Zbiór rozmów z ludźmi, którzy tworzą naszą służbę zdrowia i opowiadają nam o niej ze swojej perspektywy. Ta publikacja pomoże nam zrozumieć, jak wygląda codzienność z tej drugiej strony - nawał pracy, brak możliwości stosowania najnowszych osiągnięć medycyny, absurdy systemu. "Pacjenci nas obrażają, krzyczą, że płacą składki i nas utrzymują. Nie zapomnę dyżuru na SOR, kiedy pacjenci w poczekalni chcieli mnie zlinczować, bo oni czekali, a ja musiałam pójść na blok operacyjny do urazu. Pacjent przyjechał z innego szpitala, jedno, jedyne oko, a chorzy z zapaleniem spojówek mieli do mnie pretensję, że poszłam zorganizować operatora dla tego najbardziej potrzebującego z nich". Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin- dziennikarka, współpracowała z Gazetą Wyborczą, Dziennikiem Polska Europa Świat, tygodnikiem Newsweek, a obecnie pracuje w tygodniku Wprost. Autorka tekstów i książek o tematyce społecznej. Wraz z wydawnictwem Burda przygotowaliśmy trzy egzemplarze książki. Aby zdobyć jeden z nich wystarczy odpowiedzieć na pytanie konkursowe. Wcześniej polecamy fragment książki. FRAGMENT: Lekarz rodzinny/pediatra (dyrektor przychodni) "To źle, że pacjenci zgłaszają się do lekarza, kiedy tego potrzebują? - Gdyby zgłaszali się tylko wtedy, kiedy rzeczywiście się coś dzieje, wtedy można by było mieć pod opieką taki rejon. Problemem lekarzy są natomiast pacjenci, którzy przychodzą dwa, trzy razy w tygodniu pod byle pretekstem. W pediatrii widać sezonowość zachorowań: w wakacje mamy po piętnaścioro, może dwadzieścioro dzieci dziennie, natomiast w sezonie dochodzi nawet do czterdzieściorga. U dorosłych nie ma żadnej sezonowości. Ludzie przychodzą, bo coś im się przypomniało, bo zaraz będzie weekend, więc do poniedziałku nikt mnie nie zbada i tak dalej. Tata jednego z moich pacjentów żalił mi się, że on sam nie może się dostać do lekarza ogólnego. "Ale wcale się nie dziwię, panie doktorze - powiedział mi. - Mój ojciec poszedł na targ i przypomniało mu się, że akurat tego dnia w przychodni do południa przyjmuje jego lekarka, to sobie wstąpi". I stąd się biorą kolejki? - Tak. Z tego, że ludzie wstępują sobie do lekarza na wszelki wypadek. Dlatego, moim zdaniem, problem rozwiązałaby częściowa odpłatność za wizyty. Nawet symboliczna, niech to będzie pięć złotych, byłby to jakiś powód do zastanowienia się, czy naprawdę potrzebuję lekarza. Często zdarza się tak, że po pierwszej wizycie rodzice przychodzą na kolejną już następnego dnia, potem znowu i znowu, bo dziecko cały czas jeszcze gorączkuje. A przecież mówiłem, że w tej chorobie gorączka może się utrzymywać przez kilka dni. Powinno być jasne, że jeżeli lekarz zbadał i przepisał leczenie, a nie doszło do wystąpienia nowych objawów, to trzeba zaczekać, a nie latać codziennie do przychodni. Podobnie jest z niektórymi starszymi osobami. Dostali tabletki na nadciśnienie, nie poprawiło się w ciągu dwóch dni, bo to nie działa tak szybko, więc pacjenci przychodzą znowu. A osoby pracujące nie mają szans dostać się do lekarza, bo starsi blokują wszystkie miejsca. Ja już poważnie rozważałem wyznaczenie jednego lekarza do przyjmowania osób pracujących, do 65. roku życia, a zwłaszcza tych młodych, do pięćdziesiątki, ale to jest niezgodne z prawem."