Zmasowana akcja trwała trzy miesiące. Niektórzy badacze przyjmują, że zakończyła się na przełomie września i października 1947 roku, ale mniej systematyczne wywózki ciągnęły się jeszcze przez wiele lat. W sumie wywieziono około 140-150 tysięcy osób. W wielu wsiach w Bieszczadach, Beskidzie Niskim, na Lubelszczyźnie i Chełmszczyźnie zapadła cisza. Wysiedleni zamieszkali kilkaset kilometrów dalej, w okolicach Olsztyna, Morąga, Giżycka, Węgorzewa, w Zielonogórskiem, na Dolnym Śląsku i Pomorzu Zachodnim. Odtąd towarzyszył im strach, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Dla naszych czytelników wraz z wydawnictwem Czarne przygotowaliśmy konkurs. Aby móc zdobyć jedną z książek wystarczy zmierzyć się z niżej przedstawionym pytaniem. Wcześniej tradycyjnie polecamy lekturę fragmentu książki. FRAGMENT KSIĄŻKI: "Wysiedleniami kierował generał Stefan Mossor, legionista marszałka Józefa Piłsudskiego, kształcony na zachodnich uczelniach wojskowych oficer II Rzeczypospolitej, kombatant bitwy nad Bzurą we wrześniu 1939 roku (dowodził jednostką kawalerii), a potem więzień oflagu. Wrócił z Zachodu do Polski, został zastępcą szefa sztabu generalnego. Nie lubił pracy sztabowej, nad ślęczenie przy mapach przedkładał front. Był - w opinii innych wojskowych - despotyczny, apodyktyczny. Doświadczony, choć mało utalentowany żołnierz, ale żołdak z natury, bezwzględny i uparty. "Jeśli chodzi o Ukraińców - powiedział o nim marszałek Marian Spychalski, wówczas tylko generał, ale też faktyczny dowódca Wojska Polskiego, aresztowany w 1951 roku w ramach stalinowskich czystek i oskarżony o spisek - to każdy przedwojenny wojskowy należycie przeprowadzi tę akcję, bo i przed wojną nie lubiano Ukraińców". Żołnierzy biorących udział w akcji "Wisła" zagrzewano odezwami: "Spotkał was zaszczyt niezmierny, że idziemy walczyć o prawa ludu. Matki i dzieci płaczące wzywają o pomoc swych synów w wojsku. Zew narodu jest dla nas święty". Na wszelki wypadek informowano, że "bandyta nie różni się na ogół niczym od każdego spotkanego człowieka". "Biuletyn Polowy Jednostki Wojskowej Wisła" pisał w trakcie wysiedleń (czerwiec 1947): Do ostatecznego wytępienia hitlerowskiej zarazy przystąpili spadkobiercy bohaterów spod Lenino, Warszawy, Kołobrzegu i Berlina [...]. Dumą i radością pałają nasze serca, że pozwolono nam pomścić śmierć naszych kolegów, w bestialski sposób skrytobójczo pomordowanych i zbezczeszczonych. W ostatecznej rozprawie pozwolono nam wykonać testament krwi, poległego od zdradzieckich kul upowskich, wodza i przyjaciela, jakim był Generał Karol Świerczewski. W lufach naszych karabinów przyniesiemy długo oczekiwany spokój, ład i ochronę dla polskiej ludności, umęczonej i sterroryzowanej przez krwawych upiorów faszystowskiej "Samostijnej Ukrainy". Już pierwszego dnia akcji, 28 kwietnia 1947 roku, samoloty zrzucały ulotki "Do obałamuconych członków band UPA": Ludność ukraińska po przesiedleniu - wolna od grabieży i mordów, wolna od waszego terroru, błogosławi Rząd za to, że wybawił ją od ustawicznego strachu przed wami. [...] Dziś jesteście głodni i obdarci. Wskutek ciągłego pościgu żyjecie jak dzikie zwierzęta, w brudzie, o chłodzie. Gryzą was wszy. Nie możecie spocząć ani się umyć, bo nawet mydła nie macie [...]. Kto się zgłosi dobrowolnie z bronią w ręku, ten będzie żył. Ostatnie zapewnienie było na wyrost. Polskich mieszkańców wysiedlanych terenów uspokajano plakatami, że wywózce podlegają tylko Ukraińcy: W ostatnich tygodniach Rząd Rzeczpospolitej przedsięwziął odpowiednie kroki celem uwolnienia miejscowej ludności z pod [!] terroru band faszystowskich UPA [...]