Joshua Becker to mąż, ojciec i pastor. Zmienił swoje życie po przypadkowej rozmowie z sąsiadką o domowych porządkach. Odkrył, że drogą do prawdziwego szczęścia jest minimalizm w domu i w życiu. Porządkuje on nie tylko przestrzeń, ale i relacje. Najważniejszym minimalistą dla Beckera był Jezus, od którego autor nauczył się, że piękno minimalizmu nie polega na rezygnacji z rzeczy, ale na gruntownej zmianie myślenia. Ta książka to antidotum na błędne koło zakupów, stres, brak czasu i nadmiar rzeczy. Dzięki niej zrozumiesz, że mniej to: więcej czasu i energii, więcej pieniędzy, więcej wolności, więcej hojności i lepszy przykład dla dzieci. Wraz z wydawnictwem Znak przygotowaliśmy dla naszych czytelników kilka egzemplarzy książki. Aby móc zdobyć jeden z nich, wystarczy zmierzyć się z niżej przedstawionym pytaniem konkursowym. Wcześniej polecamy lekturę fragmentu opowieści Joshuy Beckera o tym, że minimalizm może być lepszą drogą do szczęścia niż konsumpcjonizm. Fragment książki "Im mniej, tym więcej" Mój syn na piąte urodziny dostał talon do popularnego sklepu z zabawkami. - Co chcesz z tego sklepu, Salem? - zapytałem go. - Deskorolkę - bez wahania odparł Salem. Od jakiegoś czasu wiedziałem, że chce deskorolkę, a teraz miał wystarczające środki, aby ją zdobyć, wskoczyliśmy więc do samochodu i pojechaliśmy do sklepu. Wyobrażałem sobie, że sprawunek będzie szybki: wybierzemy deskę, znajdziemy kasę, wrócimy do domu. Tak jednak się nie stało. Gdy weszliśmy do sklepu, Salem natychmiast przeniósł się w inny świat. Wydawał się zauroczony kolorami, kształtami i możliwościami niezliczonych zabawek na półkach. Chciał oglądać i dotykać wszystkich: figurek superbohaterów, kloców lego, błyskającej elektroniki i całej reszty. Wziąłem go za rękę i poprowadziłem do deskorolek. Niestety, po drodze natrafiliśmy na ekspozycję poświęconą dinozaurom. Wiedziałem, że to będzie kłopotliwe, bo w tym okresie Salem z niewyjaśnionych przyczyn fascynował się wymarłymi gadami, przez co najwyraźniej przechodzą wszystkie dzieci w jego wieku. Zatrzymał się przed automatycznie rozkładanym namiotem o wyglądzie pieczary. Na opakowaniu widniał szeroko uśmiechnięty chłopiec bawiący się dinozaurami przed namiotem. - Tato, muszę mieć ten namiot - poważnie stwierdził Salem. - Ale od miesięcy oszczędzasz na deskę - przypomniałem mu. - Poza tym rzadko kiedy będziesz bawił się namiotem... nawet nie dołączyli do niego dinozaurów. Przez jakiś czas dyskutowaliśmy; on podawał powody, dla których ten namiot jest mu niezbędny do szczęścia, a ja tłumaczyłem, dlaczego zakup go byłby błędem. Ostatecznie przeciwstawiłem się. - Salem, nie kupimy tego namiotu. Kropka. Był bliski płaczu, kiedy odciągałem go od wystawy z dinozaurami. Lecz trochę później, kiedy wychodziliśmy ze sklepu z deskorolką, tak jak pierwotnie planowaliśmy, Salem uśmiechał się. Miał na niej jeździć setki razy przez kolejne lata. Od tamtej pory wielokrotnie myślałem o tym zdarzeniu. Uświadomiłem sobie, że w kwestii kupowania wszyscy zachowujemy się, jakbyśmy mieli po 5 lat. Ulegamy urokowi towarów w sklepie. Nieważne, czy ich potrzebujemy czy nie i czy długo będziemy się nimi cieszyć. Jest tak między innymi dlatego, że wszyscy stanowimy