Abraham i Mojżesz przybywają do Kostaryki w 1931 roku z kolumbijskiego więzienia, do którego trafili za nielegalne przekroczenie granicy. Przed głodem uratuje ich rosyjski samowar, jedyny wartościowy przedmiot przywieziony z Polski. Rok wcześniej na statku Orinoco do Kostaryki przypływa czterech dwudziestolatków z Kałuszyna: Mendel, Josek, Jacobo i Judko. W Ameryce Centralnej zakładają fabrykę swetrów, ale szybko przerzucają się na kostiumy kąpielowe, bo nie przewidzieli, że w Ameryce będzie gorąco. W latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku w Kostaryce osiedla się ponad pół tysiąca polskich Żydów. Obecnie wspólnota ta liczy dwa i pół tysiąca osób. Polaco to dla Kostarykańczyków wciąż Żyd lub handlarz, bo większość imigrantów trudniła się handlem obwoźnym. * Zachęcamy do wzięcia udziału w konkursie, w którym do wygrania są trzy egzemplarze książki pt. "Polacos. Chajka płynie do Kostaryki". Szczegóły konkursu znajdują się poniżej, najpierw polecamy jednak lekturę fragmentu opowieści autorki. Fragment reportażu Anny Pamuły Polaco i Esperanza W ciągu jednego dnia w maju 2010 roku wydarzyły się trzy nieprawdopodobne historie: pozowałam nago brazylijskiej fotografce w ogrodzie kostarykańskiego komunisty, zjadłam kolację szabasową z kandydatem na prezydenta Kostaryki, którego ojciec pochodził z Wyszkowa, a przede wszystkim dowiedziałam się o istnieniu Jaimego Goldenberga. - Ania, dam ci numer do córki żydowskiego poszukiwacza złota, ale musisz mi jedno obiecać - powiedział mi tego popołudnia Miguel Sobrado, siedemdziesięcioletni profesor Uniwersytetu w San José, z którym zaprzyjaźniłam się tuż po przybyciu do Kostaryki. - "Życie nie jest tym, co człowiek przeżył, ale tym, co i jak zapamiętał". To cytat z Márqueza. Chcę, byś nie zapomniała o tym, opisując historię Goldenberga. Gdy spotkałam Olgę Goldenberg, powtórzyła to samo: - Historia mojego ojca utkana jest z faktów i mitów, choć na pewno jej nie zmyślił. Nie lubił mówić o swoim życiu. Musiałam zawsze wyciągać z niego nowe fragmenty tej niezwykłej opowieści. Ale nigdy nie sprawdziłam wszystkich informacji, zrobiłam to celowo. Chciałam zachować tę historię taką, jaką zapamiętał Jaime. Jezus Chrystus Wiele lat później, uchylając się przed maczetą Indianina, ogarnięty gorączką złota Jaime Goldenberg przypomniał sobie to dalekie popołudnie, gdy matka Sara zabrała go ze sobą na najwyższe wzgórze w Linowie, żeby pokazać mu, jak daleko sięga świat. - Idź na północ, aż dotrzesz nad morze. Nie zatrzymuj się. Wsiądź na największy statek i nigdy nie wracaj - powiedziała, po czym włożyła synowi do kieszeni zwitek banknotów. Jefim Goldenberg - w Ameryce Jaime - przyszedł na świat w 1907 roku. Nie pamiętał, którego dnia się urodził, ale mówił wszystkim że był to 25 grudnia. Jak Jezus Chrystus, podkreślał. Jefim miał siedem lat, gdy wybuchła wojna. Kiedy dorósł, wspominał głód i cierpki smak zupy z pokrzyw, którą codziennie rano gotowała mama. Wspominał huk bomby, która spadła obok domu ciotki Rywki i zrobiła w czerwonym polu maków czarną dziurę. Ciemne jak studnia oczy kobiety, która pukała w nocy do drzwi i prosiła o kawałek chleba. Mama opowiadała Jefimowi, że ta kobieta udusiła własne dziecko, bo jego płacz mógł zdradzić kryjówkę ukrywających się w lesie dezerterów. Rodzina Sara, z domu Pomeraniec, pracowała na roli, a Abraham Goldenberg studiował Torę. Całymi nocami przesiadywał przy niewielkim oknie w kuchni i przy blasku świec odczytywał cichym głosem nieznane Jefimowi hebrajskie znaki. Kaszlał i charkotał. Gdy prosił Sarę o szklankę ciepłego mleka, z jego gardła wydobywał się zdławiony skrzek. Dużo chorował, leżał tygodniami pod pierzyną, a w tym czasie Sara i najstarsi synowie zajmowali się bydłem i wyrabiali sery. Jefim miał szesnaścioro rodzeństwa. Najstarsza siostra Emma wyjechała do Ameryki, gdzie wyszła za mąż za religijnego Żyda. Ponoć kupiła