"Mindhunter" - mroczna książka Johna Douglasa - jednego z najwybitniejszych profilerów w dziejach FBI. Douglas badał miejsca zbrodni dokonywanych przez najgroźniejszych psychopatów, próbował przewidzieć kolejne ruchy seryjnych morderców i stawał z nimi oko w oko. Stał się pierwowzorem postaci agenta Jacka Crawforda z filmów o Hannibalu Lecterze. Teraz dzieli się opowieściami o swoich najsłynniejszych śledztwach i ryzykownych próbach wniknięcia w najmroczniejsze zakamarki umysłów psychopatów. Żeby złapać seryjnego mordercę, musisz spojrzeć na świat jego oczami. Musisz zacząć myśleć jak bestia. Dla naszych internautów wraz z wydawnictwem Znak przygotowaliśmy kilka egzemplarzy książki. Aby zdobyć jeden z nich, wystarczy zmierzyć się z przedstawionym poniżej zadaniem konkursowym. Wcześniej polecamy lekturę fragmentu książki "Mindhunter". FRAGMENT KSIĄŻKI "Wejść w skórę myśliwego. Na tym polega moja rola. Wyobraźcie sobie scenę z filmu przyrodniczego, gdzie lew na sawannie w parku Serengeti zauważa przy wodopoju duże stado antylop. Widzimy, jak wyławia wzrokiem jedno spośród tysięcy zwierząt: słabe, bezbronne, w jakiś sposób odmienne. To ono prawdopodobnie padnie zaraz jego łupem.Podobnie polują niektórzy ludzie. Jeżeli wcielam się w jednego z nich, dzień w dzień wyruszam na łowy, wypatrując w tłumie ofiary. Powiedzmy, że jestem w galerii handlowej wypełnionej tysiącami ludzi. Wchodzę do salonu z grami wideo. Kiedy omiatam wzrokiem hordę dzieciaków, muszę to zrobić jako łowca, jako profiler - muszę wychwycić z tłumu potencjalną ofiarę. Muszę rozpoznać, które dziecko jest najsłabsze, które łatwo będzie upolować. Muszę uwzględnić jego ubiór. Muszę wychwycić niewerbalne sygnały, które wysyła. Mam na to zaledwie ułamek sekundy, a więc muszę być w tym naprawdę do-bry. Kiedy już podejmę decyzję, kiedy przystąpię do działania, muszę wiedzieć, w jaki sposób wyprowadzić dziecko z galerii, nie wywołując zamieszania ani nie wzbudzając podejrzeń. Jego rodzice pewnie robią zakupy dwa piętra niżej. Nie mogę sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Towarzyszący polowaniu dreszczyk emocji stymuluje łowców. Podejrzewam, że gdyby dało się odczytać napięcie elektryczne na ich skórze w momencie wypatrzenia ofiary, otrzymalibyśmy taki sam wynik jak u polującego lwa. Nie ma znaczenia, czy chodzi o ludzi polujących na dzieci, młode kobiety, emerytów, prostytutki lub jakąkolwiek inną możliwą do wyodrębnienia kategorię, a nawet tych, którzy wydają się dobierać ofiary losowo. Wszyscy są do siebie pod pewnymi względami podobni. Jednocześnie różnią się i pozostawiają ślady indywidualnych cech charakteru, więc dzięki nowemu orężowi pozwalającemu na wyodrębnienie określonych typów brutalnych przestępców możemy ich wy-tropić, aresztować i skazać. Większą część kariery agenta specjalnego FBI poświęciłem na udoskonalanie tego oręża, a ta książka jest kroniką tych wysiłków. Od zarania cywilizacji najstraszliwsze zbrodnie prowokowały do postawienia pytania: kto byłby zdolny do tak potwornego czynu? Profile psychologiczne i analizy miejsc zbrodni, jakie opracowujemy w Jednostce Wsparcia Dochodzeń FBI, próbują na to pytanie odpowiedzieć. Zachowanie jest odzwierciedleniem osobowości. Nie zawsze jest rzeczą łatwą, a już na pewno nie jest rzeczą przyjemną, postawienie się w pozycji sprawcy lub wejście w jego umysł. Na tym właśnie polega zadanie moje i ludzi, którymi kieruję. Staramy się wcielać w postacie zbrodniarzy. Każdy detal miejsca