część kultury zorientowanej na konsumpcję. Konsumpcjonizm otacza nas niczym powietrze i jak powietrze jest niewidzialny. Nie wiemy nawet, jak bardzo wpływa na nas filozofia, według której musimy kupować, kupować, kupować, jeżeli mamy być szczęśliwi. Jak dowiemy się z następnego rozdziału, nasze wewnętrzne pragnienia dopasowują się do zewnętrznego przesłania i w rezultacie konsumpcjonizm wydaje się nam normalny i naturalny. Przyłączamy się do karnawału konsumpcjonizmu i jedynie od czasu do czasu nachodzi nas refleksja, że może coś z tym wszystkim jest nie tak. Kluczem do przezwyciężenia naszych konsumenckich tendencji jest świadome przyjrzenie się własnym słabym punktom i temu, co dotąd ignorowaliśmy. Musimy ocenić zakres konsumenckiej propagandy i obserwować, jak głęboko przenika społeczny dyskurs i nasze osobiste poglądy. Musimy także przyznać, że pozostawaliśmy pod jej wpływem. Tylko wtedy bowiem możemy przeciwstawić się oddziaływaniu konsumpcjonizmu na nasze życie. Powinienem was ostrzec, że dostrzeżenie i odrzucenie konsumpcjonizmu nie jest łatwe. Jednak wysiłek zostanie nagrodzony. Obnażenie kłamstw konsumpcjonizmu pomoże nam odnaleźć bardziej wiarygodne źródła szczęścia. Jak konsumpcjonizm pomylono ze szczęściem Tendencja do zachłanności zawsze była ludzką słabością. Jednak konsumpcjonizm, taki jaki znamy, to względnie nowe zjawisko, istniejące zaledwie od wieku. Zgodnie z założeniami tej książki, jako przykład wykorzystam własny kraj, Stany Zjednoczone. Podobne historie można by przytaczać na temat innych rozwiniętych państw. Pod koniec lat dwudziestych XX wieku, kiedy w Ameryce rzesze ludności cieszyły się pierwszą falą dobrobytu, twórcy reklam rozmyślnie zaczęli łączyć posiadanie ze szczęściem. W tym przedsięwzięciu reklamodawcom pomagali eksperci w dziedzinie psychologii. Ernest Richter, freudowski psychoanalityk, który wspierał twórców reklam, powiedział: "W pewnym stopniu potrzeby i wymagania ludzi trzeba nieustannie wzniecać". Ta sama strategia działa do dziś. Czytamy na przykład: Dzisiaj iPad, odpowiednie wakacje lub przynajmniej tenisówki są niezbędne do zdobycia szacunku. Pewne marki piwa bywają identyfikowane z przyjaźnią i poczuciem wspólnoty. Duży dom świadczy o statusie, stanowi dowód dochodu i zdolności utrzymania rodziny. Te wszystkie idee oczywiście zostały ukształtowane przez speców od reklamy, których klienci czerpią zyski, gdy kupujemy więcej, niż potrzebujemy. Twórcom reklam tak dobrze udało się grać na naszych samolubnych pragnieniach posiadania, że dzisiaj "kupować" i "być szczęśliwym" to praktycznie synonimy. Jakby celem życia było samozadowolenie, a jedynym sposobem na jego osiągnięcie kupowanie rzeczy. Nie zastanawiamy się nad tym, tylko to przyjmujemy. Zastanówcie się ze mną, jak wszechobecne jest takie podejście. Nasze ulice pełne są sklepów. Nasz dobrobyt mierzymy produktem krajowym brutto, deficytem budżetowym, zaufaniem konsumenta oraz stopą inflacji. Każdy zakątek naszego kraju został skomercjalizowany, nawet parki narodowe. Wybieramy politycznych przywódców wyłącznie na podstawie obietnic dotyczących gospodarki. Tak zwany amerykański sen opisuje się za pomocą symbolu dolara i wielkości powierzchni. Aby utrudnić