O problemach, z którymi borykali się Polacy w 1989 roku - zapaści gospodarczej, fatalnym zaopatrzeniu, rosnących cenach. O oczekiwaniach i nadziejach. O wielkiej zmianie, ale też o tym, że kiedy działa się Historia, ludzie byli zajęci sobą - zakochiwali się, urządzali mieszkania, martwili o pracę i pieniądze, szykowali do występu na festiwalu. O ludziach, którzy się angażowali, uczestniczyli w kampanii albo chociaż z przekonaniem głosowali, o tych, którzy się bali, i o tych, którzy pozostali obojętni. O weryfikacji pojęć "wszyscy" i "nikt" - dobrze znana historia rozpisana na głosy zwykłych ludzi brzmi nieco inaczej niż w podręcznikach. O pamięci, a właściwie jej zawodności. I wreszcie o polityce, bo w końcu polityką się żyło, czy się tego chciało, czy nie. Ale o tym opowiadają lokalni działacze Solidarności i członkowie PZPR patrzący na Warszawę z dystansu. To książka, która nie pomijając pierwszoplanowych aktorów politycznego przełomu, oddaje głos głównie statystom. Wraz z Wydawnictwem "Czarne" przygotowaliśmy dla Państwa trzy egzemplarze książki "Można wybierać". Aby zdobyć jeden z nich wystarczy odpowiedzieć na pytanie konkursowe. Wcześniej polecamy lekturę fragmentu książki. FRAGMENT: Aleksandra Boćkowska MOŻNA WYBIERAĆ 4 CZERWCA 1989 "Stanisław Pisarek ma takie marzenie: 30 czerwca któregoś roku zamknąć Polskę, przez wakacje wszystko popoprawiać i 1 września otworzyć zupełnie nową - taką, w której żyłoby się najlepiej na świecie. Maj 1989 roku, w katowickim parku Kościuszki trwa festyn ludowy. Na scenie tańczą górale, ale ludzie gromadzą się raczej wokół stoisk, na które rzucono wszystko, czego brakuje w sklepach: pomarańcze, wędliny bez kartek, słodycze, kawę. "Jeżeli zostanę posłem, to będę się starał, żeby w przyszłości ludzie przychodzili w taką sobotę jak ta na festyny nie po to, żeby stać w kolejkach, lecz żeby był to autentyczny wypoczynek, relaks po pracy" - mówi kandydat Stanisław Pisarek, bo festyn to dobra okazja do spotkania z wyborcami. Zdążył się już im przedstawić, opowiedzieć o żonie, dwóch córkach i wydawnictwie, którego wartość szacuje się na pół miliarda złotych (startowali z pięciuset tysiącami) i które zarabia tak dobrze, że zatrudnia trzydzieści pięć osób, w tym kilkanaście kobiet. Wyborcy pytają więc, jak chce doprowadzić do tego, żeby nie było kolejek. "Głosować w sejmie przeciw ewidentnym idiotyzmom, które często sprawiają, że ich skutki są opłakane. Dla mnie normalność to danie szansy wszystkim młodym ludziom, którzy w Polsce chcą autentycznie dokonać zmian na lepsze, łamiąc monopol potentatów i stare struktury organizacyjne. Normalność to również samopoczucie Polaków, by we własnym domu czuli się gospodarzami, a nie ubezwłasnowolnionymi setkami przepisów intruzami, którzy nie mają wpływu na rzeczywistość". Dziś mówi, że dobrze wypadał - młody, przystojny, elokwentny, inteligentny. - Ludzie mnie kupowali. Udawało mi się przekonywać tych, do których docierałem bezpośrednio. No, ale amok był nieprzebijalny. Po przegranych wyborach założył własne wydawnictwo. Pierwsze pieniądze zarobił na wznawianej w coraz to nowszych wersjach publikacji Wszystko o cle. Było tak: sprowadził z Niemiec volkswagena golfa. Zarejestrował auto na ojca, ojciec był członkiem ZBOWiD, a papiery wojennego rencisty uprawniały do zwolnienia z cła. Pojechał do Warszawy załatwiać formalności. No i jak to w urzędzie - pogawędka z urzędniczką, bardzo