zbrodni zawiera jakąś informację na temat niezidentyfikowanego sprawcy. Dzięki znajomości szczegółów ogromnej liczby spraw oraz rozmowom z ekspertami - czyli samymi przestęp-cami - nauczyliśmy się interpretować te wskazówki, tak jak lekarze interpretują symptomy choroby. Oni formułują diagnozę na podstawie zbioru symptomów powiązanych ze znaną im z doświadczenia chorobą; my dochodzimy do pewnych konkluzji, kiedy wskazówki zaczynają układać się zgodnie z określonym wzorcem. Na początku lat osiemdziesiątych XX wieku na potrzeby naszych badań przeprowadziłem cykl rozmów z osadzonymi w więzieniach mordercami. Pewnego razu znalazłem się w towarzystwie groźnych przestępców w starym kamiennym gotyckim więzieniu stanowym w Baltimore. Każdy ze skazanych - morderca policjantów, morderca dzieci, handlarz narkotyków i człowiek od brudnej roboty - był na swój sposób interesujący, mnie jednak zależało na rozmowie z jakimś mordercą gwałcicielem na temat jego modus operandi. Zapytałem obecnych więźniów, czy w ich placówce przebywa ktoś taki. - Tak, Charlie Davis - powiedział jeden z nich, ale pozostali zaraz dodali, że pewnie nie będzie chciał rozmawiać z agentem federalnym. Ktoś poszedł po niego na dziedziniec i ku powszechnemu zaskoczeniu Davis dołączył do naszego grona, zapewne z ciekawości i nudy. Nie ulega wątpliwości, że moim sprzymierzeńcem był nadmiar wolnego czasu więźniów. Do zaplanowanych spotkań z więźniami zawsze staraliśmy się możliwie najlepiej przygotować. Zapoznawaliśmy się z aktami policyjnymi, zdjęciami z miejsca zbrodni, wynikami sekcji zwłok, stenogramami z procesu sądowego - wszystkim, mogło rzucić jakiekolwiek światło na motywy i osobowość określonego mordercy. Trudno w inny sposób zabezpieczyć się przed podejmowanymi przez więźniów próbami wciskania nam kitu. Tym razem z oczywistych powodów nie mogłem się przygotować, ale postanowiłem uczynić z tego swój atut, przyznając się na wstępie do ignorancji. Davis był potężnie zbudowanym mężczyzną po trzydziestce. Mierzył prawie dwa metry, był gładko ogolony i miał starannie przyczesane włosy. - Masz nade mną przewagę, Charlie - stwierdziłem. - Nie wiem, za co siedzisz. - Zabiłem pięć kobiet - wyjaśnił. Poprosiłem, aby opisał miejsca zbrodni i sposób uśmiercania o...ar. Davis dorabiał jako kierowca karetki pogotowia. Jego sposób działania polegał na tym, że dusił jakąś kobietę, ciało umieszczał na poboczu autostrady w rejonie swojego szpitala, składał telefonicznie anonimowe zawiadomienie, a następnie sam na nie reagował i odnajdywał zwłoki. Nikt z przybyłych na miejsce nie przypuszczał, że morderca układa ofiarę na noszach. Satysfakcję sprawiały mu całkowita kontrola nad sytuacją i precyzyjne planowanie zbrodni. Tego rodzaju informacje na temat metod działania przestępców były dla mnie niezwykle cenne. Wybór duszenia jako metody zabijania świadczył o impulsywnej naturze tego czynu. Davisa interesował przede wszystkim gwałt. - Widzę, że to cię kręci - zauważyłem. - Gdybyś mógł, byłbyś policjantem i dysponował realną władzą, a nie wykonywał jakąś podrzędną pracę poniżej swoich kwalifikacji. Wybuchnął śmiechem i przyznał, że jego ojciec był porucznikiem policji. Na moją prośbę opisał dokładnie przebieg morderstw. Śledził jakąś atrakcyjną młodą kobietę, która, powiedzmy, zatrzymała się na par-kingu przed restauracją. Wykorzystując znajomości ojca, zdobywał na policji dane właściciela samochodu, a kiedy dysponował nazwiskiem, dzwonił do restauracji i prosił