kiedyś do domu złotą wannę. Wszyscy bracia Jefima odbyli obowiązkową służbę wojskową w II RP. Polacy traktowali ich źle. Poniżali, kopali i wyzywali. Sara tak się bała Polaków, że kazała Jefimowi zniknąć. Za pieniądze odkładane przez całe życie mogła uratować tylko jedno dziecko. Eliasz Zanim Jefim wyjechał, po raz ostatni pokłócił się z najmłodszym bratem Eliaszem. Jak zwykle poszło o politykę. Eliasz mówił, że Izrael to żydowska ziemia, niech Palestyńczycy szukają sobie nowego miejsca. Jefim wierzył głęboko, że żydowski naród ma prawo do swojego terytorium, ale nie może zabrać go innym. - Ta ziemia jest już zajęta. Palestyńczycy i Żydzi to kuzyni, potomkowie Abrahama - tłumaczył Eliaszowi. Całe życie wymieniali potem listy pisane w jidysz. Jefim z Kostaryki, Eliasz z Izraela. Eliasz przypłynął nawet do Ameryki, by przekonać brata do alii. Posprzeczali się, Jefim z hukiem zatrzasnął za nim drzwi. Po kilku latach znowu zaczęli pisać, ale umówili się nie wspominać ani słowem o polityce. Listy przychodziły więc coraz rzadziej, aż w końcu Jefim dostał wiadomość o śmierci brata. Cierpiał, bo nie wiedział nic o ostatnich latach jego życia. Chciał o to spytać dzieci Eliasza, ale nie rozumiały jidysz. Amsterdam Za pieniądze, które dała mu mama, dotarł do Amsterdamu. Był 1923 rok, Jefim miał szesnaście lat. Zatrudnił się jako bagażowy w hotelu blisko portu. Codziennie wypatrywał statków, które mogłyby zabrać go do Ameryki. Wszystkie zarobione pieniądze odkładał na bilet. "Ameryka, Ameryka" - żuł to słowo jak źdźbło trawy, zamykał oczy i widział wybrukowane złotem ulice amerykańskich miast, od których bił taki blask, że nigdy, nawet w nocy, nie było potrzeby używać dodatkowego oświetlenia. By zarobić parę groszy, Jefim czyścił też gościom hotelu obuwie. Pewnego dnia przez obrotowe drzwi do holu wszedł niewysoki mężczyzna. Jego okrągły brzuch zdobiły złote guziki dwurzędowego płaszcza. Gdy wolnym krokiem zbliżał się do lady recepcji, przypominał wieloryba wynurzającego się z oceanu. Był spocony, czerwone plamy rozlewały się po jego policzkach i szyi. Walizki huknęły o posadzkę, aż Jefimowi, który polerował właśnie buty, zadrżała ręka. Czarna od pasty szczoteczka spadła na ziemię. Przyjezdny zawołał do Jefima ze złością: - Chłopcze, zanieś te walizki do mojego pokoju, byle szybko! Na kontuarze położył białą czapkę kapitańską. Chusteczką w niebieską kratę wytarł pot z czoła. "To kapitan statku! Zabierze mnie do Ameryki!" - cieszył się w duchu Jefim, ciągnąc po schodach ciężkie bagaże. Cały kolejny dzień starał się mu dogodzić, rano przyniósł gazetę i wypastował buty. Kapitan zapytał w końcu, dlaczego tak o niego dba. - Chcę do Ameryki, panie kapitanie. Mężczyzna skinął głową. - Zabiorę cię z sobą, chłopcze, ale będziesz pracował pod pokładem jako pomocnik kucharza. Jefim, płynąc pierwszy raz do Ameryki, nie zobaczył oceanu. Obierał ziemniaki i rozmyślał o złotych ulicach. Ameryka Po kilku tygodniach na morzu kapitan zszedł do kuchni. - Jesteś w Ameryce, chłopcze, możesz już iść. Dał mu dwa dolary. Jefim wyszedł na ląd, ale nie wiedział, gdzie się znajduje. Rozglądał się po nieznanym mu porcie, mrużąc oczy od słońca. - .Cómo se llama? [Jak się pan nazywa] - zapytał ktoś, ale Jefim nie zrozumiał. - Name, name? [Imię, imię?] Jefim - przedstawił się. W Amsterdamie nauczył się kilku słów po angielsku. - .Cómo? No entendí. Jaime? [Jak? Nie zrozumiałem. Jaime?] - powtórzył po hiszpańsku nieznajomy w słomkowym kapeluszu. Wyspa Dopiero po kilku dniach Jefim zorientował się, że jest na Kubie. W Hawanie zatrudnił się w pierwszym lepszym miejscu - akurat werbowano do pracy przy budowie kolei we wschodniej prowincji wyspy. Było gorąco, słońce paliło mu plecy. Na białej skórze rosły bąble, rany się jątrzyły. Harował od świtu do późnej nocy. W kilka tygodni nauczył się mówić po hiszpańsku, ale z twardym akcentem. Ta wymowa