Polują na nich, zamykają w gettach, wysyłają do obozów koncentracyjnych na pewną śmierć. Prześladują ich znajomych, sąsiadów, przyjaciół. Niewinnych ludzi, którzy według nazistowskiej ideologii stracili prawo do egzystencji. Nie pozostały obojętne na ich cierpienie. Nie zawahały się im pomóc, mimo że ryzykowały życiem swoim i swoich najbliższych. Dziewczyny sprawiedliwe, które zrobiły to co uznały za słuszne. Wraz z wydawnictwem "Znak" przygotowaliśmy dla państwa trzy egzemplarze książki "Dziewczyny sprawiedliwe. Polki, które ratowały Żydów". Aby zdobyć jeden z nich wystarczy odpowiedzieć na pytanie konkursowe. Wcześniej polecamy lekturę fragmentu książki. FRAGMENT: "Marianna. Na ratunek do getta Piaski... To małe lubelskie miasteczko było całym moim światem. Tam się urodziłam, tam dorastałam. Tam przeżyłam wojnę. Tam zostawiłam swoją duszę. Pochodzę z wielodzietnej rodziny. Miałam sześciu braci i jedną siostrę. Ja byłam przedostatnia, przyszłam na świat w 1923 roku. Moje rodzeństwo, w kolejności urodzin, to: Czesław, Jan, Helena, Aleksander, Stanisław, Wacław i Maksymilian Mieczysław. Tak, dzisiaj takie wielodzietne rodziny należą do rzadkości. Ale wtedy, przed wojną, nikogo nie dziwiły. Rodzice - Ignacy i Anna - byli całkiem zamożni. Nikt im jednak pieniędzy nie podarował. Do wszystkiego w życiu doszli ciężką pracą. Ojciec za młodu za działalność konspiracyjną został zesłany przez władze carskie na Syberię. Wrócił po dwóch latach i postano-wił się ożenić. Wybudował duży, drewniany dom. Kryty gontem, na wysokiej podmurówce z białego kamienia. Tak zresztą wyglądały wszystkie miejscowe domy. Biały, wyszorowany kamień u podstawy, a wyżej drewniane bale. Piękne połączenie. W Piaskach był też kościółek, rynek. Muszę powiedzieć, że dawniej polskie miasteczka wyglądały bardzo malowniczo. Dzisiaj są pstrokate, pełne reklam, po prostu - inne. Nasz dom miał dwa mieszkania i strych. My zajmowaliśmy trzy pokoje z kuchnią. Jeden pokój z kuchnią zajmowali lokatorzy. Mieszkania łączyła tylko wspólna sień. Rodzice przed wojną wynajmowali ten pokój przeważnie Żydom. W naszym domu znajdowała się również kuźnia. Ojciec był kowalem, wykonywał swoją pracę w dwóch stylach - tradycyjnym i artystycznym. Dodatkowo, od swojego ojca, nauczył się ciesielki. Kowalstwem zajmował się zimą, a ciesielstwem latem. Podbijał końskie podkowy, robił balustrady. Miał nawet swoich czeladników. W całej okolicy był bardzo cenionym fachowcem. Za domem rozciągał się olbrzymi ogród i zabudowania gospodarcze - mieliśmy oczywiście, jak każdy w okolicy, swoje bydło, świnie, kury. Jeszcze dalej, idąc w kierunku rzeki Sierotki, ojciec zasadził imponujący wiśniowy sad. Wiosną wyglądał jak scena z Królowej Śniegu. Morze białych, pachnących kwiatów. Mieliśmy też orzech włoski. Nasza ziemia ciągnęła się aż do Sierotki. Tuż nad wodą tata posadził nadrzeczne sokory, czyli wielkie, czarne topole. Ich głęboko spękana kora czerniła się na tle zielonkawo--niebieskiej rzeki. To jeden z widoków z dzieciństwa, które zapamiętałam na zawsze. (...) Sowieci, Niemcy i Żydzi Początek wojny to dla Piasków czas zmieniających się okupacji. Najpierw niemieckie samoloty zbombardowały nasze miasteczko. To było coś okropnego! Krzyki rannych na ulicach, ludzie uciekający w panice do schronów. Huk spadających na ziemię bomb, la-tające w powietrzu kawałki cegieł, deski, fragmenty dachów. Istne piekło. A w jego samym środku - my. Ludność cywilna. Kto mógł, uciekał w okoliczne lasy albo na wieś. My też uciekliśmy, choć nie wszyscy. W domu nie było już bowiem trzech moich braci. Poszli na front. Dwóch służyło w żandarmerii wojskowej, a trzeci trafił do saperów. Wojna zastała go we Lwowie, gdzie studiował na Politechnice. Dwudziestego września Niemcy wycofali się z Piasków i zrobili miejsce wkraczającej Armii Czerwonej. Bolszewicy dołożyli swoją cegiełkę do wszechobecnego spustoszenia. Zaczęły się okrutne sowieckie rządy, które mimo że trwały krótko, dały się nam porządnie we znaki. Gdy wkroczyła Armia Czerwona - z ukrycia wyszli miejscowi komuniści, a wśród nich wielu Żydów. Zbudowali dla Sowietów bramę triumfalną przybraną polnymi kwiatami. Wiwatowali na ich widok, wyrzucając w górę czapki. O tym, że wśród miejscowej ludności było wielu komunizujących Żydów, wiedzieliśmy od dawna. Żydzi - tak jak Polacy - byli bardzo rozpolitykowani. W