o powiadomienie kobiety, że zostawiła włączone światła. Wychodziła na parking, a on ją atakował: wpychał do samochodu, swojego lub jej, spinał jej ręce kajdankami i odjeżdżał. Każde z pięciu morderstw opisał z takimi detalami, jakby odtwarzał sobie jego przebieg w pamięci. Kiedy doszedł do ostatniego, powiedział, że przykrył czymś dziewczynę leżącą na przednim siedzeniu samochodu. Wcześniej o tym nie wspominał. Postanowiłem jeszcze bardziej odejść od zwyczajowego schematu rozmowy. - Pozwól, że coś ci powiem, Charlie. Nie układają ci się relacje z kobietami, a kiedy popełniałeś pierwsze morderstwo, miałeś też problemy finansowe. Dobiegałeś trzydziestki, wiedziałeś, że ze swoimi kwalifikacjami powinieneś wykonywać znacznie lepszą pracę. Byłeś z tego powodu sfrustrowany i miałeś poczucie braku kontroli nad życiem. Ostrożnie przytaknął. Dobra nasza! Chociaż jak na razie mówiłem tylko o rzeczach, które były łatwe do odgadnięcia. - Do tego doszedł poważny problem z alkoholem - ciągnąłem. - Wpadłeś w długi. Kłóciłeś się z kobietami, z którymi mieszkałeś. - Nie wspominał, że z kimś mieszkał, ale byłem pewien, że tak. - W te wieczory, kiedy nie mogłeś wytrzymać, ruszałeś na łowy. Na matkę nie podniósłbyś ręki, więc musiałeś się wyładować na kimś obcym. Widziałem, że język ciała Davisa stopniowo ulegał zmianie. Zaczynał się przede mną otwierać. Kontynuowałem, rozwijając te szczątkowe informacje, którymi już dysponowałem. - Ostatnią ofiarę zabiłeś w znacznie delikatniejszy sposób. Sprawy potoczyły się inaczej niż poprzednio. Po gwałcie pozwoliłeś jej się ubrać. Kiedy leżała w samochodzie, przykryłeś jej głowę. Wcześniej tego nie robiłeś. Po raz pierwszy cała sytuacja nie sprawiła ci przyjemności. Rozmowy z więźniami nauczyły mnie, że kiedy zaczynali uważniej słuchać, oznaczało to, że trafiłem w czuły punkt. Umiejętność dostrzeżenia tego momentu wykorzystywałem później podczas zwykłych przesłuchań. Widziałem, że Davis zamienił się w słuch. - Powiedziała coś, co sprawiło, że na myśl o morderstwie zrobiło ci się przykro. A jednak to zrobiłeś. Niespodziewanie poczerwieniał jak burak. Wyglądał, jakby wpadł w jakiś trans. Oczami wyobraźni musiał przenieść się na miejsce zbrodni. Chwilę się wahał. Kobieta powiedziała, że jej mąż ma poważne problemy zdrowotne. Choruje, może nawet umiera. Martwiła się o niego. Może próbowała Davisa zwieść, a może mówiła prawdę - tego się nie dowiemy. Tak czy inaczej, jej słowa wyraźnie go poruszyły. - Nie zakryłem twarzy. Wiedziała, kim jestem, więc musiałem ją zabić. Chwila milczenia. - Zabrałeś coś, co do niej należało, prawda? - spytałem wreszcie. Ponownie przytaknął i przyznał, że zajrzał do jej portfela. Wyjął fo-tografię przedstawiającą kobietę z mężem i dzieckiem zrobioną w okresie Bożego Narodzenia. Było to nasze pierwsze spotkanie, ale coraz lepiej potrafiłem go sobie wyobrazić. - Poszedłeś potem na jej grób, zgadza się, Charlie? Oblał się rumieńcem. Musiał śledzić relacje w mediach, bo wiedział, gdzie została pochowana. - Poszedłeś, ponieważ akurat to morderstwo sprawiło ci dyskomfort. Przyniosłeś coś na cmentarz i zostawiłeś na grobie. Pozostali więźniowie siedzieli w milczeniu, śledząc uważnie przebieg rozmowy. Nigdy nie widzieli Davisa w takim stanie. - Przyniosłeś coś na grób - powtórzyłem. - Co to było, Charlie? Przyniosłeś zdjęcie z portfela, prawda? Zdobył się na przytaknięcie i zwiesił głowę. Nie były to żadne czary ani magiczna sztuczka, jak mogło się wydawać pozostałym