. Akcja ta została wykorzystana przez nieodpowiedzialne elementy wrogie Państwu i Demokracji, dla wywołania niepokoju wśród społeczeństwa i dezorganizacji życia spokojnej ludności. Elementy te rozpowszechniają nieprawdziwe wiadomości o zupełnym wysiedleniu całej ludności z terenów objętych akcją. Bezpodstawność rozsiewanych plotek i cel polityczny wrogów Państwa Polskiego jest jasny: wywołać zamieszania w życiu gospodarczym i utrudnianie odbudowy zniszczonego kraju. Plotki te muszą spotkać się ze zdecydowaną odprawą ze strony trzeźwo myślącego społeczeństwa. Spokojna ludność miejscowa musi zrozumieć, że w interesie Państwa Polskiego leży jak najrychlejsze zapewnienie na tych terenach spokojnych warunków życia i pracy. Nikt z ludności polskiej tych powiatów nie będzie przesiedlony [to zdanie napisano wielkim, czarnym jak węgiel drukiem]. Wzywam wszystkich obywateli, w ich własnym interesie, do zdecydowanego przeciwstawiania się rozpowszechnianym plotkom, zachowania zupełnego spokoju i pozostania przy swoich warsztatach pracy oraz dalszego prowadzenia wiosennych prac na roli. Szerzycieli zamętu, rozsiewających kłamliwe i fałszywe wiadomości, należy oddawać w ręce Władz Bezpieczeństwa. Odezwę podpisał pełniący obowiązki wojewody rzeszowskiego Jan Mirek. * Większość historyków uważa, że akcję "Wisła" zarządzili polscy komuniści w ścisłym porozumieniu z Moskwą. Pojawia się jednak również teza, że na taki pomysł wpadł sam Ławrientij Beria. A może wysiedlenia wymyślił Nikita Chruszczow, komunistyczny wielkorządca sowieckiej Ukrainy, bo bał się, że upowskie sotnie z Polski pójdą za Bug i znów rozgorzeje powstanie. Akcja trwała trzy miesiące; niektórzy badacze przyjmują za datę końcową przełom września i października 1947 roku, kiedy po śmierci krajowego prowidnyka Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) Jarosława Starucha "Stiaha" komendant UPA w Polsce, pułkownik Myrosław Onyszkiewicz "Orest", rozformował pozostałe w lasach resztki oddziałów i zwolnił żołnierzy z przysięgi. Mniej systematyczne wywózki ciągnęły się jednak przez następne lata. Jeszcze w styczniu 1950 roku wysiedlono kilkadziesiąt rodzin łemkowskich z powiatu nowotarskiego, przypinając ostatniej deportacji również etykietę akcji "Wisła". Łącznie wywieziono sto czterdzieści, a może nawet sto pięćdziesiąt tysięcy osób. Podczas akcji "Wisła" aresztowano i zabito prawie całe kierownictwo OUN i UPA "Zakerzońskiego Kraju" (nazwa od linii Curzona), jeśli nie w Polsce, to na sowieckiej Ukrainie lub w Czechosłowacji. Na schwytanych partyzantów albo wspierających ich chłopów (ale też na kobiety i nastolatków) podejrzanych o wspieranie UPA wydano blisko dwieście wyroków śmierci. Wiele procesów odbywało się w trybie doraźnym; takie trybunały powołano na wniosek Biura Politycznego PPR już na początku maja 1947 roku. Pretekstem był domniemany atak nieznanego oddziału UPA (w rzeczywistości była to prowokacja bezpieki) na konwój deportowanej ludności i zabicie kilku żołnierzy polskiej ochrony. Procesy - klasyczne stalinowskie pokazówki - nie respektowały podstawowych zasad praworządności. Werdykty sądów, z nazwiskami skazanych na śmierć i informacją o wykonaniu wyroku, rozwieszano w formie publicznych obwieszczeń. I tak w połowie maja 1947 roku, zgodnie z wyrokiem sądu doraźnego grupy operacyjnej "Wisła", który