Dawid, czterdziestoletni pisarz, myśli o sobie z czymś w rodzaju politowania. Wie, że żyje, ale od dawna niewiele czuje. Podczas literackiego stypendium na wyspie spotyka starszą od siebie kobietę. Początkowo Muriel nie znaczy dla niego nic więcej niż ci wszyscy, od których chce uciec. Na wyspie jest jednak trochę jak w sanatorium Berghof - czuje się mocniej, widzi się wyraźniej, rzeczywistość jest intensywniejsza. Ale lato i stypendium kończą się. A w domu czekają żona i córka. Opowiedziane czterema porami roku zaskakujące literackie love story o powrotach i rozstaniach bez pożegnań. Żanna Słoniowska (ur. w 1978 r.) we Lwowie. Ukrainka o polskich korzeniach, pisarka, dziennikarka i tłumaczka. Zadebiutowała książką Dom z witrażem, która wygrała konkurs Wydawnictwa Znak Literanova na najlepszą powieść. Książka otrzymała Nagrodę Conrada, była nominowana do Nagrody Literackiej Nike, ukazała się w Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech, na Ukrainie i w Rosji. Znalazła się na krótkiej liście brytyjskiej nagrody The Warwick Prize for Women in Translation. Krytycy uznają Żannę Słoniowską za jeden z najciekawszych głosów współczesnej literatury europejskiej. Wyspa to jej druga powieść. Wraz z wydawnictwem Znak przygotowaliśmy dla państwa trzy egzemplarze książki "Wyspa". Alby zdobyć jeden z nich wystarczy odpowiedzieć na pytanie konkursowe. Wcześniej polecamy lekturę fragmentu ksiązki. FRAGMENT: "Muriel zatrzymała się pod wielkim rozłożystym drzewem i zaczęła zrywać owoce z jego gałęzi. To była morwa. Dawid też zerwał jedną, zupełnie zieloną jagodę, spróbował i od razu wyrzucił, wtedy podała mu na dłoni inną - dojrzałą i słodką. - Już lepiej? - zapytała, jakby był chory i właśnie dostał od niej lekarstwo. Zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy widzi ją z umalowanymi rzęsami. Miała oczy o nieziemskim, bo zbyt jasnym, odcieniu, jak niebo w górach w bardzo mroźny dzień. - O wiele lepiej - odparł, a potem przez chwilę patrzył na nią w oprawie drzewa: sylwetka Muriel wydawała się trwale nałożona na pień, gałęzie zaczynały się na wysokości jej ramion, a korona mieściła w sobie słoneczny krąg, tworzący nad jej głową wielką, odwróconą do góry nogami aureolę, której promienie schodziły w dół i ozłacały całą jej postać, w tym czarny płaszcz i dłonie pełne owoców, w okolicy stóp tworząc coś w rodzaju półokrągłej huśtawki albo łodzi. Twarz z opuszczonym wzrokiem pozostawała w cieniu. Wyciągnął aparat, zrobił zdjęcie, pokazał jej, po czym odszedł kilka kroków. Myślał o kanonie pracy nad prawosławnymi ikonami: dobieraniu deski, gruntowaniu, naklejaniu na nią tkaniny, wielokrotnym polerowaniu, szkicowaniu rysunku, złoceniu, nakładaniu farb, których spoiwem jest wino, ocet lub woda zmieszana z kurzym żółtkiem, i wreszcie impregnowaniu ikony woskiem lub lakierem na bazie oleju. W trakcie pracy malarz musi modlić się i pościć - przypomniał sobie. Zgłębiał ten temat całkiem niedawno, przy okazji pisania o Łemkach - imaginarium Kościoła wschodniego zrobiło na nim wielkie wrażenie. Na dodatek odkrył, że stoi teraz pod cedrem libańskim, świętym drzewem, z którego w ciągu stuleci robiono deski do pisania ikon. "Co słowo głosi przez słuch, to ikona milcząco pokazuje przez obraz" - postanowiono w pierwszych wiekach chrześcijaństwa na którymś soborze powszechnym. "Ikona niczego nie obrazuje, ona ujawnia" - uściślił potem jeden z wczesnych arcybiskupów. Muriel, w swoim czarnym płaszczu - może nosić tylko taki, żaden inny, myślał Dawid - poprowadziła ich do drewnianej altanki, gdzie rozsiedli się wygodnie, i zarządziła czytanie fragmentów utworów, przygotowanych do publicznej prezentacji. Głos miała przyjemny, chrupki, trochę dziecinny, sposób czytania płynny, bez śladów nerwowości, usta pełne. Dawid patrząc na nie, myślał o wielkich statkach, nieodparcie pokonujących morze. Czytanie przyciągnęło trójkę młodzieńców, którzy weszli do altanki i zaczęli słuchać. Okazało się, że są studentami prawa. - Moja córka również skończyła prawo. Kilka lat temu - powiedziała Muriel, gdy później szli w kierunku restauracji. - Musiałaś być dzieckiem, kiedy ją urodziłaś - skomentował Dawid. Słońce zniknęło za chmurami, ale czuł, że coś nienazwanego, co otworzyło się pod drzewem morwy, nadal pozostawało otwarte. - Zresztą nadal nim jesteś. - Tak, byłam wtedy bardzo młoda - wyznała z prostotą. W tym zwyczajnym dialogu wyczuwał jakieś podwójne albo potrójne dno - wydawało mu się, że każde wypowiedziane przez nich słowo ma wiele znaczeń, do których na pewno dotrze po czasie."