opór wobec konsumpcjonizmu, niektóre z najdoskonalszych umysłów naszego pokolenia używają każdego dostępnego narzędzia, by ukształtować nas na jeszcze bardziej łakomych konsumentów. Zakup nowych rzeczy nigdy nie był łatwiejszy - prosty jak naciśnięcie jednego guzika. Dzisiaj, wraz z rosnącą możliwością zbierania danych osobowych dzięki technice, wyznaczanie rynku docelowego umożliwiło sprzedawcom jeszcze większą efektywność. Nie tylko znają nasz wiek, płeć i stan cywilny. Dzisiaj korporacje znają nasz dochód, osobiste preferencje, nawyki zakupowe, ulubione filmy i książki. Wiedzą, gdzie wydajemy, kiedy i jak. Zapisały wszystkie informacje, które można zebrać z naszych smartfonów albo z historii naszej internetowej przeglądarki. Używają ich codziennie, aby wykorzystywać nasze słabości. W pewnym sensie sprzedawcy znają nas lepiej, niż my znamy samych siebie. Żywią się naszą niepewnością i poczuciem niedostosowania. Społeczeństwo przechwytuje nasze emocje i kieruje je ku rzeczom materialnym. Tylko że nikt pod koniec życia nie żałuje, że nie kupił więcej rzeczy. Dlaczego? Ponieważ konsumpcja nigdy nie spełnia obietnicy ani nie daje szczęścia. Zamiast tego kradnie nam wolność i wywołuje tylko niemożliwe do zaspokojenia pragnienie, by mieć więcej. Odciąga nas od tego, co faktycznie daje nam radość. Jednak samo opieranie się konsumpcjonizmowi nie zapewni nam szczęścia. Jego brak to tylko pustka. Znaczenie ma to, czym wypełniamy tę pustą przestrzeń. Mimo to od czegoś trzeba zacząć. Opieranie się konsumpcjonizmowi może uchronić nas przed oszustwem i dać nam możliwość odnalezienia prawdziwego szczęścia, czymkolwiek ono będzie dla każdego z nas. W tym rozdziale chciałbym jeszcze zaznaczyć trzy obszary życia, w których można dostrzec skutki konsumpcjonizmu, jakich dotąd nie zauważaliście, i obnażyć jego prawdziwą naturę: wasz własny stosunek do materialnej własności, który mogliście rozwinąć ze względu na przynależność pokoleniową, to, jak świat nauczył was definiować sukces, to, jak sprzedawcy próbują manipulować wami, kiedy robicie zakupy. (...) Poddanie Złotej Twierdzy Zadajcie sobie pytanie: "Czy kupuję za dużo rzeczy, bo w głębi duszy myślę, że odizolują mnie od niebezpieczeństw ryzykownego świata? Jeśli tak, ile mnie to kosztuje?". W naszym społeczeństwie zbyt wielu z nas wierzy, że stosowne bezpieczeństwo można sobie zapewnić poprzez nabywanie przedmiotów. Oczywiście jest w tym przekonaniu ziarno prawdy. Zdecydowanie jedzenie i woda, ubranie i schronienie są podstawą przetrwania. Lecz lista przedmiotów, których naprawdę potrzebujemy do życia, jest całkiem krótka, i większość z nas już je wszystkie ma. W rzeczywistości zbyt szybko pomyliliśmy potrzeby z zachciankami, a bezpieczeństwo z wygodą. W rezultacie wielu z nas zbiera stosy przedmiotów w imię bezpieczeństwa, podczas gdy faktycznie akumulujemy wygodę (albo upragnioną przyjemność). Długo pracujemy, aby kupić te rzeczy. Budujemy coraz większe domy, aby przemienić je w magazyny. Marzymy o przyszłości z większymi zarobkami i pokaźnym kontem oszczędnościowym. Planujemy je mieć, bo myślimy, że to zapewni nam trwałe bezpieczeństwo. Jeżeli ponosimy koszty w innych sferach życia, takich jak nasza rodzina