zebrał się w Sanoku (przewodniczący: porucznik Ludwik Kiełtyka, ławnicy: plutonowy Stanisław Klich i kapral Stanisław Stachor), zamordowano dwudziestodwuletnią Rozalkę Mińko, "Ukrainkę, rolniczkę, cztery klasy szkoły powszechnej, w Wojsku Polskim nie służącą, pannę, bez majątku, rzekomo nie karaną". Trzech żołdaków, ledwie piśmiennych, bez prawniczego wykształcenia, ale z dobrą ideologiczną motywacją, dopuściło się - nawet wedle ówczesnych kryteriów - zbrodni sądowej. Orzekli, że Rozalka jest winna, gdyż "od sierpnia 1945 roku do 27 kwietnia 1947 roku w Stańkowej [w rzeczywistości w Stankowie, ale wyrok śmierci nie musiał być drobiazgowo dokładny] usiłowała oderwać południowo‑wschodnią część obszaru Państwa Polskiego, będąc członkiem bandy UPA pod pseudonimem »Malina«, pełniąc w niej funkcję łączniczki". Wina dziewuchy polegała na tym, że: z polecenia "Skakuna" [do dzisiaj nie wiadomo, jak się nazywał ten partyzant ani czy w ogóle taki ktoś był] przenosiła tajną korespondencję UPA, zwiniętą w ruloniki. Została też pouczona, że na wypadek zetknięcia z organami bezpieczeństwa względnie Wojska Polskiego korespondencję ma odrzucić daleko od siebie. Od maja 1946 roku zbierała zioła, z których wyrabiała lekarstwa dla chorych i rannych członków UPA. Oskarżona przyznała się w toku rozprawy do zarzucanych jej czynów. Przy wymiarze kary wziął Sąd pod uwagę jako okoliczności obciążające nienawiść, jaką żywiła oskarżona do Narodu i Państwa Polskiego, oraz aktywne występowanie z ramienia bandy UPA, nie dopatrując się żadnych okoliczności łagodzących. Rozalkę zabito szóstego dnia po procesie - za to, że pielęgnowała chorych. Rozkaz wykonania wyroku wydał ówczesny wiceminister bezpieczeństwa publicznego generał Grzegorz Korczyński, za hitlerowskiej okupacji odpowiedzialny za mord na setce Żydów we wsi Ludmiłówka na Lubelszczyźnie. Skazany w stalinowskich rozprawach na dożywocie za "chwiejność ideologiczną" oraz "mordy na ludności polskiej i żydowskiej", w 1968 roku gorący stronnik Mieczysława Moczara, a w 1970 - dowodzący wojskiem masakrującym strajkujących robotników na Wybrzeżu. Po Grudniu ’70 poszedł w dyplomatyczną odstawkę. Podobno zaraził się amebą, gdy był ambasadorem PRL w Algierii, choć mówiono również o samobójstwie lub zabójstwie. * Nikt nie pytał o lojalność Ukraińców wobec Polski Ludowej. Każdy był wrogiem. Wywożono więc członków PPR, funkcjonariuszy milicji i Urzędu Bezpieczeństwa, byłych żołnierzy Armii Czerwonej i Wojska Polskiego, partyzantów Armii Ludowej, a wśród nich - tak, tak - kombatantów walk z UPA. Instrukcja Państwowej Komisji Bezpieczeństwa z sierpnia 1947 roku nakazywała dowódcom wojskowych okręgów krakowskiego i lubelskiego wywozić wszystkich "bez względu na stopień lojalności i przynależność partyjną". W obozie koncentracyjnym w Jaworznie osadzono na przykład robotników pracujących wcześniej przy szybach naftowych w Ropience i Paszowej; sabotażu z ich strony, nigdy zresztą niepodjętego, osobiście obawiał się minister obrony narodowej marszałek Michał "Rola" Żymierski. W sierpniu 1949 roku dekretem rządowym pozbawiono Ukraińców prawa własności do pozostawionych pól, łąk, lasów oraz budynków w odebranych im gospodarstwach. Mienie społecznych organizacji ukraińskich oraz Cerkwi greckokatolickiej przeszło na własność Skarbu Państwa. Wszystkie odkryte próby powrotu na ojcowiznę kończyły się więzieniem lub zesłaniem do koncentraka w Jaworznie. A ludzie przemykali się do siebie najczęściej z zupełnie