanął przy dyżurnym, powiedział "zobaczyta", wyciągnął zapalniczkę i się podpalił. Policjanci gaśnicami ugasili płomienie, w jakich stanął desperat. Gdy na miejsce przybyło pogotowie, mężczyzna jeszcze żył. Zmarł w drodze do szpitala.