dodawała mu powagi, dzięki niej sprawiał wrażenie hardego. Sprzedawcy Nie szukał Żydów. Pewnego dnia w trakcie przerwy obiadowej sami po niego przyszli. Żydzi zajmowali się na Kubie handlem obwoźnym. Sznurówki, kolorowe materiały, guziki. W dniu wypłaty odpoczywał na kopcu świeżo usypanej ziemi. Nagle usłyszał znajome dźwięki jidysz. Podbiegł do sprzedawców, którzy zawsze wiedzieli, kiedy budowniczy kolei dostają wynagrodzenie. Przedstawił się jako Jaime Goldenberg z Linowa. Jaime - tak mówili na niego Kubańczycy. Gdy opowiedział ziomkom o swoich przygodach, po krótkiej naradzie zabrali go z sobą do Hawany. Byli zgodni, że ten młody Żyd nie może pracować w tak ciężkich warunkach. Jaime nie był co do tego przekonany, bo lubił pracę fizyczną, ale poszedł z nimi. Fabryka Wstydził się handlować. Żydowska rodzina, która przygarnęła go pod swój dach, pożyczyła mu przenośny kram pasmanteryjny. Była to zakładana na szyję drewniana taca na dwóch tasiemkach. W pierwszym tygodniu, stojąc na rogu jednej z głównych ulic Hawany, sprzedał dwie pary sznurowadeł. Jaime pochodził ze wsi, lubił ziemię. W Hawanie mu się nudziło. Ludzie, którzy się nim zaopiekowali, zaczęli narzekać, że do niczego im się nie przydaje. Przejada więcej, niż zarobi, a ciągle chodzi głodny. Wspólnota dumała, co na to poradzić, może odesłać go do kraju? - Umiałbyś obsłużyć maszynę do szycia? - zapytał wtedy jeden z Żydów mający niewielką fabrykę materiałów. Jaime odpowiedział, że może robić wszystko, byle nie sprzedawać. W piętnaście dni nauczył się działania wszystkich maszyn w zakładzie. Pracował dużo, przychodził pierwszy i wychodził ostatni. Podobało się to staremu Żydowi, który szukał męża dla swojej pięknej córki. Chciał, by zięć przejął po nim interes. Zaproponował więc Jaimemu nową posadę, lepiej płatną. Miał nadzorować pracowników, sprawdzać, czy nie marnują czasu. Ale Jaime nie lubił nikogo popychać do pracy. Poza tym coś go gnało. Był tułaczej natury. Trapiło go, że od pięciu czy sześciu lat (sam dokładnie nie wiedział) mieszka na Kubie, a nie w Ameryce o złotych ulicach. Kompania bananowa W 1929 roku Jaime dotarł statkiem przez Kajmany na Wybrzeże Moskitów, do legendarnej krainy piratów, gdzie w XVIII wieku bywał Edward Thatch, najokrutniejszy z korsarzy zwany Czarnobrodym. Jaime od razu po zejściu na ląd zaczął szukać pracy. Było to w Hondurasie lub w Nikaragui, w miasteczku Puerto Castilla lub Bluefields, którego większość mieszkańców pracowała dla El Pulpo - Ośmiornicy. Tak mówiono na United Fruit Company, potężne przedsiębiorstwo, które przez sto lat do 1975 roku eksportowało banany do wszystkich krajów świata. Jego właściciele kontrolowali sytuację polityczną w Ameryce Centralnej. Goldenberg udał się do biura kompanii. - Jakiej pracy pan szuka? - zapytał amerykański brygadzista łamanym hiszpańskim. - Jakiejkolwiek. - Miałbym dla pana robotę, ale trzeba znać angielski. Jaime od razu pobiegł do księgarni i za ostatnie pieniądze, które zostały mu z pracy w fabryce na Kubie, kupił podręcznik Angielski w sześciu lekcjach. Przez cały tydzień chodził po plaży i studiował nowy język. Uczył się na pamięć pojedynczych słów i całych zdań: "Hello, my name is Jaime. I’m looking for a job. I know everything about bananas" [Dzień dobry, mam na imię Jaime. Szukam pracy. Wiem wszystko o bananach]. Morze to "sea". Piasek to "sand". O wymowę pytał amerykańskich pracowników kompanii odpoczywających nad brzegiem morza. Szóstego dnia wrócił do brygadzisty. - I speak English. You can hire me, sir [Mówię po angielsku. Może mnie pan zatrudnić] - powiedział płynnie po angielsku. Brygadzista zaniemówił, a potem wybuchnął śmiechem. - Kto cię nauczył angielskiego tak szybko? - Hunger [Głód] - odparł Jaime. Amerykanin uścisnął dłoń Polaka i wysłał w podróż po wybrzeżu karaibskim Ameryki Centralnej. Anna Pamuła, "Polacos. Chajka płynie do Kostaryki" Seria: Reportaż