niepolitycznych powodów - chcieli zebrać zboże i ziemniaki wysadzone przed deportacją. Władza informowała: Swoboda ruchu osadników z akcji "Wisła" ma być ograniczona. W szczególności niedopuszczalne jest opuszczanie Ziem Odzyskanych i powrót na dawne tereny. Dopilnowanie powyższego jednak należy pozostawić właściwym władzom bezpieczeństwa publicznego. Do nich też muszą być składane wszelkiego rodzaju podania w powyższych sprawach. [...] Ponadto Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego ma być informowany o każdej sprawie, w jakiej osiedleniec z akcji "W" zwraca się do władz administracji ogólnej. Kontakt z powiatowym UBP w sprawach osiedleńców z akcji "W" ma być stały i utrzymany możliwie osobiście. I dalej: Zasadniczym celem przesiedlenia osadników "W" jest ich asymilacja w nowym środowisku polskim, dołożyć należy wszelkich wysiłków, aby ten cel był osiągnięty. Nie używać w stosunku do tych osadników określenia "Ukrainiec". W przypadku przedostania się z osadnikami na Ziemie Odzyskane elementu inteligenckiego należy taki bezwzględnie umieszczać osobno i z dala od gromad, gdzie zamieszkują osadnicy z akcji "Wisła". * Zaplanowano więc i postanowiono wykonać zbrodnię: od wysiedlenia ludności i wybicia nielicznej intelektualnej oraz duchowej ukraińskiej elity po całkowite wynarodowienie. Na dodatek miało być o tej zbrodni cicho po wsze czasy. Wysiedlenie ludności ukraińskiej - pisał w książce Akcja "Wisła" 1947 Eugeniusz Misiło, pierwszy polski historyk, który pokusił się o zebranie w jednym tomie dokumentów z epoki, zarówno polskich władz cywilnych oraz wojskowych, jak i ukraińskiego podziemia - pociągnęło za sobą ogromne straty materialne. Całkowitemu wyludnieniu uległo kilkaset wsi, które zaledwie w nielicznych wypadkach zostały zasiedlone ponownie w podobnym stopniu przez polskich osadników. Decyzją Ministerstwa Rolnictwa na terenie województwa rzeszowskiego postanowiono przeznaczyć pod zalesienie ponad pięćdziesiąt tysięcy hektarów gruntów uprawnych na terenach poukraińskich z uwagi na brak możliwości ich zagospodarowania. Nigdy nie obliczono strat poniesionych przez gospodarkę narodową wskutek obracania gruntów uprawnych w odłogi i lasy, ponownego zasiedlenia tych ziem, kosztów pomocy państwa dla ludności ukraińskiej na odbudowę zdewastowanych gospodarstw na ziemiach zachodnich i północnych. Były również straty niewymierne: śmierć, cierpienia fizyczne i moralne tysięcy ludzi przemocą wypędzonych z własnych domów na całe życie. Utrwalony wskutek rozmyślnej polityki propagandowej, fałszywy, ciążący na kolejnych pokoleniach obraz społeczności ukraińskiej. Zniszczenie bezpowrotne bogatej, w wielu wypadkach unikalnej kultury materialnej i duchowej. W Bieszczadach, w Beskidzie Niskim, na ogromnych połaciach Lubelszczyzny i Chełmszczyzny niemo wrzeszczała ludzka krzywda. Pod Olsztynem i Morągiem, w okolicach Giżycka i Węgorzewa, w Zielonogórskiem, na Dolnym Śląsku i Pomorzu Zachodnim zamieszkał strach, dziedziczony z pokolenia na pokolenie. Za to po całej Polsce rozpełzły się mity o krwawych ukraińskich rezunach, o stających przeciwko nim dzielnych żołnierzach, którzy złapali Ukraińców za pysk, i o bohaterskiej akcji, dzięki której zapanował spokój, a z Bieszczad i Beskidów znikła zbrodnia. Operacja "Wisła" (ktoś mi kiedyś powiedział, pewnie w Beskidzie Niskim, że już sama nazwa przesiedleń miała w sobie perwersję) to, niestety, nie był nawet finał ukraińskich krzywd. Ale też nie początek."