Dobre Miasto jest jak każde inne: ma swoje ciemne zaułki i ponure tajemnice, o których nie chcą myśleć pochłonięci codziennymi problemami mieszkańcy. Kiedy zamordowana zostaje żona lokalnego biznesmena, uwielbiana przez wszystkich aktywistka, wzrasta niepokój, mnożą się plotki i rodzą nowe podejrzenia. Wkrótce ma rozpocząć się proces trzech mężczyzn podejrzanych o to brutalne morderstwo. Tymczasem Małgorzata, dziennikarka pochodząca z Dobrego Miasta, odkrywa, jak wiele niedomówień jest w tej na pozór prostej sprawie i jak bardzo nieprawdziwe twarze ukazują jej kolejni rozmówcy. Od tego, komu teraz zaufa, będzie zależało jej życie... Mariusz Zielke bardzo przypomina Michaela Blomkvista - bohatera trylogii Millennium Stiega Larssona. Dziennikarz mimo wielu nagród i wyróżnień (m.in. Grand Press 2005) stracił nagle pracę w dużej gazecie. Nie poddał się i wiele ryzykując, ujawniał największe afery gospodarcze i korupcyjne na niezależnej stronie internetowej. Za bezkompromisowe publikacje kilku potężnych biznesmenów żąda od niego milionowych odszkodowań. Wraz z Wydawnictwem Czarna Owca przygotowaliśmy trzy egzemplarze książki. Aby zdobyć jeden z nich wystarczy odpowiedzieć na pytanie konkursowe. Fragment książki: "Małgorzata, Warszawa, 2017 Naczelny powiedział, że nie da ani grosza, zresztą tak przypuszczałam. Owszem, mógł zapłacić za rozbieraną sesję jakiejś morderczyni, skradzione z serwera kompromitujące maile polityka czy ekskluzywną informację o tajemnicach z przeszłości gwiazdy estrady. Zabójstwo żony lokalnego biznesmena nie miało takiej wagi, no... chyba że by ją pocięli czy spalili publicznie i mógłby kupić taki film. - Muszę mieć pewność, że to coś warte - uzasadnił. - Co to za Kryśka? "A skąd mam wiedzieć", miałam na końcu języka, ale tego nie powiedziałam. - Ważny świadek. - Spróbuj dowiedzieć się czegoś sama. Jak nie dasz rady, pogadamy. Jedź w końcu do tego Dobrego Miasta i na miejscu zbadaj, bo z Warszawy nic przecież nie wywąchasz. Bip. Koniec połączenia. Jedź i wąchaj - to jego rada i metoda. Zawsze na miejscu, nie przez internet czy telefon. Nie ściągaj z YouTube’a, tylko sama zobacz, na własne oczy. Uczył się przecież od najlepszych, sam był kiedyś reportażystą. Mnie dawał prace Kąkolewskiego, Wańkowicza i Redlińskiego, a przed Kapuścińskim przestrzegał, żebym zanadto nie dążyła do literatury. - Ale pamiętaj, Małgoś, nawet jeśli zamierzasz kłamać, to tylko po tym, jak coś sama obejrzysz, bo wtedy kłamstwo jest bardziej wiarygodne, może nawet pachnieć i smakować jak prawda. Wysłał mnie zatem na osobisty koniec świata - w miejsce, do którego nie chciałabym trafić za żadne grzechy, do którego miałam już nigdy nie wracać - bo przecież jest oczywiste, że skoro ma reporterkę znającą okolicę, to wyśle taką, a nie jakiegoś stażystę. Zwłaszcza że wciąż znaczyłam - a co istotniejsze, kosztowałam - niewiele więcej. Osiem lat w kieracie, kilkaset nieistotnych tekstów, jeden ważniejszy, parę ukradzionych, trochę zmyślonych. Oto ja, reporterka z ambicjami, marzący o poważnych materiałach krawężnik z działu miejskiego niby poważnego pisma, które coraz bardziej stawało się tabloidem. - Taka tendencja, Małgoś, nie zawrócisz kijem żmii - mówił Paweł, gdy narzekałam. A kiedy zapowiadałam, że to rzucę, natychmiast symulował chorobę, żebym zrozumiała, jak wielką uczynię "nam" krzywdę, bo on przecież nie może nagle wziąć się do pracy w "takim" stanie. Poza tym coś tam wkłada do wspólnego garnka, wszak dostaje jeszcze kasę od starego, no i czasem w końcu sprzeda jakiś obrazek, choć może i prawda, że więcej wydaje na materiały. Cóż, nieregularny jest, ale tak to już bywa z artystami. Pracowałam więc w tabloidzie, który udawał, że nim nie jest, w nielubianym przez siebie dziale krajowym, sekcji miejskiej, czasem sądowej i kryminalnej, które nie prowadziły już stałych rubryk, bo nie działo się za wiele ciekawych rzeczy, a teraz miałam dodatkowo zrobić reportaż o zbrodni w mieście, w którym się urodziłam i którego szczerze, z wzajemnością nienawidzę. I z którym szczęśliwie nic mnie już nie wiązało. - Pojedziesz? - zapytał Paweł, gdy mu powiedziałam, a ja pomyślałam przez chwilę, że nawet szczerze się zmartwił. Tylko przez chwilę, bo zaraz dodał: - Silna dziewczyna, wiem, że pojedziesz. Nie pozwolisz tak sobą pogrywać. Wszystkim im pokażesz i zrobisz reportaż roku. A może będzie to materiał na książkę. Chcesz przecież napisać książkę. Chciałam. Gdy go poznawałam, on twierdził, że zostanie nowym Degasem czy Gierymskim, a ja zapewniałam, że przeskoczę Sylvię Plath i Prusa. Skończyło się na opowiadaniach dla kobiet publikowanych w magazynach z życia wziętych, ze stawką po pięć dych za stronę, które Paweł ilustrował, zadowalając się "ile dacie" od obrazka. Z tym że podczas gdy ja wyrosłam z marzeń, stanęłam twardo na nogach, przestałam akceptować ochłapy i wywalczyłam w miarę normalne warunki, on nadal malował za "co łaska" i w zasadzie był z tego zadowolony. Dopóki ja pracowałam na etacie, mogliśmy jakoś przeżyć. - Tak, pojadę - odparłam, pomijając inne motywacje. Pierwszej nocy po decyzji o delegowaniu mnie do Dobrego Miasta nie zmrużyłam oka..."