"Transformersi" to arcyciekawa opowieść o początkach polskiej reklamy telewizyjnej, o ludziach, którzy kładli podwaliny pod raczkujący biznes, o fortunach, które powstawały nieomal z dnia na dzień. Ale to także podróż do czasów, kiedy "z pewną taką nieśmiałością" przyglądaliśmy się kolorowemu Zachodowi, gdy "Mariola okocim spojrzeniu" przechadzała się w marmurkowych jeansach, a zawody w kapsle wygrywało się z głośnym okrzykiem "no to Frugo!". Wraz z Wydawnictwem Znak przygotowaliśmy trzy egzemplarze książki. Aby zdobyć jeden z nich wystarczy odpowiedzieć na pytanie konkursowe.Wcześniej polecamy lekturę fragmentu książki. Fragment: Fragmenty książki Agaty Jakóbczak Transformersi. Superbohaterowie polskiej reklamy 80. - 90. "Był początek lat dziewięćdziesiątych. Do Polski skradał się kapitalizm, czuło się nową energię. Przedsiębiorczość już nie stanowiła przestępstwa przeciwko ustrojowi, jak w latach PRL-u. (...) Mogłoby się wydawać, że ktoś przekręcił gałkę czarno-białego telewizora... i stał się kolor. Na ulice wkroczyli pierwsi handlarze nowej ery, którzy rozkładali na łóżkach polowych zagraniczne mydło i powidło. Ulice zakwitły mnogością krzykliwych tablic, zachwalających nowe firmy i ich towary. Zmiana była jaskrawa. Precz z szarością! (...) Nie było źle. Zresztą życie toczyło się wtedy swobodnie. Filmy, jazz, nocne imprezy, koncerty w Hybrydach. Wieczory i noce z przyjaciółmi, wypełnione dźwiękami, filmami odtwarzanymi z pożyczanych kaset, alkoholem, dymem papierosów, tańcem, rozmowami o nowej, rodzącej się rzeczywistości, o planach, perspektywach, o których jeszcze chwilę temu nikt nie śmiał marzyć. Wreszcie otworzył się dla nas świat, zaczęliśmy wyjeżdżać, zachłannie szukając nowych wrażeń, smaków i doznań. Tłoczyliśmy się w kolejkach po bilety na przeglądy filmowe, do teatru, na koncerty. Dokonywaliśmy cudów kreatywności, żeby się dostać do Sali Kongresowej na Jazz Jamboree - robiliśmy nawet zakłady, komu uda się w sposób najbardziej pomysłowy wejść na koncert, bo o biletach nie było co marzyć, rozchodziły się natychmiast. Słuchaliśmy De Mono, Kory i Maanamu, Kombi, Dżemu, startującego Varius Manx. To była nasza muzyka. Wciskaliśmy się na koncerty Republiki w studenckim klubie Remont, staliśmy pod sceną, chłonąc każde słowo Białej flagi Grzegorza Ciechowskiego. (...) Moja przygoda z reklamą zaczęła się wtedy, gdy w niepamięć odeszła już era Prusakolepu i reklam perfum Currara, kręconych przez realizatorów z telewizji publicznej. Ich miejsce zajęły studia filmowe specjalizujące się w produkcji spotów reklamowych. Znani reżyserzy świetnie się bawili, realizując w ITI niekończące się reklamy Baltony, a w naszych biurowych pokojach codziennie powstawały nowe odcinki reklamowego serialu loterii Teletombola. Hasło "Ociec, prać?" miało się dopiero zagnieździć w masowej pamięci, a mydełko Fa obiecywało po latach szarości odrobinę luksusu. Takie to były początki. (..) Duszą każdego dużego pokoju był telewizor. W stojaku pod nim mieścił się przeważnie barek, którego zawartość trochę pomagała ubarwić rzeczywistość. Telewizory też już niektórzy mieli kolorowe - radzieckie Rubiny, wystane w kolejkach lub kupione za dewizy w pewexie. Transmisję kolorowego programu telewizyjnego rozpoczęto w Polsce 6 grudnia 1971 roku od pokazania obrad VI Zjazdu PZPR. Potem pasjonowano się już bardziej przystępnymi programami. pierwszymi serialami z zagranicy, w których odkrywano przed olśnionymi widzami świat występków i romansów przeżywanych w otoczeniu szybkich samochodów i w zbytkownych rezydencjach. Ulice pustoszały, gdy na jednym z dwóch telewizyjnych kanałów emitowano Powrót do Edenu czy Ptaki ciernistych krzewów. Przejmowano się losami brazylijskiej niewolnicy Isaury i okrutnego Leôncia. Ludzie chłonęli życie bohaterów, podglądali ich świat, tak niedostępny, tak barwny, przypominający dzisiejszą "rzeczywistość" kreowaną przez internetowych influencerów. Prasa co prawda wyśmiewała kiczowate love story, ale ludzie mieli krytykę za nic. Wizyta głównych aktorów w Polsce spowodowała narodową histerię. Panie czesały się "na Isaurę", a dziewczynkom nadawano imię jasnoskórej niewolnicy (na szczęście nikt nie odważył się nazwać chłopca "Leôncio"...). Emocjonowano się zmaganiami zawodników teleturnieju Wielka gra prowadzonego przez Stanisławę Ryster. Kultowa Sonda przybliżała najnowsze odkrycia, a Ada Słodowy z programu Zrób to sam był prekursorem dzisiejszych poradników DIY. Dziennik Telewizyjny wypluwał partyjną propagandę sukcesu. W poniedziałki emitowano znakomity Teatr Sensacji "Kobra", a do starego kina zapraszał Stanisław Janicki, nieprzerwanie od 1967 roku. Dzieci z utęsknieniem czekały na Tik-Tak, Piątek z Pankracym i audycję 5-10-15, w której w roli prowadzących debiutowali Piotr Kraśko, Małgorzata Halber, Justyna Pochanke czy Krzysztof Ibisz. Michał Sumiński, nobliwy pan z obfitym wąsem gajowego, opowiadał o zwierzętach w popołudniowym programie Zwierzyniec. (...)"