i przyjaciele, to tak już musi być. Źródło bezpieczeństwa wydaje się tak ważne, że nie możemy z niego zrezygnować. Któregoś dnia otrzymałem e-mail, który mną wstrząsnął. Pewna kobieta napisała: "Jestem pracującą matką trzech małych chłopców. Natrafiłam na Pańską stronę, szukając sposobów na utrzymanie pięcioosobowej rodziny za jedną pensję. Przez ostatnich piętnaście lat razem z mężem zapracowywaliśmy się w imię kariery. W tym czasie nagromadziliśmy wiele materialnych dóbr. Naprawdę nie zaczynaliśmy jako materialiści. Jednak przez te lata syciliśmy się naszym życiem, kupiliśmy duży dom, a nawet skromną daczę nad jeziorem. Dwa tygodnie temu podsłuchaliśmy, jak nasz ośmioletni syn mówi do kolegi: "Mamy i taty dużo nie ma w domu. Nie widujemy ich często". Oboje z mężem zamarliśmy. Serca nam pękały. Czy te wszystkie rzeczy są tego warte? Oczywiście, że nie. Usiłujemy dojść do tego "jak". Studiujemy nasz budżet, staramy się wynająć komuś nasz domek nad jeziorem i myślimy o tym, aby mąż zrezygnował z pracy i zajął się dziećmi w domu. Czy miałby Pan dla nas jakieś pomocne wskazówki?" Ta kobieta i jej mąż czuli, że m u s z ą pracować. Czuli, że m u s z ą mieć więcej pieniędzy i więcej rzeczy. Wierzyli, że ich rodzina nie będzie bezpieczna i zadbana bez owoców wielu długich dni w pracy... aż uświadomili sobie, że zapewniają coś zupełnie innego, niż ich rodzina naprawdę potrzebuje. (...) Kiedy "właściwe" rzeczy stają się niewłaściwymi Kim i ja nie mieliśmy wątpliwości, że naszym dzieciom potrzebne są okulary. Salem i Alexa zaczęli mrużyć oczy przy odczytywaniu cyfr na zegarze i drobnego druku. Zabraliśmy ich więc do okulisty, który potwierdził nasze podejrzenia i zapisał okulary. Alexa, nasza córka w wieku szkolnym, wybrała fioletowe oprawki i lubi je nosić. Sytuację dodatkowo poprawiają koleżanki, które mówią jej, że wygląda "cudownie". Lecz nasz syn Salem, który niedawno wszedł w wiek nastoletni? Jaki on ma stosunek do noszenia okularów? Kiedy jest z nami w domu, okulary nie stanowią dla niego problemu i nosi je. Lepiej widzi ekran komputera, łatwiej mu się czyta książki, zegar na kuchence może odczytać bez konieczności wstawania i podchodzenia bliżej. Lecz kiedy jest z przyjaciółmi, nie lubi nosić okularów i zakłada je, tylko gdy jest to absolutnie konieczne. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Pamiętam, że wstydziłem się dokładnie tak samo, gdy byłem w wieku Salema. Szkoda, że nie tylko młodzież jest podatna na wstyd. Niestety, gdy dorastamy, nadal czujemy wstyd albo obawiamy się niezręcznych sytuacji. Zmieniają się tylko przyczyny naszego zażenowania. W wielu przypadkach czujemy się zażenowani, ponieważ nie mamy tego, co mają inni dorośli, albo nie mamy wystarczająco kosztownych rzeczy. Nie chodzi tylko o okulary. Teraz liczą się samochody, wakacje i wiele innych dóbr, które dorośli kupują albo chcieliby kupować. Chcę wykazać, że te uczucia zażenowania biorą się z naszego rozumienia tego, co normalne. Nikt nie czuje się zawstydzony tylko dlatego, że jest normalny. Dopiero kiedy odstępujemy od normy, możemy czuć się zawstydzeni. Jednak rozumienie normalności jest całkowicie subiektywne, oparte na mierze najczęściej zdefiniowanej przez grupy społeczne, w których się obracamy. Weźmy ubranie. