"Żeglarz nocy", jedyny statek, jaki udało im się znaleźć, jest prawdziwym cudem techniki. Jest w pełni autonomiczny i jego załoga składa się z tylko jednej osoby. Jednakże kapitan Royd Eris unika kontaktu z uczonymi, rozmawiając z nimi tylko za pośrednictwem hologramów i głosu. Przypomina raczej ducha niż żywą osobę. Niewykluczone też, że nie jest on jedyną istotą ukrywającą się na pokładzie. Telepata Thale Lasamer wyczuwa obecność jakiejś złowrogiej siły... Serial na podstawie książki niebawem dostępny w serwisie Netflix! Wraz z Wydawnictwem "Zysk i S-ka" przygotowaliśmy trzy egzemplarze książki "Żeglarze nocy i inne opowiadania". Aby zdobyć jeden z nich wystarczy odpowiedzieć na pytanie konkursowe. FRAGMENT KSIĄŻKI: "Żeglarze nocy" "Skrzynka obejścia" Zmierzch zapadał powoli nad Jeziorami Wyżynnymi, gdy Kabaraijian i jego ekipa wrócili z jaskiń. Był cichy, spokojny wieczór. Zielone wody pogrążały się w mroku, wiały lekkie, nocne wiatry, a blask łagodnego słońca Groty dogasał stopniowo. Kabaraijian obserwował jego zachód, siedząc z tyłu łodzi, i słuchał dźwięków wieczoru, przebijających się przez mruczenie silnika. Grota była spokojnym światem, ale opełnym dźwięków, jeśli ktoś wiedział, czego nasłuchiwać. A Kabaraijian wiedział. Siedział wyprostowany na rufie łodzi - drobna sylwetka, smagła skóra, długie, czarne włosy i ciemne oczy wędrujące z rozmarzeniem po otoczeniu. Jedną szczupłą dłoń położył na kolanie, a drugą, zapomnianą, na obudowie silnika. Wsłuchiwał się w szum wody za burtą, plusk skoczków jeziorowych wyskakujących nad powierzchnię oraz wiatr poruszający płożącymi się zielonymi gałęziami drzew rosnących na pobliskim brzegu. Z czasem usłyszy też żeglarzy nocy, lecz jeszcze nie zerwali się do lotu. Na pokładzie było ich czterech, ale tylko Kabaraijian próbował cokolwiek usłyszeć. Pozostali - potężnie zbudowani mężczyźni o ziemistych twarzach i pustych spojrzeniach - zostawili już takie sprawy za sobą. Nosili szare mundury umarlaków, a w tylne części ich czaszek wszczepiono metalowe płyty. Czasami, gdy jego sterownik trupów był włączony, Kabaraijian mógł słuchać ich uszami i widzieć ich oczami. To jednak wymagało wielkiego wysiłku i właściwie nie było warto. Widoki i dźwięki, jakie operator trupów odbierał za pośrednictwem swej ekipy, były tylko bladymi cieniami prawdziwych wrażeń. Rzadko się na cokolwiek zdawały i nigdy nie były przyjemne. Zapadał już chłodny zmierzch i wreszcie nadszedł czas odłączenia. Kabaraijian wyłączył sterownik, a jego umysł, odgrodzony od umarlaków, spoczywał spokojnie w ciele. Łódź zmierzała prosto ku brzegowi jeziora, ale myśli mężczyzny - o ile w ogóle można je tak nazwać - błądziły bez celu. Właściwie tylko siedział, obserwował wodę i drzewa oraz słuchał. Zmusił dziś swoją ekipę trupów do maksymalnego wysiłku, a teraz czuł się pusty i wyczerpany. Myśli - zwłaszcza myśli - wymagały stanowczo zbyt wiele wysiłku. Lepiej po prostu się lenić. Podróż była długa i spokojna. Przemierzyli dwa duże jeziora i jedno małe, przedostali się przez jaskinię, a na koniec ruszyli w górę wąskiej, wartkiej rzeki. Kabaraijian zwiększył wtedy obroty i łódź ruszyła pod prąd rzeki, robiąc znacznie więcej hałasu niż przedtem. Zapadła już noc, nim dotarli do stacji, zbudowanej bez jednolitego planu budowli z czarnogranatowego kamienia, wzniesionej nad brzegiem rzeki. Jednakże za oknami gabinetu nadal paliło się wesołe, żółte światło. Wzdłuż brzegu ciągnął się długi pomost z miejscowego srebrnodrewna. Kilkanaście identycznych łodzi przycumowało już do niego na noc, ale zostały jeszcze wolne miejsca. Kabaraijian wybrał jedno z nich i skierował ku niemu łódź. Gdy już przycumował ją bezpiecznie, zawiesił pod pachą skrzynkę ze znaleziskami i zeskoczył na deski. Wolną ręką sięgnął do pasa i nacisnął guzik sterownika trupów. Przez jego umysł przepłynęły niejasne plamy wrażeń, ale odepchnął je na bok i obudził umarlaków niesłyszalnym krzykiem. Trupy wstały jeden po drugim, wyszły z łodzi i podążyły za operatorem do stacji. Munson czekał w gabinecie - gruby, niechlujny mężczyzna o posiwiałych włosach, mający zmarszczki wokół oczu i cechujący się ojcowskim zachowaniem. Trzymał nogi na biurku, pochłonięty lekturą powieści. Gdy Kabaraijian wszedł do