Reklama

Tajemnicza śmierć trzech osób pod Lodową Przełęczą

"Co stało się pod Lodową Przełęczą?", "Tajemnicza śmierć trzech osób!", "Dwie noce przy zwłokach" – takimi nagłówkami wita zakopiańskich turystów sierpniowy poranek 1933 roku.

Kilka dni wcześniej w góry wyrusza prokurator Hoffman z dwunastoletnim synem i żoną - byłą gwiazdą warszawskich kabaretów, budzącą pożądanie i zazdrość przepiękną Mirą. Do Zakopanego wraca tylko ona, a na Lodowej Przełęczy ratownicy znajdują ciała jej męża, pasierba i młodego mężczyzny. Opinia publiczna nie ma wątpliwości - Hoffmanowa jest winna. Ona sama jest w szoku, niczego nie pamięta, nie potrafi się bronić.

Jaką straszną tajemnicę kryją góry, a jaką sama Mira? Co się stało podczas wyprawy? Dlaczego Hoffmanowa nie zeszła po pomoc i spędziła przy zwłokach dwie noce?

Przedwojenne Zakopane, tajemnica z przeszłości i historia wstrząsająca bardziej niż słynna sprawa Gorgonowej.

Powieść inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.

Reklama

Wraz z wydawnictwem "Znak" przygotowaliśmy trzy egzemplarze książki "Sprawa Hoffmanowej". Aby zdobyć jeden z nich wystarczy odpowiedzieć na pytanie konkursowe. Wcześniej polecamy lekturę fragmentu książki.

FRAGMENT:

"- Nie dam rady, Miro. - Dzieciak poskarżył się macosze.

- Nie uda nam się, zginiemy tutaj.

- Co ty mówisz, Władek?! Nic nam nie będzie. Tamci przeszli, to i my przejdziemy. Musisz być dzielny. Jeszcze trochę.

- Nie chcę być dzielny. Nie chcę być tutaj! Chcę do mamy.

Wzięła go za rękę. Trzymała mocno. Ostatnie metry wspinaczki pokonali razem.

Gdy wyczołgali się z pionowej skalnej rynny na przełęcz, ich oczom ukazało się wypłaszczenie z wyraźnym śladem szlaku prowadzącym w dół. Wrota Lodowej Przełęczy z jednej strony zamykała pionowa ściana, z drugiej łagodny upłaz - spośród kamieni i traw wyrastały drobne białe kwiatki, teraz przyciśnięte wichurą do ziemi. Przy dobrej pogodzie widoki stąd musiały zapierać dech w piersi, lecz teraz dech zapierał tylko wiatr, a góry zazdrośnie strzegły swego piękna.

Mira Hoffmanowa słaniała się na nogach, lecz o odpoczynku nie mogło być mowy. Od północy uderzał w nich huragan, a wraz z nim przyszedł grad, który siekł na oślep lodowymi, ostrymi jak szkło okruchami.

- Na dół, musimy zejść natychmiast na dół! - ryczał Higersberger w stronę pokładających się ze zmęczenia towarzyszy. - Jeśli zostaniemy na przełęczy, ten wiatr nas pozabija! Musimy uciekać, na dół!

- Musimy odpocząć! - błagała półprzytomna Mira Hoffmanowa. - Panie Janku, Władek nie daje już rady.

Taternik był nieprzejednany:

- Na dół! - Pociągnął ją za rękę.

Półżywi powlekli się za nim. Wiatr szarpał ich ubrania,przygniatał ciała do ziemi. Higersberger chwycił chłopca wpół, żeby go nie zwiało ze ścieżki. Prokurator i Chojnacki czołgali się po ziemi.

Za sobą zostawiali przepaść żlebu, którą jakimś cudem pokonali, przed nimi roztaczała się wielka mglista przestrzeń przywalona pokrywą stalowych chmur. Ścieżka zakręcała przy zboczu i niknęła w zamieci.

Brnąc po omacku, zeszli kilkanaście metrów, a jednak, wbrew oczekiwaniom, wiatr wcale nie osłabł. Hoffmanowa co chwilę przystawała, by przytrzymać się ściany.

Nagle prokurator stanął w miejscu.

- Dalej nie idę - powiedział. - Władek też nie da rady."

INTERIA.PL

Reklama

Reklama

Reklama

Strona główna INTERIA.PL

Polecamy