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że wy i większość waszych przyjaciół nosicie podobne ubrania. Nie dlatego że macie podobny gust, ale ogólnie rzecz biorąc, zarówno ilość, jak i jakość waszych ubrań jest w dużej mierze taka sama. Kupujecie w tych samych sklepach. Wasze szafy mają podobny rozmiar. Pieniądze, jakie wydajecie na ubranie, nie różnią się znacznie. Dlaczego tak się dzieje? Otóż dlatego, że większość z nas decyduje się spędzać swój czas z ludźmi podobnymi do nas. Jest nam przyjemnie, czujemy się przez nich akceptowani. Lecz kiedy znajdujemy się poza typową dla siebie społecznością, zaczynamy wstydzić się rzeczy, nad którymi normalnie byśmy się nie zastanawiali. Wyobraźcie sobie, że jesteście na przyjęciu lub w pracy z ludźmi z wyższej klasy społeczno-ekonomicznej niż wasza. Ci ludzie zjawiają się w eleganckich sukienkach i skrojonych na miarę garniturach. Nagle ubranie, które nosiliście, nie zwracając na nie większej uwagi, zaczyna wam się wydawać nieodpowiednie. Zauważacie, że jest wypłowiałe, znoszone, źle dopasowane albo nie tak kosztowne jak to, co noszą inni. W tym momencie zaczynacie odczuwać pewne zażenowanie, nie dlatego że wasze ubranie jest inne od tego, które nosicie na co dzień, ale dlatego że wasza kulturowa definicja normalności dramatycznie się zmieniła. Tego rodzaju reakcja jest typowa. Jednak powinniśmy sobie uświadomić, jak arbitralne jest nasze poczucie "normalności". Powinniśmy dowiedzieć się, że kupujemy zbyt wiele rzeczy, ponieważ mamy nadzieję, że dzięki nim zostaniemy zaakceptowani przez innych, a to pozwoli nam czuć się wygodnie i "normalnie". Żyjemy w kulturze, dla której normą jest dbałość o wygląd, posiadanie i samolubna chciwość, dlatego kiedy nie dorównujemy innym w tych sferach, czujemy się zawstydzeni i nieprzystosowani. Jesteśmy zażenowani, że nasze ubrania są zgodne z zeszłoroczną modą, że nasz samochód kosztuje mniej od samochodu sąsiada albo że nasz dom jest mniejszy niż dom naszego gościa. Przepraszamy za zużyty. Wyjaśniamy, dlaczego jeszcze nie wymieniliśmy blatów na nowoczesne. Wstydzimy się tego wszystkiego! Normy społeczne i akceptacja tak naprawdę nie powinny wywoływać w nas uczucia zażenowania. A gdybyśmy tak, zamiast wstydzić się marki naszych ubrań, zawstydzili się tego, jak wielką mamy garderobę? A gdybyśmy tak, zamiast wstydzić się naszego samochodu, zawstydzili się, że często uznajemy luksus posiadania pojazdu za oczywistość? A gdybyśmy tak, zamiast wstydzić się tego, że nasz dom wydaje się za mały, zawstydzili się, jak wiele w nim niewykorzystanej przestrzeni? A gdybyśmy tak, zamiast wstydzić się jakości i ilości swojego majątku, zawstydzili się, ile pieniędzy wydaliśmy na swoje samolubne cele? A gdyby nadmiar stał się przyczyną wstydu? A odpowiedzialne życie prowadzące do szczodrości stało się normą? Może wtedy stalibyśmy się nieco bardziej dumni z "normalności". Czy kupujecie zbyt wiele rzeczy i wydajecie za dużo pieniędzy, ponieważ chcecie, aby inni was lubili i akceptowali? Zmieńcie swój punkt widzenia na to, co jest akceptowalne i co jest normalne, a uwolnicie się od wstydu i zauważycie pozytywną zmianę w świecie.