więźniom. Jasne, wiele elementów musiałem zgadnąć, ale korzystałem z bogatego doświadczenia, które zgromadził (i nadal gromadzi) nasz zespół. Odkryłem na przykład, że mordercy, zgodnie ze starym przesądem, faktycznie często odwiedzają groby ofiar, choć niekoniecznie z takich powodów, jak się zwykło sądzić. Zachowanie jest odzwierciedleniem osobowości. Profilowanie przestępców jest niezbędne także dlatego, że zmienił się charakter samych zbrodni. Wszyscy słyszeli o morderstwach związanych z narkotykami popełnianych masowo w większości amerykańskich miast albo o przestępstwach przy użyciu broni palnej będących na porządku dziennym i przynoszących wstyd naszemu państwu. Różnica polega na tym, że dawniej ofiarami większości przestępstw - zwłaszcza brutalnych - byli ludzie w jakiś sposób powiązani ze sprawcami. Ta prawidłowość zanika. Jeszcze w latach sześćdziesiątych XX wieku w Stanach Zjednoczonych wykrywano grubo ponad 90 procent sprawców morderstw. Ten wskaźnik to już historia. Obecnie - mimo imponującego postępu naukowego i technicznego, mimo nadejścia ery informatycznej, mimo znacznie większej liczby znacznie lepiej wy-szkolonych i wyposażonych policjantów - liczba morderstw rośnie, a wykrywalność spada. Ofiarami coraz częściej padają "obcy". W wielu sprawach nie potrafimy określić motywu zbrodni, a przynajmniej motywu w jakiś sposób oczywistego lub "logicznego". Dawniej stróże prawa nie mieli specjalnego problemu z wyjaśnieniem większości brutalnych przestępstw. Dochodziło do nich wskutek wybuchów najbardziej podstawowych emocji, które znamy z własnego doświadczenia: gniewu, chciwości, zazdrości, pazerności, pragnienia zemsty. Po zlikwidowaniu przyczyny emocjonalnego problemu przestępstwa ustawały. Ktoś ginął, na tym sprawa się kończyła, a policja zazwyczaj wiedziała, kogo i dlaczego szukać. W ostatnich dekadach ujawnił się nowy typ przestępcy - seryjny morderca. Ten nie przestaje zabijać, dopóki nie zostanie schwytany lub zabity, do tego uczy się na własnych błędach i doskonali w popełnianiu zbrodni. Piszę "ujawnił się", ponieważ do pewnego stopnia towarzyszył nam od zawsze, na długo przed latami osiemdziesiątymi XIX wieku i Kubą Rozpruwaczem uważanym powszechnie za pierwszego seryjnego mordercę czasów nowożytnych. Termin "seryjny morderca" nie ma żeńskiego odpowiednika, ponieważ - z powodów, które omówię później - niemal wszyscy prawdziwi seryjni mordercy są mężczyznami. Należy pamiętać, że seryjne morderstwa są zapewne znacznie starszym zjawiskiem, niż nam się wydaje. Opowieści i legendy o czarownicach, wilkołakach i wampirach mogły opisywać w istocie akty przemocy tak odrażające, że w odizolowanych od świata miasteczkach Europy i kolonizowanej Ameryki nie potrafiono dostrzec w nich - oczywistego dla nas - dzieła ludzi zdegenerowanych. Uważano, że tylko istota nadprzyrodzona mogła dopuścić się takich potworności. Bo przecież nie jeden z nas. Seryjni mordercy i gwałciciele to zazwyczaj jednostki całkowicie zdegenerowane, dopuszczające się szokujących czynów. Najtrudniej ich schwytać ze wszystkich sprawców brutalnych przestępstw. U źródeł ich zachowań leżą często czynniki znacznie bardziej skomplikowane niż wspomniane podstawowe emocje, co z kolei powoduje, że trudniej te zachowania przewidzieć. Ludzie ci mają ograniczoną zdolność do przeżywania normalnych uczuć, takich jak współczucie, wyrzuty sumienia czy skrucha. Czasami można ich schwytać tylko w jeden sposób: trzeba nauczyć się myśleć jak oni. (...)"