pomieszczenia, mężczyzna uśmiechnął się, usiadł prosto i odłożył książkę, pamiętając o umieszczeniu w niej skórzanej zakładki. - Hej, Matt - odezwał się. - Dlaczego zawsze wracasz ostatni? - Dlatego, że z reguły odpływam ostatni - odparł Kabaraijian, również się uśmiechając. To była jego najnowsza odpowiedź. Munson każdego wieczoru zadawał mu to samo pytanie i oczekiwał wciąż nowych odpowiedzi. Sprawiał wrażenie tylko umiarkowanie zadowolonego z dzisiejszej. Kabaraijian postawił skrzynkę ze znaleziskami na biurku i otworzył ją. - To nie był zły dzień - stwierdził. - Cztery duże klejnoty i dwanaście mniejszych. Manson wyjął z wyściełanej, metalowej skrzynki kilka mniejszych, szarawych kamieni i przyjrzał się im. W tej chwili nie wyglądały zbyt efektownie, ale po oszlifowaniu staną się czymś zupełnie innym. Wiroklejnotami, pozbawionymi ognia, lecz mającymi własne, szczególne piękno. Najlepsze wyglądały jak kryształy z ruchomej mgły, pełne łagodnych kolorów i jeszcze łagodniejszych marzeń oraz tajemnic. Munson pokiwał głową i upuścił znaleziska z powrotem do skrzynki. - Nieźle - rzekł. - Zawsze dobrze się spisujesz, Matt. Wiesz, gdzie trzeba szukać. - To dlatego, że wracam powoli i spokojnie - odparł Kabaraijian. - Mam czas rozejrzeć się wkoło. Munson wsunął skrzynkę pod biurko i zwrócił się ku konsoli komputera, białemu, plastikowemu intruzowi w wypełnionym drewnem pokoju. Wpisał do rejestru znalezione klejnoty i ponownie uniósł wzrok. - Chcesz umyć trupy? Kabaraijian potrząsnął głową. - Nie dzisiaj. Jestem zmęczony. Położę je spać. - Jasne - zgodził się Munson. Wstał i otworzył drzwi znajdujące się za jego biurkiem. Kabaraijian podążył za nim, a trzy trupy poszły za operatorem. Za gabinetem znajdowały się koszary, długi, niski budynek wypełniony szeregami prostych, drewnianych prycz. Większość była zajęta. Kabaraijian zaprowadził swoich umarlaków na wolne miejsca i wprowadził ich na prycze. Następnie wyłączył sterownik. Echa w jego głowie umilkły, a trupy zwaliły się ciężko na łóżka. Potem wrócił do gabinetu i poświęcił kilka minut na rozmowę z Munsonem. Po chwili stary mężczyzna ponownie zatopił się w lekturze, a Kabaraijian wyszedł w chłodną noc. Za stacją stał szereg skuterów należących do kompanii, ale Kabaraijian zostawił je w spokoju. Wolał dziesięciominutowy spacer leśną ścieżką, prowadzącą do osady. Szedł nieśpiesznie, od czasu do czasu odsuwając na bok pnącza albo nisko zwisające gałęzie. Ta przechadzka zawsze sprawiała mu przyjemność. Noce były tu spokojne, a wietrzyk niósł owocowe wonie miejscowych drzew oraz pieśni żeglarzy nocy. Osada była większa, jaśniejsza i głośniejsza od nadrzecznej stacji. Gęste skupisko domów, barów i sklepów wyrosło wokół kosmoportu. Widziało się tu trochę budynków z drewna albo kamienia, ale większość osadników zadowalała się plastikowymi prefabrykatami, które dostawali za darmo od kompanii. Kabaraijian wlókł się przez świeżo pokryte nawierzchnią ulice, aż wreszcie dotarł do jednego z nielicznych drewnianych budynków. Nad drzwiami lokalu wisiał ciężki, również drewniany szyld, ale nie paliły się tam światła. Wewnątrz czekały na niego świece oraz masywne, wyściełane krzesła. Na kominku paliły się prawdziwe szczapy. Najstarszy bar na Grocie był przytulnym miejscem i nadal pozostawał ulubionym wodopojem operatorów trupów, myśliwych oraz innych pracowników nadrzecznej stacji. Gdy wszedł do środka, przywitały go okrzyki: - Hej! Matt! Tutaj! Smagły mężczyzna odnalazł źródło głosu i ruszył do stolika stojącego w kącie. Siedział za nim Ed Cochran, ściskający w dłoniach kufel piwa. Podobnie jak Kabaraijian miał na sobie niebiesko‑białą bluzę operatora trupów. Był wysoki i szczupły, miał wąską twarz, rozczochraną rudoblond czuprynę i często się uśmiechał. Kabaraijian usiadł z radością na krześle naprzeciwko niego. - Piwa? - zapytał Cochran, szczerząc zęby w uśmiechu. - Moglibyśmy wziąć dzbanek na dwóch. - Nie, dziękuję. Mam dzisiaj ochotę na wino. Coś mocnego i łagodnego w smaku, co można powoli popijać. - Jak ci dzisiaj poszło? - zapytał Cochran. Kabaraijian wzruszył ramionami. - W porządku. Cztery porządne klejnoty i dwanaście mniejszych. Munson dał mi dobrą wycenę. Jutro powinno być lepiej. Znalazłem nowe, dobre miejsce.