dwudziestoleciu międzywojennym działały u nas również komórki Bundu, czyli antysyjonistycznej partii żydowskiej o lewicowych korzeniach. A także Betar. Byli to z kolei żydowscy prawicowcy. Betarowcy i Bundowcy się nie znosili. Do-chodziło między nimi do kłótni i bójek. Wkrótce nastąpiła kolejna zmiana. Hitler i Stalin ustalili ostateczny przebieg granicy wpływów niemieckich i sowieckich. Lubelszczyzna, która pierwotnie miała przypaść Sowietom - zna-lazła się w rękach Niemców. Tym razem Armia Czerwona musiała ustąpić miejsca Wehrmachtowi. Dla komunistów było to wielkim ciosem. Nie sądzili, że okupacja sowiecka potrwa zaledwie dwa tygodnie! Wiedzieli, co im grozi, jeżeli zostaną na miejscu, więc razem z Sowietami wycofali się za Bug. Niemcy z miejsca zaprowadzili swoje porządki. Uważali, że nad ludnością podbitej Polski najlepiej zapanują przy po-mocy bata. Posypały się nakazy i zakazy. Wraz z nastaniem okupacji Niemcy wydali rozporządzenie mówiące, że wszyscy Polacy walczący wcześniej na froncie i posiadający broń mają ją zdać na posterunku granatowej policji. Jak się można domyślać, nasza młodzież, która wróciła z wojny, wcale się do tego nie kwapiła. Spora część broni została zakopana. Zajęli się tym między innymi moi bracia. Dwaj z nich wrócili szczęśliwie z frontu. Trzeci niestety poległ. Broń czyścili, zabezpieczali przed wilgocią i rdzą, a następnie pakowali w specjalne skrzynie. Wszystko to działo się u nas na strychu! Rodzice nic o tym nie wiedzieli. Na nasz ogród w czasie bombardowania spadło kilka bomb. Zrobiły się olbrzymie leje. Tam właśnie moi bracia zakopali broń. Pan Drylski, nasz były nauczyciel wychowania fizycznego, po-stanowił działać. Już na początku okupacji skrzyknął miejscową młodzież i stworzył "Baony Zemsty". Pierwszą organizację pod-ziemną. Oczywiście do działania zaangażował moich starszych braci. A oni wciągnęli mnie. Zostałam zaprzysiężona w sierpniu 1940 roku. Wybrałam sobie pseudonim "Wiochna". Moim pierwszym zadaniem była opieka nad grobami poległych żołnierzy na cmentarzu. Razem z koleżanką, Stasią Wrońską, sadziłyśmy na nich kwiaty, czyściłyśmy je, wyrywałyśmy chwasty. Moi bracia stworzyli natomiast podziemną drukarnię. Oczywiście u nas na strychu. Na Boże Narodzenie roznosiliśmy paczki świąteczne rodzi-nom, które straciły ojców w trakcie kampanii wrześniowej. Kolportowaliśmy podziemną prasę. Podobnie jak wielu innych przedstawicieli mojego pokolenia uważałam, że nie mogę siedzieć z założonymi rękami. Działanie w konspiracji było moim obowiązkiem. Od samego początku pomagaliśmy również naszym żydowskim sąsiadom. Niemcy stosowali wobec nich bezwzględny terror. Szykany, grabieże. Doszło do tego, że Żydzi nie mogli wyjść na ulicę, żeby ich okrutnie nie poniżono. Niemcy ich bili, kopali, deptali. Obcinali im nożyczkami pejsy. Ciągnęli za brody, kazali pić wodę z kałuży i szczekać jak pies. Kazali też tańczyć na ulicach. Wszystko to - w akompaniamencie dzikiego rechotu oprawców. Traktowali ich najpodlej na świecie. Byłam świadkiem takich scen i robiły one na mnie wstrząsające wrażenie. Jak można tak postępować z ludźmi?! Żydzi zostali naznaczeni - kazano im nosić opaski z gwiazdą Dawida. Nie mogli korzystać ze środków komunikacji publicznej ani wchodzić do publicznych lokali. Mieli zakaz przemieszczania się większością ulic, łącznie z główną - Lubelską. Byli wykorzystywani do najcięższych fizycznych prac. Oczywiście nie płacono im za nią. Niemcy rabowali ich majątki, zabierali im sklepy, zapasy, pieniądze. Chcieli sprawić, żeby Żydom odechciało się wszystkiego. Nawet żyć. Niemieckie władze okupacyjne zakazały Żydom handlu, a potem w ogóle opuszczania Piasków. Moi bracia ich wyręczali. Jeździli na prowincję z towarem, zawierali transakcje. Po powrocie się rozliczali. Trzeba było sobie jakoś pomagać. Polacy i Żydzi mieli przecież wspólnego wroga. Powinni trzymać się razem. W grudniu 1940 roku w nasze okolice zaczęto zsyłać Żydów z Rzeszy. Niemcy chcieli się ich bowiem pozbyć ze swojej ojczyzny, umieścić gdzieś na wschodzie. Tak aby zniknęli im z oczu. Okupowana Polska wydawała się idealna do tego celu. Wkrótce Gestapo zaczęło pukać do drzwi niemieckich obywateli pochodzenia żydowskiego. Wyrzucać ich z mieszkań i pakować w pociągi, które wyruszyły na wschód. I w ten sposób w naszym życiu pojawiła się rodzina Lewinów."