miło, dużo zbędnych pytań. Od słowa do słowa wyznał, że prowadzi wydawnictwo studenckie, ale zamierza własne. Ona zaprowadziła go do kogoś wyższego rangą, kto zadecydował: "Za tydzień dostanie pan nową taryfę celną, wydrukuje ją pan i dostarczy nam, a my zajmiemy się dystrybucją". Tak się stało, a że przepisy celne zmieniały się wówczas błyskawicznie, potrzebne były aktualizacje. - Bez żadnej umowy, bez niczego - mówi. - To było państwo w państwie. Przywoziłem do Warszawy paczki książek, a urzędnik otwierał szufladę i wyjmował gotówkę. Wracałem z workiem pieniędzy, znowu drukowałem książki, zawoziłem do Warszawy i w ten sposób niemało zarobiłem. Dzięki temu wydał podręcznik wspinaczki wysokogórskiej W skale, kupił prawa do zachodniego bestsellera wspinaczkowego Dotknięcie pustki, nawet pozwolił sobie na wydanie Hrabala. A żył głównie z kalendarzy - robił plakatowe, ścienne, książkowe, zamawiało pół Polski i czasem państwo w państwie. - Idę któregoś dnia do kolegi, który prowadził dział marketingu w dużej śląskiej firmie. Mówię: "Zrobimy wam kalendarz na przyszły rok. Tu będzie wasze zdjęcie, tutaj pójdzie kalendarium, napisy". On pyta o cenę, mówię, że piętnaście tysięcy. On: "Ale my mamy na to czterdzieści". Przyjmowałem więc te czterdzieści, on miał z tego dziesięć. Dlatego Stanisław Pisarek marzy, żeby zamknąć Polskę na dwa miesiące i zrobić nową. Po swoim gabinecie chodzi boso, z dumą prezentuje siedmiotomową Wielką encyklopedię gór i alpinizmu, to jego największe edytorskie osiągnięcie, tym większe, że związane z pasją - jest wspinaczem i podróżnikiem. Wydaje się, że żyje z powodzeniem. Wolałby jednak żyć w państwie, które w nic się nie wtrąca. - Reforma Wilczka? To była fantastyczna rzecz, wtedy Polska ruszyła z kopyta. A teraz jest ciemiężona. Przedsiębiorcy, a to przecież oni wytwarzają dochód narodowy, często wpadają w sidła: kupują lewe faktury, żeby zwiększyć koszty w firmie, a tym samym płacić mniejsze podatki. Czasem to wychodzi na jaw i są nieszczęścia. A ile ich wynika z interpretacji przepisów! Ile jest lęku. Ile zawałów serca. W 1989 roku naiwnie myślałem, że będę zmieniał, naprawiał i prostował. A my od tego czasu tylko stokroć bardziej obrośliśmy w przepisy, koncesje, zezwolenia. Jedno co, to odzyskaliśmy trochę indywidualnej wolności, bo mamy w kieszeni paszporty i otwarte granice. - Pamięta pan dzień wyborów? - Tak, pamiętam. Było bardzo nerwowo. A nie, pomyliły mi się wybory. Teraz mówię o 2002 roku. Tamte, okazuje się, pamięta ledwo. Tyle, że poszedł zagłosować. Tak ma, że wyrzuca z pamięci rzeczy przykre. Dzięki temu łatwiej mu iść przez życie. Małgorzata mieszkała wtedy jeszcze u przyszłych teściów w Warszawie. 4 czerwca poszli całą rodziną do komisji w pobliskiej szkole. Tam tłumy i było oczywiste, na kogo się głosuje. W listach Bożenny do męża jest tylko jedna wzmianka o zmieniającej się sytuacji politycznej. 31 lipca 1989: "Najdroższy ślipeczku, niewiele się zmieniło od ostatniego listu. [...] Jest tragicznie. Na dzień dzisiejszy sklepy świecą pustkami. Nie ma nawet soli i zapałek. Społeczeństwo czeka z nadzieją, że od 1 VIII będzie lepiej. Na pewno wiesz, że wprowadzony będzie proces urynkowienia. Kartek na mięso nie będzie. No ale nie będę Cię zanudzać. W każdym razie jest niedobrze, a na odczuwalną poprawę nie można liczyć z dnia na dzień. Potrzeba czasu. W związku z powyższym nie posyłam puszek"."